Rozdział 5: O tym jak zabito Lee Jordana

197 20 154
                                    


Ciepłe dni kończącego się lata ustępowały powoli tym chłodniejszym, niosącym ze sobą deszcze i wichury. Zieleń jęło zastępować jesienne listowie, barwiące błonia odcieniami ochry, złota i czerwieni.

Zdarzały się jednak jeszcze dni, kiedy deszcz przestawał lać, wiatr dąć, a przez zwały chmur wychylało się słońce. Takie też właśnie było to południe; słoneczne, ciepłe, niemalże letnie. Zapraszało uczniów Hogwartu do wyściubienia nosa zza murów zamku i wyjścia na błonia.

Rozella i jej znajomi jeszcze przed drugim śniadaniem wybrali się nad hogwarckie jezioro; w miejsce, gdzie zwykli przesiadywać. Trawa wciąż była lekko wilgotna po nocnym dżdżu i usłana opadłymi liśćmi, a więc przywlekli ze sobą obszerny koc, na którym to mogliby usiąść.

Rozella, leżąca na miękkim materiale, leniwie przymykała powieki i co rusz zaciągała się ulotnym zapachem petrichoru. Lekki wietrzyk przyjemnie muskał jej twarz, kiedy nadstawiała uszu, słuchając rozmowy przyjaciół i bawiąc się nitką sprutego po boku koca.

Valerie, oparta o pień potężnego dębu, za pomocą swojego nożyka strugała podniesioną z ziemi mokrą gałąź. Miała ten swój zamyślony wyraz twarzy, który towarzyszył jej bez ustanku już od jakiegoś czasu. Rozella nieraz starała się wypytać Roberts o powód jej nieobecnego stanu, jednak została zbyta już tyle razy, że w końcu przestała drążyć. Właściwie, mogła się tego spodziewać — Valerie nie dzieliła się swoimi uczuciami, a uparte wypytywanie jej o to, było jak proszenie drzewa, by przestało miotać się na wichrze.

Lee co rusz zaglądał przez ramię Valerie, sprawdzając czy strugana przez nią gałąź nabiera jakichś ciekawszych kształtów. Wciąż szczękał zębami i ociekał wodą, po tym, jak puszczanie kaczek z George'em zakończyło się przepychanką i wpadnięciem do jeziora. Nie było z nim jednak tak źle jak z Weasleyem, który — próbując przypomnieć sobie zaklęcie osuszające — źle wymówił inkantację, przez co jego bluza zamiast wyschnąć, najzwyczajniej w świecie zniknęła.

Zwykle Fred pewnie długo zaśmiewałby się ze swojego bliźniaka, zanim podałby mu pomocną dłoń. Tym razem jednak po prostu wyszczerzył się w rozbawionym uśmiechu i dobrotliwie oddał mu swoją ciepłą bluzę, samemu zostając w pasiastej koszulce. Zachowanie Freda może i zdziwiłoby jego przyjaciół, gdyby ci nie zdawali sobie sprawy z tego, że ta nagła uprzejmość nie była powodowana potrzebą zmiany na lepsze, a obecnością kogoś, komu Fred bardzo chciał dziś zaimponować.

Osobą tą była owa prefekt Ravenclawu, której Weasley niedawno obiecał postawić kremowe piwo. Drobna, piętnastoletnia dziewczyna o jasnych włosach, porcelanowej buzi i skrzących, głęboko niebieskich oczach siedziała obok Freda, chichocząc z opowiedzianego właśnie przezeń żartu.

Fred spotkał się z nią kilka dni temu w Hogsmeade. Od razu złapali wspólny język i szybko umówili się na kolejne spotkanie. Kiedy tamtego wieczoru Fred wrócił do pokoju wspólnego, długo opowiadał przyjaciołom o Aggie Harris; swojej nowej koleżance. Fred uważał Krukonkę za osobę wybitnie uroczą i inteligentną. Okazało się też, że dziewczyna również, tak jak on, interesuje się quidditchem, a nawet dopingują tej samej drużynie.

Już następnego dnia od ich pierwszego spotkania, Fred zapoznał Aggie ze swoim bratem bliźniakiem i przyjaciółmi.

Początkowo Gryfoni obawiali się, że Krukonka, ze względu na swoją posadę prefekta, będzie sztywna i nie pozwoli im zanadto dokazywać. Szybko jednak przekonali się o swoim błędzie. Krukonka nie tylko przymykała oko na ich żarty, ale sama też proponowała pomoc we wcieleniu szalonych pomysłów w życie.

— Ej, a może zrobimy coś śmiesznego? — zasugerowała poprzedniego dnia, kiedy późnym popołudniem całą szóstką przechadzali się po korytarzach Hogwartu. — Przypomnijmy, kim są tu naczelni żartownisie i wywińmy coś głośnego. Niech o nas mówią.

Sztorm w butelce: Opowieść Szaradzisty • HP FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz