Rozdział 30

64 4 0
                                    

Długie wycie wydostało się z mojego gardła, gdy uniosłam kształtny pysk wysoko do góry. Dosłownie po kilku sekundach rozległa się równie głośna odpowiedź jednego z członków watahy Void, dzięki czemu zlokalizowałam jego miejsce pobytu. Przerwałam zwierzęcy okrzyk i skierowałam się w odpowiednią stronę, szybko przebierając łapami w zimowym śniegu. Sprawnie pokonałam dzielące mnie od znalezionej padliny paręset metrów i rozejrzałam się po obecnych już pobratymcach.

Piątka wilków okrążała truchło starego jelenia, którego chwila zdążyła już nadejść i spoglądała raz po raz na moją sylwetkę okrytą błyszczącą srebrną sierścią. Za chwilę reszta stada również miała dotrzeć, aby pożywić się zwierzyną. Jako Alfa pierwsza podeszłam do martwej ofiary nadjedzonej już trochę przez kruki i rysia, który od kilku miesięcy wizytował na naszym terytorium. Wgryzłam się w duży brzuch byka, szukając najsmaczniejszych kąsków – serca i wątroby.

Po szybkim pochłonięciu swojej porcji oblizałam kły z krwi i odsunęłam się od kupy mięsa, robiąc miejsce reszcie. Zgodnie z hierarchią wilki zaczęły dobierać się do różnych części jelenia i w razie wypadku warczeć na znajdujących się od siebie niżej. Spokojnie obserwowałam posiłek, który rozpoczął się na dobre, gdy przybyli pozostali członkowie licznej watahy. Owinęłam wokół siebie ogon i wciągnęłam do płuc zimne powietrze, próbując wychwycić jakieś niepokojące zapachy. Na szczęście żadnych nie znalazłam.

Ponad dwudziestka szarych i czarnych futer utworzyła ciasny kordon wokół trupa, dobierając się do tego, co jeszcze z niego pozostało. Wyżywić taką liczbę paszcz nie było łatwo, ale dzięki obfitującemu w zwierzynę terytorium, nie napotykałam przy tym większych problemów. Nikt w Void nie chodził z pustym brzuchem i bardzo dbałam o to, aby tak już pozostało.

Mimo iż moje comiesięczne wybycie na tydzień do lasu nazywałam powszechnie urlopem, to wcale tych dziesięciu dni nie spędzałam na wylegiwaniu się i zbijaniu bąków. Musiałam zająć się plemieniem i wypełnić obowiązki jego przywódczyni. Co prawda rzeczywiście udawało mi się odpocząć od ludzkiego życia i wrócić ze zregenerowanymi siłami psychicznymi do zajmowania się problemami całego Świata Mocy.

Zatopiłam się w myślach odnośnie czekających mnie za trzy doby urodzin Zimera. Przez to święto jak co roku mój wyjazd w miesiącu Lunar odbywał się zawsze dzień wcześniej niż zwykle, abym mogła być czterdziestego wraz z ukochanym. Uśmiechnęłam się do siebie w wilczy sposób i poczułam, jak mój beta ocierał się o mój bok. Zerknęłam na niego i równie czule polizałam go za uchem, niemo pokazując, że zadowalała mnie poczyniona przez niego praca.

W końcu wataha zostawiła truchło byka i zaczęła się oddalać do serca terytorium, gdzie wykopali gawry lub do granic, aby je sprawdzić i ponowić oznaczenia. Również podniosłam się na łapy, podążając za większą grupą. Sprawnie wyprzedziłam członków o niższych pozycjach, znajdując się obok zapłodnionych samic. W biegu je obwąchałam, dotykając nosem ich brzuchów i stwierdziłam, że wszystko było w należytym porządku.

Po kilkudziesięciu pokonanych we względnej ciszy metrach, mój umysł odniósł wrażenie, jakby rozszerzyły się moje horyzonty postrzegania rzeczy wokół. Odczułam skrawki nie swoich emocji oraz delikatne pulsowanie w znaku Śmierci wypalonym w srebrnej sierści. Szybko domyśliłam się, że Higa musiała znieść barierę między mną i Najwyższym Bogiem, co wcale mi się nie spodobało. Już miałam się do niej zwrócić z wyrzutem, gdy męski głos odezwał się w mojej głowie.

Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam, moja droga, powiedział Sarkan i niemal widziałam, jak jego sine usta wykrzywiały się uśmiechu. Znalazłabyś może chwilę, aby się ze mną teraz spotkać? Domyślam się, że za żadne skarby nie chcesz odwiedzać boskiego wymiaru ani że nie wpuścisz mnie do Świata Mocy. Mogłabyś mi jednak udzielić dostępu do Abaddonu na dosłownie piętnaście minut i przybyć tam osobiście?

WolfKnight | Krew bogówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz