A więc tak mi się coś dziś na egzaminie, chociaż w zasadzie już wczoraj, ubzdurało no i jest taki twór. Nie wiem, co z tego będzie. Pożyjemy zobaczymy. Okładka póki co tymczasowa, robiona na pośpiechu w Paintcie. Na dniach zmienię, o ile będę dalej kontynuowała pisanie tego "twora".
- Możemy się pospieszyć? Mam pół godziny na dojazd do domu, zanim zacznie się mecz!
- Chętnie, tylko jakbyś, braciszku, nie zauważył, mam złamanego obcasa! - warknęłam do blondyna. - Trochę nie do końca wygodnie jest mi tak chodzić, więc wybacz, że nie zapieprzam tak, jakbyś sobie tego pragnął.
- Już nie gadaj, tylko idź.
Nie wiem, jak opóźnionym stworzeniem jest mój brat, ale ja w przeciwieństwie do niego potrafię równocześnie iść i mówić. Nie chciałam jednak bardziej go denerwować i zamknęłam się.
- Poza tym, mówi się "tak, jakbyś sobie tego życzył", a nie "tak, jakbyś sobie tego pragnął" - dodał. Zacisnęłam dłonie w pięści, powstrzymując się przed odpyskowaniem mu. Nie miałam ochoty rozkręcać awantury na środku ulicy.
- Gdzie zaparkowałeś? - zapytałam, bo nie widziało mi się podróżowanie pieszo w niesprawnym bucie przez kilometr.
- Niedaleko. Za cukiernią.
- O, to fajnie! Wpadnę po coś słodkiego!
- Chyba śnisz - zakpił. - Jedziemy prosto do domu. Ja nie mam czasu, mecz się zaraz...
- Wiesz, gdzie ja mam twój mecz? W głębokim poważaniu! Jestem wkurwiona, chodzę jak jakaś upośledzona, jestem głodna, mam okres i chcę czegoś słodkiego! - Uniosłam się, nie do końca panując nad głośnością wydobywających się ze mnie słów. Kilka osób wokół nas spojrzało na mnie dziwnie, przez co miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Babeczkę? - Usłyszałam męski głos po mojej lewej stronie. Odwróciłam się i zobaczyłam wyciągnięte w moją stronę pudełko z babeczkami. Podniosłam wzrok ze słodkości na chłopaka. Wysoki, raczej szczupły, ale fajnie zbudowany. Przyjazny uśmiech, nieco dłuższe, brązowe loki wystające spod kapelusza i ciemne okulary zasłaniające oczy. Kilka razy przeskoczyłam wzrokiem z niego na wypieki. - Te są z Nutellą, te cytrynowe, jagodowe i szarlotka - dodał, wskazując po kolei na przepysznie wyglądające bomby kaloryczne.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się do nieznajomego i poczęstowałam się jagodową.
- Żartujesz sobie? - Wtrącił się mój brat. Spojrzałam na niego jak na idiotę, którym zresztą był. - Serio zjesz ciastko wzięte od zupełnie obcego faceta?
Perfidnie patrząc mu prosto w oczy, ugryzłam kawałek babeczki.
- Mama mówiła tylko o cukierkach - odpowiedziałam z pełnymi ustami.
- Jezu, jaka ty jesteś beznadziejna. - Wywrócił oczami. - Jedziesz, czy będziesz gonić na piechotę? - warknął i poszedł do samochodu. Wolałam nie ryzykować. Serio mógłby mnie tu zostawić mimo, że przyjechał na miasto specjalnie po mnie.
- Kimkolwiek jesteś, dziękuję ci! Jesteś moim wybawicielem! Moją własną wersją księcia na białym koniu...
- CRYSTAL! - ryknął Brett, po czym wsiadł za kierownicę swojego auta.
- Jestem twoją wielką dłużniczką! - zawołałam i wsiadłam do ciemnego Merca.
CZYTASZ
I don't do relationships [h.s.] [zakończone]
Fanfiction-Jeśli liczysz na coś więcej, to lepiej od razu daj sobie spokój, Harry. -Dlaczego? -Ponieważ ja nie bawię się w związki. 21.02.2015r. - 20.05.2015r.