Ósmy

18 1 9
                                    

            Wcale nie mam zamiaru się odezwać. Nie, nie jestem obrażona na Mariusza. Bardziej na siebie, że wysyłam mu mylne sygnały. To znaczy... jest w nim coś, co mnie do niego przyciąga, ale wiem, że nie powinno. Bo będę płakać bardziej niż teraz.

Mówię Łucji wszystko ze szczegółami. Ona zdaje się nie rozumieć, czemu tak postępuję, ale... akceptuje moją decyzję. Nie narzuca własnego zdania, nie każe mi się odezwać. Nic. Tylko przytula i mówi, że będzie lepiej.

A ja boję się, że nie będzie. Mokre włosy przy każdym ruchu przyklejają mi się do twarzy i boleśnie przypominają o tym, co się wydarzyło, jak pięknie było do pewnego momentu. Zarzucam sobie, że może za wiele myślę, że może choroba odebrała mi zdolność normalnego myślenia i wyolbrzymiam, ale ja się tylko boję zawodu. Bo to nie ma prawa bytu.

Gdzieś nad ranem udaje mi się zasnąć. Budzę się w pokoju sama, w porze śniadania, ale nie mam ochoty na posiłki. Postanawiam wziąć szybki prysznic i obudzić się. Szukając ubrań widzę leżący na stole telefon. W pierwszym odruchu chcę zobaczyć, czy nie dzwonił, sama chcę dać znać, że żyję, ale cofam rękę. Bez zbędnego zawodu...

Po długich namowach daję się wyciągnąć na plażę. Niechętnie wkładam na siebie jeszcze niewypróbowany kostium kąpielowy i z głową opuszczoną na stopy wychodzimy z pokoju. Z torebki przyjaciółki cały czas słyszę powiadomienia powiadamiające o nowych smsach. Ignoruję je jednak, chociaż denerwują mnie coraz bardziej. Nie dość, że głowa pęka mi od myśli o tym, jak beznadziejnie postąpiłam i nie wiem, co mam dalej zrobić, to cały czas słyszę ten wkurzający dźwięk.

W pewnym momencie leżąc na ręczniku na plaży, postanawiam wsadzić do uszu słuchawki i mieć wszystko na około w głębokim poważaniu. Gorzej, że plaża przypomina mi o wczorajszych wydarzeniach, a ja znowu muszę się hamować, żeby się nie rozkleić.

Nienawidzę tego, że tak łatwo pozwoliłam na to, aby pierwszy napotkany chłopak zawrócił mi tak w głowie. Znamy się cztery dni. Cztery dni, a ja mam robić w jego towarzystwie wszystko. Dosłownie.

Zadzwonię, przeproszę za wczoraj i znowu się z nim spotkam.

Gdy dłoń ląduje już w torbie, mam ochotę uderzyć się w czoło. Działam naprawdę impulsywnie. Nie po to robiłam wczoraj aferę, żeby teraz zrezygnować z tego wszystkiego. Zostanie w tak zażyłych stosunkach z piłkarzem będzie wiązało się z wyznaniem „sekretu", a tego nie umiem... nawet nie ja powiedziałam o chorobie Łucji, tylko zrobili to moi rodzice. Wszystko co związanie ze śmiercią nie przechodzi mi przez gardło. Chyba nie umiem tak naprawdę odrzucić na bok tych wszystkich planów, jakie miałam. Miałam być architektem, zaprojektować rodzicom ogromny dom, mieć super rodzinę, przystojnego męża i pieska. A teraz zostaje mi wybranie ubrań do trumny...

Ale gdyby tak... gdyby tak zacząć od początku, po prostu wrócić do domu i zacząć się leczyć? Może Bóg doceniłby moje poświęcenie, może dałby mi projektować na potęgę i podjąć studia?

Ale jeśli się nie uda... jeśli już teraz jest za późno...

Moje rozmyślania przerywa krzycząca niemal Łucja, wymachująca telefonem w dłoni.

Wyciągam słuchawki i siadam, próbując uświadomić sobie, co tu się w ogóle dzieje.

– Co jest? - pytam w końcu.

– Ten głupi Bigos do mnie się doczepił, a twój chłoptaś dał mu mój numer! - odpowiada i kładzie telefon na ręczniku... nie, ona nim niemal rzuca.

Ostatnie mistrzostwa [M. Stępiński]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz