Gdy tylko Higa zaczęła mnie teleportować, ciemność wokół zafalowała zadowolona, że znowu znalazłam się w jej objęciach. Jej zimne palce dotknęły mojego ciała, czego niemal nie poczułam, bo już i tak byłam zmarznięta. Westchnęłam i bezwiednie odtrąciłam od siebie niematerialnego Sarkana, który na szczęście posłusznie się odsunął.
Pod moimi nogami obutymi w kozaki na obcasie znalazła się podłoga, ale nie otworzyłam od razu oczu. Otarłam jeszcze raz zapchany przez łzy i krew nos, ale nie poprawiło to moich zdolności węchowych. Pomacałam się po kieszeni szaty, wyciągnęłam z niej swój telefon i dopiero wtedy rozwarłam powieki, koncentrując się na jego wyświetlaczu. Na ekranie blokady pojawiła się dwudziesta trzydzieści, co oznaczało, że w boskim wymiarze spędziłam ponad dwie i pół godziny.
Schowałam komórkę, patrząc w stronę drzwi od mojej sypialni. Dopiero po dłuższej chwili, wypełnionej jedynie ciszą i moim oddechem, zdecydowałam się wejść do pokoju, nie starając się iść dumnym chodem. Złapałam za klamkę i prawie pociągnęłam ją w dół, ale coś mnie od tego powstrzymało. Moja intuicja podpowiadała mi, że nie powinnam przekraczać tego progu, nie po tym, co zrobiłam. Ogarnęła mnie dziwna beznamiętność i silny w swej prostocie smutek, a moje palce ześlizgnęły się z klamki.
Zachwiałam się, ale przestawiłam jedną stopę do tyłu, aby się nie przewrócić. Pojedyncze łzy podążyły drogami stworzonymi przez ich poprzedniczki na moich policzkach. Krew w końcu przestała spływać na moje popękane usta, ale nie zwróciłam na to swojej uwagi. Usilnie zastanawiałam się, co teraz miałam zrobić. To jasne, musiałam jutro udać się normalnie na poranne zebranie, a później zająć się rozwiązywaniem spraw Świata Mocy. Ale teraz, gdy moje serce pękało na kawałki przez moją własną głupotę?
Nie chciałam tkwić w tym stanie, nie chciałam być załamana, wręcz roztrzęsiona. Było mi zimno, choć powietrze wokół wydawało się ciepłe. Czułam się okropnie mimo świadomości, że nie mogłam postąpić inaczej. W tej sytuacji nawet poddanie się i przyjęcie Boskich Praw nie polepszyłoby sytuacji, raczej by ją pogorszyło. Musiałam brnąć w to dalej, wiedząc, że Sarkan ciągle mnie dzięki temu niszczył. Sprawiał, że sama dokonywałam dzieła destrukcji na tym, na czym najbardziej mi zależało. Pierwszą ofiarą stał się związek.
Otrząsnęłam się z odrętwienia, które mnie ogarnęło i postanowiłam powiedzieć partnerom, co się stało. Nie widziałam sensu w ukrywaniu takiej rzeczy. Chciałam, aby znając całą prawdę, zadecydowali, czy nadal pragnęli być ze mną. Nie zdziwiłabym się ich odmową. Trwanie w bliskiej relacji z boginią z moimi problemami nie należało do rzeczy, w które zwyczajny człowiek by się pakował.
Ponowiłam próbę wejścia do sypialni, ale drzwi same się otworzyły i stanął w nich ubrany w swój puchowy szlafrok Shadow. Od razu poznałam, że zamierzał pójść za chwilę się wykąpać, a później zalec gdzieś z książką. Jego czekoladowe tęczówki wyrażały, że spodziewał się mnie ujrzeć, ale pojawił się w nich niepokój, gdy zorientował się, w jakim byłam stanie. Zapewne miałam podpuchnięte, zaczerwienione oczy, twarz we łzach i krwi. Poza tym cała drżałam z zimna i ze zdenerwowania.
– WolfKnight, co się stało? – zapytał, nie powstrzymując się od podniesienia głosu, w którym usłyszałam zmartwienie i strach.
Od razu próbował pokonać dzielący nas dystans. To była jego zwyczajna reakcja, chciał mnie objąć i w razie potrzeby podtrzymać. Uniemożliwiłam mu to, cofając się o krok. Nagle się zatrzymał całkowicie zdezorientowany moim działaniem. Wtedy za nim pojawił się Zimer, jeszcze w ciuchach do dziennego funkcjonowania. W zielonych oczach zabłysło zdziwienie, gdy postawiłam kolejny krok do tyłu.
– Do jasnej cholery, za każdym razem, jak wracasz z boskiego wymiaru, jest coraz gorzej – warknął przewodniczący, na co mimowolnie się spięłam i do mnie podszedł, ale tym razem się nie odsunęłam. – Co tym razem ci zrobili?
CZYTASZ
WolfKnight | Krew bogów
FantasíaKsięga II trylogii |WolfKnight| Minęło czterdzieści tysięcy lat, a tytuł Królowej przylgnął do mnie już tak mocno, że ludzie praktycznie zapomnieli, iż noszę jakieś imię. Kolejny rok mojego panowania zapowiadał się tak samo jak poprzednie i nikt nie...