9.

150 10 0
                                    

   Wylądowałam pośrodku niczego, dosłownie. Czerwony piach i jakieś uschłe krzaki to tyle, co widziałam. Nikogo nie było, oprócz mnie. Ani Agnes, ani Five'a, ani nikogo innego.

- Five!  Agnes! - Nie było odpowiedzi. Wołałam też innych. Cholera. Z niebieskiej smugi światła wypadła Agnes. Podbiegłam do dziewczyny i pomogłam jej wstać.

- Wszystko w porządku? - Zapytałam.

- Tak. Gdzie jest reszta?

- Nie ma ich. Rozpłynęli się jak pierd na wietrze. - Powiedziałam. - Kurde gdzie my jesteśmy? Tylko piach i uschnięte krzaki.

- Chodźmy w tę stronę. - Powiedziała Agnes wskazując palcem kierunek.

- Myślisz, że to dobry pomysł? Mam mieszane uczucia co do tego. - Rzekłam. Dziewczyna kazała mi iść w tamtym kierunku. Szłyśmy tak z dobrą godzinę , aż nastał zmrok. - Cholera. Są tu jakieś kojoty, czy coś w tym stylu? - Zapytałam.

- Pewnie jest takie cholerstwo. Patrząc na to w jaką porę tu trafiłyśmy, to nawet mogą być skorpiony. - Blondynka się do mnie uśmiechnęła.

- Nie wiem, co cię tak bawi. Jesteśmy same pośrodku jakiejś pustyni!

- Radziłabym ci się nie drzeć. - Agnes dalej szła przed siebie. Po następnych 30 minutach było całkowicie ciemno. Dobrze, że nie było chmur to przynajmniej księżyc świecił i się nie zdeptałyśmy.

- Widzisz to co ja? Można powiedzieć, że jesteśmy uratowane. - Wskazała ręką na coś co przypominało górę.

- Mamy nocować w jaskini, gdzie żyje mnóstwo skorpionów i pająków i innego robactwa? Nie, nie, nie. Ja wolę zostać tutaj, powodzenia.

- Kto powiedział, że będziemy tam spać? Musisz mi pomóc. Na szczycie tego zrobimy duże ognisko, znając te tereny gdzieś tu, szwędają się jacyś ludzie. Cywilizowani. Może nawet kowboje, którzy szukają nowych dzikich koni do oswojenia, czy coś.

- Tak, to lepszy pomysł. A z czego masz zamiar zrobić to ognisko? - Zapytałam.

- Coś się znajdzie. - Weszłyśmy na szczyt tego pagórka i na nasze szczęście była tam dużo krzaków i gałęzi. - No widzisz i zajebiście się złożyło. - Powiedziała blondynka. Kazała mi ułożyć te uschłe gałęzie i krzaki w stos. Zrobiłam to, po czym się zorientowałam, że Agnes gdzieś zniknęła. Odwróciłam się i zobaczyłam ją trzymającą jakieś kamienie w ręku.

- Chcesz tym rozpalić ogień?

- A mamy inne wyjście? Jak masz zapalniczkę, zapałki lub krzesiwo to mi daj. - Powiedziała dziewczyna, która zaczęła trzeć kamienie o siebie. - To będzie długa noc. - Pomyślałam.

Usiadłam na piachu patrząc, jak Agnes próbuje rozniecić ogień. Po około 20 minutach poleciały iskry, które niestety od razu zgasły. W końcu udało się rozpalić ogień.

- Szybko dołóż jeszcze jakieś gałęzie, żeby nie zgasło. - Poszłam i dorzuciłam do ogniska.

Obie usiadłyśmy na piachu i gadałyśmy do późnej nocy. W pewnym momencie usłyszałyśmy stukot kopyt. Naszym oczom ukazała się postać mężczyzny. Był dość wysoki, bynajmniej tak wyglądał siedząc na koniu. Miał lekki zarost, niebieskie oczy i kapelusz. Agnes szybko wstała z miejsca, gdzie siedziała.

- Proszę, proszę. A kto tu znowu się szwęda po pustyni w nocy? - Zapytała z wielkim uśmiechem na twarzy. - Cześć Wade.

- Kopę lat, Thompson. - Powiedziawszy to mężczyzna zsiadł z konia.

- Wy się znacie? - Zapytałam.

- A to kto? - Zapytał Wade.

- Ben to jest Elizabeth, moja przyjaciółka. Długo by w sumie opowiadać.

- Myślałem, że wyjechałaś do Dallas.

- Tak, ale to długa historia.

- Chodźcie, bo już widzę jak zbiegają się tu kojoty. - Powiedział Ben i wsiadł na konia. - Wsiadacie, czy nie? - Razem z Agnes wsiadłam i pojechałyśmy z Benem.

Gdy już byliśmy na miejscu Wade zaproponował, żebyśmy na jakiś czas zostały u niego. Chętnie się zgodziłam, ale Thopmson była temu oporna. W końcu zadecydowała, że zastaniemy tam na jakiś czas. Co prawda, gdy byliśmy już w domu Wade'a był już dzień. Ben pokazał nam pokój, w którym miałyśmy spać. Był dość duży i znajdował się na drugim piętrze. W prawym rogu pokoju stało jedno łóżko, a w lewym stało drugie. Ja zajęłam to w prawym rogu, a Agnes w lewym. Naprzeciwko mojego łóżka stał fotel na, którym leżały dwa koce. Cały pokój miał bardzo ciepły klimat. Pośrodku pokoju leżał szary dywan, na lewo od niego znajdowała się szafa, która była podzielona na dwie części. Wszystkie filary były wykonane z drewna. Szczerze się cieszyłam, że zostajemy ty na jakiś czas, nawet próbowałam namówić Agnes, żebyśmy zostały na dłużej.

Jakieś kilka dni później do posiadłości Bena zawitał ktoś o imieniu Charlie Prince. Z tego co widziałam dobrze znał się z Agnes, w sumie nie byłam ciekawa ich relacji. Z Charlie' m był również jakiś chłopak - William Evans. Agnes również go znała. William był dość wysokim brunetem z niebieskimi oczami. Chłopak podszedł do mnie i podał mi rękę.

- Jestem William Evans. A twoja godność? - zmierzyłam go wzrokiem, po czym również podałam rękę.

- Jestem Elizabeth Grand. Miło mi. - Evans pocałował moją dłoń, uśmiechnął się do mnie i poszedł za Benem do salonu.



Please Stay With Me...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz