Prolog II

8 0 0
                                    

1 września, 1942

Znów wchodziła na peron wypełniony czarodziejami.
Znów zobaczyła czerwony pociąg pełen dzieci.
Znów na chwilę zniknęła w oparach dymu.

Znów się uśmiechnęła. Pierwszy raz od dawna szczerze.

Odkąd zaczęła naukę w Hogwarcie czas spędzony w domu ograniczał się właśnie do tych nieszczęsnych wakacji, na czas których wypożyczała prawie całą szkolną bibliotekę uzupełnianą przez zbierane od wieków przez jej przodków tomy, których ilość była niepojęta.

Nie to że było tam źle patrząc miarą warunków i swobody. Szczególnie faktu, iż kontakt z dziadkiem poprawiła do tego stopnia, że nawet cisza w jego obecności nie wydawała się niezręczna.

No ale przecież nigdy nie skłamała. Stawiała na rozwój osobisty.

Mimo wszystko, wakacje w domu rodzinnym w porównaniu do reszty roku w Hogwarcie były niczym.

Ogrom nauki i wiele nieznośnych ludzi nie zmieniało faktu, że tam był jej dom i dzisiaj właśnie do niego wracała.

– Lottie!

Dziewczyna odwróciła się na zdrobnienie swojego imienia, uprzednio szybko maskując lekki grymas na twarzy po usłyszeniu pisku koleżanki.

– Walburga Black. Muszę przyznać, że nawet się stęskniłam.

Po tym jak dziewczyna podeszła, Charlotte wymieniła z nią dwa buziaki w policzek, jak to miały w zwyczaju.

– Poza tym wiesz, jak mam na imię. – uśmiechnęła się do niej pobłażliwie.

Mama mówiła do niej Lottie, ale miło było usłyszeć to kolejny raz.

– Wiem, wiem, ostatni raz.

Mówiła to za każdym razem. Żaden nie był tym ostatnim.

– Czemu ty robisz się coraz ładniejsza, a ja coraz bardziej przypominam swoją babkę? Widzisz to – przybliżyła się do dziewczyny, dotykając palcem środka swojego czoła – To jest zmarszczka. Pierwsza oznaka tego, że się starzeję.

– Może dlatego, że zawsze, gdy jesteś wkurzona robisz tą teatralną minę, w którą angażujesz każdy element swojej twarzy? - zapytała retorycznie. – I dziękuję za komplement. Oprócz twojej nowej towarzyszki widzę, że zapuściłaś włosy. Bardzo ci pasują.

Walburga była niesamowicie ładna. Sama zainteresowana słyszała to na każdym kroku, ale była zaślepiona tym jak wyglądała jej koleżanka.

Bo Charlotte Flawley miała w sobie to coś. Piękna na swój własny, unikatowy i niewytłumaczalny sposób. Żeby to zauważyć nie trzeba było się jej bardziej przyglądać. Była prawie niczym spod dłuta rzeźbiarza, który ewidentnie zna się na rzeczy.

Krótkie do ramion, proste włosy, w kolorze hebanu, ale jeszcze jeden ton i zamieniłyby się w czerń. Ciemno zielone, lekko zabrudzone szarością oczy i pęk rzęs wokół każdego z nich. Zgrabny nos i wydatne usta w ładnym, różanym kolorze. Wysoka, ale przy tym zgrabna, nie koścista, wręcz zaokrąglona.

Według osób, które znały jej matkę była jej wierną kopią.

Zawsze poruszała się w ten wyniosły sposób, który dziewczyny z jej roku próbowały przechwycić, ale nie były w stanie.

Była pewna siebie jak nikt inny w tej szkole.

Nie zapomnijmy o najważniejszym - po pierwszym roku została uznana za jedną z dwóch najinteligentniejszych osób na roku, aktualnie w szkole.

Wokół wspólnej osi | Tom RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz