Rozdział 1
Patrzyłam jak dzień się budzi, dziś wracałam do domu po pięciu latach studiów w Paryżu. Niesamowicie tęsknie za domową kuchnią i rodzicami. Łukasz obok mnie właśnie próbował otworzyć oczy. Ostatnie dni spędziłam u Niego, kochałam jego bujną grzywkę i wariackie pomysły, a i w łóżku było nam razem dość dobrze. Było tylko jedno ale, nie wiedzieli o nim moi rodzice. Jakoś czułam opór, żeby im powiedzieć, a razem byliśmy ponad rok. Poznaliśmy się na jednej z imprez w podparyskim klubie, miał być jednorazowy numerek, a wyszło jak zwykle. Na przekór mnie samej.
-Dziś wylatujesz? -usiadł na łóżku patrząc mi w oczy – zostań proszę.
-Wiesz, że nie mogę najwyższy czas wracać do domu. Wystarczająco długo mnie tam nie było. Miałeś mnie dla siebie cały rok- podniosłam się na wysokość jego ust tak, ze dzieliły nas milimetry. -Przecież za tydzień, przylecisz prawda? Zdążę się stęsknić.
-Nie mogę się już doczekać. – wplótł rękę w moje loki i stanowczo do siebie przyciągnął. Złapał zębami za moją dolną wargę. – Już tęsknie.
Delikatnie przysunęłam się do niego i położyłam rękę, na jego nagim brzuchu. Zamruczał, a na mnie ten dźwięk działał pobudzająco. Wepchnął mi język do ust nerwowo i mocno. Lubiłam ten sposób pieszczot, złapał moje ręce nad głową przewracając mnie na plecy. Po wczorajszym seks maratonie, którego zapach jeszcze unosił się w powietrzu nawet się nie ubraliśmy, teraz dawało mu to przewagę. Czułam jak swoim kolanem rozchyla moje nogi. Wbił się we mnie a ja poczułam przyjemną formę bólu. Po jego kilku ruchach zrobiłam się mokra i uczcie bólu zamieniło się w przyjemność. Zaczęłam się spinać, chcąc wyrwać się z uścisku, głośno jęczałam wijąc się pod nim. Orgazm przeszył mnie powoli, mogłam się nim rozkoszować.
-Ja też będę tęskniła- powiedziałam wstając i idąc pod prysznic.
Musiałam się spakować do końca i wyjechać na lotnisko. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na Pola Elizejskie. Miałam już tu nigdy nie wrócić, za nimi też będę tęsknić, za Francuzami i Croisantami z piekarni za rogiem, za wieża Eiffel, znajomymi i przyjaciółmi. No ale obiecałam, dałam słowo. Ostatnie co chciałam zrobić to je złamać.
Lot przebiegł dość pomyślnie. pomimo kilku turbulencji i bez problemów o osiemnastej czterdzieści wylądowałam w Warszawie. Oczywiście, mogłam się tego spodziewać, że wyślą po mnie szofera. Średnio mi się to podoba bo chociaż raz liczyłam na to, że mnie odbiorą i przywitają na lotnisku. Jak zwykle się rozczarowałam.
-Witaj Ann. -Powiedział kierowca zabierając ode mnie wózek z walizkami – Podobało się w Paryżu?
-Paryż jest piękny, ale najwyższy czas wracać do domu. Obiecałam rodzicom, że tam nie zostanę. -podeszliśmy do samochodu i zajęłam miejsce z tyłu. Martin wsiadł za kierownicę, fajny był przynajmniej dawniej, teraz nasze relacje miały charakter iście zawodowy. Kiedyś się nawet w nim podkochiwałam. Uśmiechnęłam się na sama myśl. Przecież był tylko pięć lat starszy ode mnie. -Coś się dzieje w domu?
-Nic Ann. Wszystko po staremu.
-A u Ciebie co?
-Nic Ann. Wszystko po staremu
-Co Cię opętało? – poczułam irytację- Nie możesz ze mną normalnie pogadać?
-Nic kompletnie nic.- Dobra właśnie zrozumiałam co czują mężczyźni podczas kłótni i szczerze im współczułam. Posiedzę w domu tydzień albo dwa a później wyjadę na wakacje nad morze z Łukaszem i będzie spokój, wilk syty i owca cała jak to mówi stare przysłowie. A on niech się obraza nie wiadomo na co.
Dom był taki sam jak kilka lat temu, aż trudno uwierzyć, że nie było mnie tam tyle czasu a tu nic się nie zmieniło. Kurwa liczyłam chociaż na jakieś powitanie a tu nikogo przed domem. No nic trudno, właśnie sobie przypomniałam, dlaczego czułam się tu zawsze taka samotna.
-Bądź w pogotowiu. Wieczorem pojedziemy do VIP-a. Skoro i tak tu nikt na mnie nie czeka to bez sensu siedzieć w domu.
-Dobrze Ann. -wkurzał mnie niesamowicie swoim zachowaniem. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do salonu. Znajomy zapach doszedł do moich nozdrzy. W jadalni krzątała się Gosposia, ta sama co piec lat tylko trochę się postarzała. Uśmiechała się na mój widok.
-Panno Anno, ależ Panienka wyrosła. Pięknie wyglądasz! Kolacje podam za pół godziny – uściskałam Marie.
-Gdzie moi rodzice?- zapytałam – Ciebie też dobrze widzieć. Powiesz mi co się dzieje w domu?
-To nie ja powinnam Ci mówić. Pozwól że pójdę do kuchni.
Wszystkim się w głowach pomieszało, gdybym wiedziała, ze tak to wygląda to zostałabym z Łukaszem w Paryżu i miałabym w dupie obietnice. Weszłam po schodach do góry i udałam się do swojego dawnego pokoju. Wyglądał tak jak go zostawiłam, chyba. Walnęłam się do łóżka i wybrałam numer do mojego chłopaka.
-Wylądowałaś? – znajomy głos rozległ się w słuchawce.
-Tak wylądowałam. Tęsknie wiesz?
-W domu pewnie nie masz spokoju. Wszyscy Cię terroryzują? -roześmiał się, a w moich oczach pojawiły się łzy.
-No właśnie nie. Nie mam pojęcia, gdzie podziewają się rodzice. Służba nie chce mi nic powiedzieć. Gdybym wiedziała, że tak to będzie wyglądać to bym została z Tobą.
Usłyszałam w słuchawce czyjś głos. A później Łukasz musiał kończyć. Nim minęło pół godziny zdążyłam rozpakować jedna z trzech walizek. Oczywiście, że najmniejszą. Lubiłam porządek i to, że wszystko miało swoje miejsce.
Podczas kolacji nikt mi nie towarzyszył, Maria powiedziała tylko, że mama i tata mają spotkanie w firmie. Zajebiście. Zjadłam w pośpiechu prosząc gosposie, aby Martin był gotowy na dwudziestą. Biegiem przemierzyłam jadalnie i poszłam pod prysznic, chciałam zmyć z siebie emocje i fakt, że czułam się opuszczona i poniekąd zdradzona przez rodziców taka niepotrzebna.
Na dziś wybrałam zwiewną sukienkę do kolan w kolorze khaki. Czarne szpilki które sprawiały, że moje nogi wyglądały jakby nie miały końca. Brązowe loki swobodnie opadały na moje ramiona, mocniejszy makijaż w kolorze czerni podkreślał moje niebieskie oczy. Delikatny błyszczyk na usta i mogę jechać, zakręciłam się na jednej nodze zadowolona z tego co widzę.
Martin czekał na mnie przy drzwiach, widziałam jak na mnie patrzył. Jak na ciastko z kremem. No sorry, teraz jestem dojrzała. Mam nadzieję.
-Panienka zegarka nie ma? - Zapytał kiedy zeszłam ze schodów- dwadzieścia minut spóźnienia.
-Nie mam zegarka. Do VIP-a jedziemy. Nie stój jak kołek. -otwarł mi drzwi z domu jak i z samochodu. Nie odzywał się, dla mnie bomba. Irytował mnie. Pamiętałam, nim wyjechałam do Francji na studia, zawsze był przy mnie, potrafiliśmy się śmiać i dokazywać jak i spędzać całe godziny ze sobą. Czułam się bezpiecznie, a teraz czuje się źle.
Wpatrywałam się w krajobraz za oknem drzewa, domy , samochody. Bez sensu, nawet już nie miałam ochoty na tańce.
-Mam iść z Tobą?- zapytał Martin.
-Możesz jak chcesz. Nie będę Cię zmuszać.
-Pójdę. – uśmiechnęłam się krzywo.
Kiedy tylko weszliśmy do klubu w moją każdą komórkę wdzierała się muzyka. Poszłam do baru zamawiając martini z oliwką. Które wychyliłem wyjątkowo szybko i ruszyłam na środek parkietu. Nie potrzebowałam zachęty, aby ruszać się w rytm muzyki. Długo nie musiałam czekać, aby dołączył do mnie jakiś koleś. Przeszły mnie elektryzujące dreszcze, kiedy położył ręce na moich biodrach. Wsunął głowę w moją szyje, jednak, gdy jego ręce zaczęły zsuwać się coraz niżej gwałtownie się odsunęłam. Kolesiowi się to najwidoczniej nie spodobało, bo szarpnął mnie za włosy i przyciągnął do siebie za co dostał liścia w twarz. No kurwa koleś sobie za bardzo pozwala. W momencie złapał mnie za nadgarstek i wykręcił rękę do tylu. Cuchnął jak stary troll. Złapał za druga rękę i położył sobie na kroczu.
-Zaraz się kurwa porzygam- zaczęłam się wierzgać lecz na nim nie zrobiło to wrażenia. Prowadził mnie do wyjścia.
-Uspokój się! Sama tego chciałaś!- warknął
-Odsuń się – usłyszałam głos Martina za sobą, a później widziałam tylko jak usiadł na człowieku i go okładał. Dopóki ochrona go nie złapała.
-Nie macie tu wstępu. Jestem właścicielem tego klubu. – powiedział zakrwawiony brunet.
-Strasznie mi z tego powodu wszystko jedno. Pierdol się szmaciarzu. -powiedziałam i skierowałam kroki do samochodu.
-Coś Ty sobie myślała? Wijąc się tam na parkiecie jak... -zaczął mnie opierdalać Marcin
-Jak kto?! No dokończ – powiedziałam ze łzami w oczach.
-Jak ostatnia dziwka. -Patrzył na mnie z gniewem w oczach. – nie powinnaś się tak zachowywać!
-Kim ty kurwa jesteś, żeby mi mówić co mam robić?! Chuj Cię to interesuje, tylko mnie wozisz. -Patrzyłam na niego oczekując chyba przeprosin jednak on wsiadł za kółko i odpalił suva.
-Wsiadasz czy mam Ci wysłać zaproszenie? -usiadłam z tylu trzaskając drzwiami. – Nie trzaskaj kurwa drzwiami.
Prawda była taka, że zabolało mnie to co powiedział. Przecież ja tylko tańczyłam. Wysłałam SMS do Łukasza „Polska jest do dupy" , nie zdążyłam jeszcze zablokować telefonu kiedy przyszła odpowiedz; „Prosiłem żebyś została. Jeszcze tylko sześć dni Ann"
Widziałam jego spojrzenie w lusterku, Martin co chwile mnie obserwował. Nie chciałam, żeby widział, że mnie dobił swoimi słowami.
-Ann zaczekaj – powiedział łapiąc mnie pod domem za rękę. -Ja nie chciałem tego powiedzieć.
-Nie kompromituj się. Powiedziałeś co chciałeś teraz zostaw mnie spokoju.
-Ann...-patrzyłam mu w oczy widziałam w nich żal. Życie. Wyrwałam mu się i poszłam do kuchni po lampkę na wino. W domu albo nikogo nie było albo wszyscy spali. Poszłam do siebie i wyciągnęłam wino z walizki.
Miałam ochotę włączyć jakiś film i się dobić winem. Jednak przyzwyczajenie brało górę i najpierw otwarłam skrzynkę mailingową. E-mail od Chloé?
„Hej Ann
Przepraszam, że po nocy, ale musisz wiedzieć co wyprawia Twój chłopak ledwo wyjechałaś. Będzie mi Ciebie brakowało. Szurnięta Chloé"
Otworzyłam załącznik, w pierwszym momencie nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Mój Łukasz obściskiwał się z jakąś pindzią na parkiecie. Lizali się tak jakby mieli zjeść siebie nawzajem. Fuj.
Zajebiście.
Nie było na co czekać próbowałam się połączyć z Łukaszem, co okazało się bez skuteczne. Nawet nie było się komu wygadać. Opróżniłam butelkę z winem i wysłałam Łukaszowi SMS „Nie lubię się dzielić. Telefonem, komputerem, autem czy facetem. Więc droga wolna. Możesz wypierdalać do tej pindzi"
Rzuciłam telefon i położyłam się na łóżku, nawet nie chciało mi się płakać.
Poranek przywitał mnie promieniami słońca a pusta butelka na podłodze tłumaczyła potworny ból głowy. Pukanie do drzwi było niczym walenie młotem przynajmniej tak odbierał to w tej chwili mój mózg.
-Panno Ann, za pół godziny ma Pani być w firmie rodziców. Mam Cię tam zawieź – chrząknął – Mam Panienkę tan zawieź.
-Daruj sobie dobra ? Możesz im powiedzieć, że się spóźnię . Martin nie musisz się napawać moja klęską.
-Czekam na dole. Sprawa jest pilna w biurze czeka adwokat. – zastanawiałam się co takiego się wydarzyło, że jestem wzywana do biura. Staruszki muszą poczekać. Najpierw prysznic. Nałożyłam bananową piankę na ciało i rozkoszowałam się jej delikatnym zapachem. Pukanie do drzwi przerwało moją rozkosz.
-Kurwa co znowu?!- wrzasnęłam nie wiedzieć na kogo byłam bardziej zła.
-Twój Ojciec powiedział, że mam Cię wynieść z domu nawet w ręczniku. -założyłam pierwsza lepsza sukienkę i wyszłam. Zmierzył mnie wzrokiem i podał aviatory. – W końcu. Załóż. Nie trzeba było wczoraj siedzieć do późna i robić Bóg jeden wie co.
-Gówno wiesz! Patrz swojej roboty! – bolała mnie głowa, chciało mi się pić ponadto byłam rozjebana emocjonalnie. Dosłownie. Telefon w mojej torebce zawibrował, spojrzałam na wyświetlacz. Łukasz. Szybko odebrałam słuchając jego dramatycznego i żałosnego tłumaczenia.
-Zrozum, upiłem się. Tęskniłem za Tobą. Ona się nie liczyła.- zawodził Łukasz
-Chuj mnie to interesuje. Nie dzwoń więcej. – rozliczyłam się wrzucając telefon do torebki.
-Zły poranek? – zapytał Martin a ton jego głosu barwiła troska- Nie wiem co się wydarzyło, ale skoro doprowadził Cię do takiego stanu to nie był Ciebie wart. Młoda jesteś ułożysz sobie życie. Jak nie ten to następny.
-Serio?! Skąd ta zmiana nastawienia? Wczoraj byłam zwykłą dziwką!- zapytałam- wiesz łatwo powiedzieć, będzie następny czy tam było minęło. Ale nikt nie zapyta jak się czułam przy tym człowieku.
-Wyluzuj Ann. Nie lubię się bić. Serio rozpamiętywanie nic nie da. Wiem co mówię. – co chwilę spoglądał do lusterka.-Otrzyj łzy już prawie jesteśmy.
Widziałam, że się zbliżamy. Już z oddali widać było wysoki gmach biurowca mojego Ojca. Przeszklony budynek górował nad mniejszymi. Stary zbudował imperium warte kilka milionów złotych. Branża IT rozwijała się dość prężnie. Co rusz wchodziło coś nowego, ja już nawet tego nie śledziłam. Przed biurem czekała na nas mama. Jej jak ja się stęskniłam! Podczas rozmów przez Internet nie było widać tego jak bardzo przez ten czas zmizerniała. Nie było łez szczęścia i uśmiechu na twarzy. Mam złe przeczucia.
-Martin – rodzicielka zwróciła się do szofera- Ty też jesteś potrzebny.
Szłam za nią do dużej Sali konferencyjnej. Tata siedział w fotelu u samego szczytu stołu. Nawet mnie nie uściskał. Cóż, wieje lodem na kilometr, a atmosferę można kroić.
-Siadajcie proszę- powiedział ojciec. -Cieszę się, że w końcu dojechaliście. Już myślałam, że przepadliście.
-Wybacz Ojcze. – powiedziałam, patrząc tacie w oczy. Było w nich coś takiego, że sprawiało, iż chciało mi się płakać, a może mi się tylko wydawało. - Gdyby było nam dane chociaż zjeść razem lunch czy kolacje to byś wiedział co u mnie i co robię. Chociaż teraz tak się zastanawiam Wy w ogóle śpicie w tym domu?
-Anno to nie jest moment żeby mówić o tym, gdzie śpimy i dlaczego. -powiedziała Krystyna- jest coś co Wasz tata chce Wam powiedzieć.
-Zajebiście. – skomentowałam – słucham! Co jest tak ważne, że nie mogliście spędzić ze mną dwóch godzin?
Kazimierz patrzył na mnie i na Martina jakbyś my mieli sami domyślić się o co chodzi. Niedopowiedzenia, zawieszone słowa które utknęły gdzieś w powietrzu niewypowiedziane. Nic nie denerwowało mnie bardziej.
CZYTASZ
Niedopowiedzenia /została wydana/
AcciónZastanawialiście się kiedyś, komu ufacie? Mąż , babcia, dziadek, rodzice? A jeśli to Ci ostatni z miłych i kochających Cię przez dwadzieścia pięć lat okazują się Twoim największym ograniczeniem? Wrogiem? A poniekąd nawet katem? Jeśli to właśnie...