Lekcja Eliksirów jak każda inna. W pierwszej ławce Lily i Marlene świetnie radzące sobie z zadaniem, po drugiej stronie sali jak zwykle samotny Smarkerus, a na samym końcu my, próbujący uwarzyć coś o chociaż podobnej konsystencji i kolorze co pierwowzór. Spojrzałem na stolik Remusa, żeby zobaczyć co teraz powinniśmy robić.
- Rogacz, weź znajdź to pomarszczone coś - poleciłem, mieszając brązowy wywar.
- Mógłbyś precyzyjniej? Tu co drugi składnik się marszczy.
- Fasola Sopophorusa - mruknął Remus, usilnie próbując ją przekroić.
- O właśnie to!
- Jakby coś to jeszcze pomogło...
- Slughorn mógłby je opisać jakimiś karteczkami czy coś.
- Prawda? O dobra, mam! - rzucił uradowany, próbując wbić w nią nóż, co nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. - Co jest?!
- Czyżbyś miał problem? - spytałem ze śmiechem, pamiętając jego poranne wykłócanie, że on lepiej przygotowuje składniki, bo niby ja je za grubo kroję. Jakby to robiło różnicę! - Może potrzebujesz pomocy?
- Wszystko jest świetnie, zajmij się mieszaniem. - zabrzmiał jakby już miał mi wydłubać oczy, a skoro miał w ręku ostre narzędzie, postanowiłem się nie kłócić. Kiedy jednak przez kolejne minuty słyszałem tylko uderzanie noża o stół i coraz głośniejsze przekleństwa przyjaciela, musiałem się wtrącić.
- Już nie ta forma, co? Siły nie te...
- Tu nie chodzi o siłę. To chodzi o technikę, finezję. - powiedział, siląc się na spokój w głosie i przyłożył czubek noża do fasolki. - Trzeba odpowiednio naciąć... - mówiąc to zamachnął się i z całej siły wbił ostrze w ten upierdliwy składnik, co nie było najlepszym pomysłem. Fasolka odskoczyła i trafiła prosto w moje oko, po czym wpadła do kociołka.
- Cholera, Rogaty! - krzyknąłem, zakrywając uderzone miejsce dłonią. - Jeśli to jest finezja to ja dziękuję! - nie zdążyłem usłyszeć odpowiedzi, bo z kociołka zaczął dobiegać coraz głośniejszy bulgot. Spojrzałem powątpiewająco na miksturę, której opary były coraz gęstsze. - Luniu, czy on powinien tak robić? - to było ostatnie co powiedziałem, ponieważ sekundę później zawartość kociołka eksplodowała, a ja straciłem przytomność.
***
Pierwszym co dotarło do mojego umysłu był krzyk mojej kochanej matki. Już chciałem westchnąć ze zrezygnowaniem, kiedy uświadomiłem sobie, że ja od wakacji mieszkam u Potterów. Przetarłem oczy i spróbowałem się podnieść, żeby wyjaśnić ten absurd, ale bardzo szybko tego pożałowałem. Głowa mi pękała gorzej niż po jakiejkolwiek imprezie, suchość w ustach mogła się równać z pustynią, a oczy paliły żywym ogniem. Złapałem się dłońmi za obolałe skronie i spróbowałem rozejrzeć po pokoju, który ewidentnie był moim pokojem w "rodzinnym" domu. Tylko skąd ja się tutaj cholera wziąłem?! Ponownie rozbrzmiał krzyk mojej rodzicielki, który wwiercił mi się w czaszkę z taką siłą, że prawie znowu ległem na łóżku. Tym razem jednak dosłyszałem, że wołała mnie. Nie żebym miał zamiar z nią rozmawiać, ale chciałem się dowiedzieć co tu się dzieje, więc powoli podniosłem się z łóżka, próbując złapać równowagę. Na drżących nogach i z zawrotami głowy dotarłem do drzwi, na których klamce wisiała czerwona nitka wychodząca na korytarz. Kiedy położyłem na niej dłoń by je otworzyć, nić oplotła mój mały palec. Odskoczyłem, jakby wróciły mi wszystkie siły i spróbowałem się pozbyć tej cholernej nici, ale im bardziej próbowałem ją rozerwać lub ściągnąć, tym bardziej się uciągała, za chwilę wracając na swoje miejsce.
CZYTASZ
Musimy być razem. Czego nie rozumiesz?! WolfStar
FanfictionOpowiadanie powstałe w ramach przyjacielskiego wyzwania literackiego. Jeden pomysł, te same postacie, dwie różne wizje. Czasy szkolne Huncwotów. Podczas jednej z lekcji z profesorem Slughornem, ważenie eliksiru przez Syriusza i Jamesa nie idzie tak...