Rozdział 1

3 1 1
                                    

    
 Annabella Levitt opuściła swoje miejsce pracy i niespiesznym krokiem udała się na znajdujący się na tyłach budynku parking, gdzie tego ranka zostawiła samochód. Zanim jednak doszła do swojego pojazdu, wyciągnęła z torebki telefon i odsłuchała wszystkie wiadomości, które nagrały się na jej pocztę głosową podczas całego dnia pracy. Nie zdziwiła się zupełnie widząc, że każdą z nich zostawił Dean. W pierwszej poinformował ją, że zamierza tego dnia u niej nocować, w drugiej wyraził swoje ubolewanie nad tym, że mimo całego dnia przesłuchań nie udało im się znaleźć gitarzysty, w trzeciej, nagranej chwilę po poprzedniej, zastanawiał się głośno, czy nie zechciałaby go odebrać pod koniec dnia, w ostatniej zaś błagał o prowiant, grożąc przy tym, że jeśli odmówi, wraz z zespołem będą zmuszeni pogodzić się z wizją śmierci głodowej. 
Wsiadła do auta i uruchomiła silnik, jednak zanim ruszyła, ułożyła w głowie plan działania.
- Najpierw kanapki, potem zakupy, na koniec Dean – powiedziała pod nosem. Miała przykry zwyczaj zapominania o wszystkim, wobec czego wypracowała metodę, która polegała na wypowiadaniu na głos swoich planów, co często pomagało jej o nich pamiętać. 
Wyjechała spod firmy i pomału wytoczyła się na ulicę. Jechała dość szybko, ruch był bowiem niewielki, poza tym sama zaczęła odczuwać głód, który chciała czym prędzej zaspokoić. Na skrzyżowaniu zatrzymała się i po krótkim namyśle odbiła w lewo, w kierunku swojego domu. Włosy lepiły się jej do czoła, słońce paliło ramiona, a usta wyschły na wiór. 
Wróciła myślami do młodej kobiety, która tego dnia odwiedziła biuro. Belli udało się do końca zachować profesjonalizm i nie okazać żadnych emocji poza wystudiowanym współczuciem, ale jej humor znacznie się zepsuł po spotkaniu z klientką. Ta drobna blondynka, zanosząc się płaczem, opowiadała jej o marzeniach, jakie jeszcze niedawno snuła wraz z ukochanym. Wkrótce mieli się pobrać, jednak przewrotny los i nieoczekiwany zbieg okoliczności brutalnie przerwały nić życia młodego mężczyzny. Szyty na miarę garnitur, w którym jesienią miał wkroczyć na nową drogę życia, pójdzie z nim w tę ostatnią. Na Belli zaś spoczywał obowiązek zorganizowania mu najpiękniejszego pogrzebu.
Wśród znajomych jej zajęcie nie robiło na nikim wrażenia, jednak gdy poznawała kogoś nowego i temat schodził na pracę, ludzie wydawali się nie tylko zdziwieni, ale i przerażeni tym, że jest pracownicą domu pogrzebowego. Nie chciało jej się tego tłumaczyć, ale to niejako płynęło w jej krwi. Jej rodzina od pokoleń zajmowała się branżą funeralną i było to dla niej zupełnie naturalne zajęcie, nigdy nawet nie rozważała innej ścieżki zawodowej. 
Była osobą twardo stąpającą po ziemi, nie należała do kobiet rozchwianych emocjonalnie. Nie wpisywała się także w stereotyp pasjonatów śmierci – nigdy nie zakładała czarnych ubrań, nie nosiła ciężkiego makijażu ani nie farbowała na czarno włosów, jak to zwykle przedstawiają seriale czy filmy ocierające się o tematykę funeralną. Wyglądała zupełnie normalnie i być może to właśnie dlatego ludzie często byli zszokowani, gdy dowiadywali się, czym zajmuje się na co dzień. 
Jej myśli płynnie przechodziły z jednego tematu na drugi, nie zatrzymując się przy niczym na dłużej. Dojechała wreszcie pod dom, jednak postanowiła nie wjeżdżać na teren posesji. Zamiast tego zaparkowała pod bramą. Rzuciła na nią okiem i skrzywiła się nieco. Od dawna planowali ją wymienić na coś solidnego, ta miała być tylko tymczasowo, ale jakoś tak wyszło, że została na dłużej. Postanowiła zająć się tym w najbliższym czasie, jednak już po chwili o tym postanowieniu zapomniała. Weszła do domu i z ulgą zauważyła, że było w nim chłodno – skwar z zewnątrz nie miał szans przebić się do środka. 
Rzuciła torebkę na stojącą w przedpokoju niewielką szafkę i poszła prosto do kuchni. Vincent jak zwykle zostawił na stole kubek po kawie, choć wielokrotnie prosiła go, by zwyczajnie wkładał go do zlewu. Mogła jednak mówić jak do ściany, nic się bowiem nie zmieniało i z czasem przestało ją to irytować. Chwyciła kubek i wstawiła go do zlewu, narzekając pod nosem na bałaganiarstwo ukochanego. 
Wyciągnęła z lodówki wszystko, co wyglądało na nieprzeterminowane i zabrała się za przygotowanie jedzenia. Robiła to ekspresowo i w krótkim czasie miała przed sobą wysoki stos kanapek. Chwyciła jedną i podgryzając ją zaczęła zawijać resztę w papier śniadaniowy. Po uporaniu się z tym, zerknęła na zegarek i stwierdziła, że zdąży jeszcze wziąć szybki prysznic. Przez upały czuła się cały czas nieświeżo i miała wrażenie, że nieprzyjemnie pachnie, choć to ostatnie akurat mijało się z prawdą. 
Kwadrans później zabrała kanapki, torebkę i z mokrą jeszcze głową wyszła z domu, żwawym krokiem kierując się do budynku, w którym mieściła się sala prób. Po chwili zwolniła jednak, uznając, że im szybciej idzie, tym bardziej się poci, a dość już miała słonych kropelek spływających po czole i bokach twarzy. 
Spacer zajął jej trzy kwadranse, a gdy dotarła wreszcie do celu, otarła czoło ręką i z niesmakiem zauważyła, że mimo wszystko spociła się jakby przebiegła maraton. Weszła do budynku i odbiła w lewo, kierując się w stronę schodów. Po ich pokonaniu znalazła się w piwnicy, w której mieściła się sporych rozmiarów aula, którą zespół Deana wynajmował jako salę prób. 
Przed drzwiami stało kilku młodych mężczyzn, jednak nie zwróciła na nich większej uwagi.
Pchnęła drzwi i weszła do środka.
-  Jest żarcie – zawołał z ulgą Dean. Pospiesznie odstawił gitarę i podszedł do niej, wyjmując jej z ręki reklamówkę z kanapkami. 
-  Co za koleś? – spytała Annabella, kiwając głową w stronę nieco zagubionego chłopaka, który stał z gitarą i spoglądał niepewnie na swoje buty.
-  A, to kandydat – odparł Dean z pełnymi ustami. Machnął chłopakowi ręką. – Możesz iść.
Młodzieniec posłał mu zdezorientowane spojrzenie, ale bez słowa zabrał gitarę i wyszedł. 
-  Kiepsko gra? – zapytała dziewczyna, siadając na czymś, co mogłoby służyć za scenę do szkolnych przedstawień.
-  Jak do tej pory usłyszeliśmy Nothing Else Matters tylko milion razy. Pierwszy, który zagra co innego, będzie przyjęty – powiedział Dean i spojrzał na kolegów, którzy zajadali się ze smakiem kanapkami przyrządzonymi przez jego przyjaciółkę. – Jak w pracy?
-  Jak to w pracy, ludzie nadal umierają – odrzekła, wzruszając ramionami. Nie wspomniała o młodej kobiecie, którą dziś obsługiwała, a która, w przeciwieństwie do wszystkich innych rzeczy, o których nie powinna zapominać, tak mocno utkwiła jej w pamięci.
-  Marie się odzywała? 
-  Nie. – Wyraźnie spochmurniała. Zauważył to i natychmiast zmienił temat.
-  A Vinnie gdzie?
-  Gra jakiś spektakl – powiedziała, ponownie wzruszając ramionami. – Nawet nie wiem, o której wróci. Ilu macie jeszcze kandydatów? Widziałam paru na korytarzu.
-  Bo ja wiem? – westchnął Dean, przeżuwając. – Zobaczymy. Może potem wyskoczymy na kebaba?
-  A może na flaczki? – odparowała, wiedząc, że jej przyjaciel z całego serca nienawidzi tego dania. Jego twarz, zgodnie z jej oczekiwaniami, wykrzywił grymas obrzydzenia.
-  Nienawidzę – mruknął.
-  A ja nienawidzę kebabów. 
Drzwi do sali nieoczekiwanie uchyliły się i do środka wszedł wysoki brunet o czarnych jak węgielki oczach. Uśmiechnął się wesoło do wszystkich, ukazując przy tym urocze dołeczki w policzkach.
-  Co to za impreza beze mnie? – zapytał.
Bella poderwała się z prowizorycznej sceny i podbiegła do niego, rzucając mu się na szyję.
-  Miałeś mieć spektakl! – zawołała, ściskając go mocno.
-  Miałem mieć – przytaknął, odsuwając ją na długość ramion. – Ale pracuję z debilami i ktoś mądry nie opłacił na czas rachunków. Nie ma prądu, teatr zamknięty.
-  Co za cyrk – mruknął Dean.
Vincent uśmiechnął się do niego i ponownie przytulił ukochaną.
-  Długo jeszcze planujecie tu siedzieć? – zapytał, obrzucając pytającym spojrzeniem chłopaków z zespołu. – Moglibyśmy wyskoczyć na jakieś piwo.
-  Nie sądzę, żebyśmy usłyszeli dziś coś nowego – rzucił Marcel. – Można odwołać resztę.
Dean skinął głową i wyjrzał na korytarz, informując oczekujących na zewnątrz mężczyzn, że na dziś poszukiwania zakończone i mogą zostawić jakąś kartkę z numerami, zapewniając, że się odezwie. Po chwili zamknął drzwi i zarządził:
-  Zwijamy sprzęt, nic tu po nas.
W tej samej chwili drewniane, naznaczone czasem drzwi do sali otworzyły się z takim impetem, że niemal wypadły z futryny, a do środka pewnym krokiem wkroczył wysoki, szczupły, długowłosy brunet o wyglądzie kloszarda. Miał na sobie zniszczoną i brudną koszulę flanelową, wytartą koszulkę z ledwo widocznym logo Motorhead, dziurawe spodnie, które bynajmniej nie wyglądały na uszkodzone fabrycznie, na ramieniu zaś niósł jedyną zadbaną rzecz – futerał z gitarą. Bez słowa minął wszystkich i podszedł do wzmacniacza. Wygrzebał z pokrowca instrument, podłączył się do sprzętu i przesunął palcami po strunach, jakby na próbę. Dopiero potem podniósł głowę i pustym spojrzeniem omiótł milczących i znajdujących się w stanie porządnego zdziwienia zgromadzonych w sali ludzi. Zaczął grać.
Annabella przełknęła ślinę i wpatrywała się w niego jakby ktoś rzucił na nią urok. Nie należała do osób przesadnie ufających intuicji, ale coś jej podpowiadało, że oto stoi przed nią ostatni człowiek, jakiego chciałaby poznać. Było w nim coś odrzucającego i niepokojącego i gdyby spotkała go w ciemnej uliczce, wiałaby gdzie pieprz rośnie.
Najwyraźniej wyczuł, że na niego patrzy, bo przeniósł na nią spojrzenie, nie przestając grać.
Jego palce z nieprawdopodobną prędkością i zręcznością przesuwały się po gryfie gitary.
Bella miała wrażenie, że miażdży ją samym wzrokiem. Nie potrafiła tego wytłumaczyć nawet samej sobie, ale czuła się zupełnie jakby zajrzał do jej duszy, a potem chwycił ją w garść i zacisnął dłoń z całej siły, rozsypując na wszystkie strony popiół. Instynktownie cofnęła się o krok i poczuła, jak palce Vincenta zaciskają się na jej ramieniu. Chciała na niego spojrzeć, ale nie potrafiła odwrócić wzroku od oczu nieznajomego. 
Mimo zdrowego rozsądku, który tylko czekał, aż dopuści go do głosu, stała jak sparaliżowana jeszcze długo po tym, jak mężczyzna skończył grę i wyczekująco patrzył na chłopaków z zespołu. Jako pierwszy odezwał się Dean.
-      Kurwa! – zawołał z zachwytem. – Witamy w Hellsound!
Mężczyzna patrzył na niego przez chwilę, a jego twarz pozostawała bez wyrazu. Potem schował instrument i ruszył w stronę drzwi. Gdy mijał Bellę, posłał jej spojrzenie tak intensywne, że niemal poczuła, jak uginają się pod nią nogi.
-      Co to było? – powiedział oszołomiony zdolnościami nieznajomego Marcel.
-      Chciałabym wiedzieć – rzuciła Annabella słabo, nie mając jeszcze pojęcia, jak bardzo będzie żałować tych słów.
 
 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 07, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

HesherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz