12. "Rozległy paraliż"

116 9 2
                                    

15 lipca 2020 roku

Drogi Michale!

Z pozoru wczoraj był taki sam dzień jak każdy inny. O poranku słońce świeciło za oknem, ptaszki ćwierkały, po domu już roznosił się zapach jedzenia i cichy głos twojej mamy. Wydawało się, że nic nie różniło go od poprzednich dób, jednak było zupełnie inaczej. Różniłam się ja. Bo wczoraj po raz kolejny nastał dzień, w którym czułam tak rozległy paraliż wewnętrzny i zewnętrzny, że nie byłam w stanie zdobyć się na jakikolwiek ruch. Nawet oddychanie przypominało walkę o ostatni oddech, bo unoszenie klatki piersiowej sprawiało mi niebotyczną trudność. W takim stanie byłam już wiele razy. W takim, a może w podobnym. Bo mam wrażenie, że za każdym kolejnym jest coraz gorzej, że następnym razem nie będę już w stanie otworzyć nawet oczu i mrugać, bo powieki okażą się zbyt ciężkie. Jednak pomimo tego oczekuję tych złych dni jak niczego innego. Bo wtedy mam poczucie, że na chwilę umieram, że nie egzystuję, że się nie męczę. Bo w gruncie rzeczy to wtedy następują najdłuższe momenty, w których nie czuję bólu. Bo gdy na chwilę przestaję oddychać i jedynie bezwiednie leżę, mam wrażenie, jakby ktoś odciął mnie od tego, co jest wokół i zbliżył do ciebie. Dlatego te doby są dla mnie zbawieniem. Jednak to zbawienie trwa tylko 24 godziny. Mogę się nacieszyć jedynie 24 godzinami, podczas których jedynie leżę i przenoszę się duszą i ciałem w zupełnie inne, odległe miejsce. Bo później następuje kolejny dzień. A tak naprawdę to on jest tym najgorszym. Bo wtedy zaczynam czuć. Zaczynam egzystować, jednak za każdym razem to egzystowanie jest słabsze. Bo wtedy dociera do mnie, że poprzedniego dnia coś straciłam, straciłam pewną moc, która utrzymuje mnie przy życiu. I wszyscy mówią, że będzie lepiej, że później wszystko wróci do normy. Ale ja jestem pewna, że tak nie będzie. Bo gdy przychodzi ten moment, w którym tracę resztki sił, tracę je już na dobre. Nie odzyskuję ich, nie powracają. Podczas następnych dni jedynie przyzwyczajam się żyć słabsza. Zastanawiam się jednak, czy przyjdzie moment, gdy nic mi już z nich nie zostanie. Gdy ostatecznie moje siły zostaną mi odebrane. Co będzie wtedy? Następnego dnia po tej bezwiednej dobie po prostu się już nie obudzę? A może stan paraliżu pochłonie mnie już na dobre? I prawdopodobnie powinnam się bać, jednak nie potrafię. I szczerze czekam na ten dzień, w którym nie znajdę się z powrotem w rzeczywistości, a jedynie zostanę tam, gdzie moja dusza jest powoli pochłaniania, gdy nie jestem w stanie się ruszyć. Bo tutaj czuję ból i cierpienie, a tam nie czuję nic. I chociaż ta pustka powinna mnie przerażać, ona jedynie mnie koi i za każdym kolejny razem, gdy przychodzą złe dni, coraz bardziej się od niej uzależniam i pragnę, bym czuła ją na co dzień. Więc teraz jedynie czekam, czekam na moment, który będzie ostatecznym końcem i gdy moje siły nareszcie przegrają z tą odległa otchłanią, która je pożera.

Twoja Hania,
od zawsze i na zawsze. 

***

Jeśli rozdział wam się spodobał zachęcam do oddania głosu 😁

Cześć kochani. Dzisiejszy rozdział jest bardzo istotny, bo w końcu dosyć dobitnie została pokazana chociaż część uczuć Hani. Jak widzicie jest z nią niestety o wiele gorzej, niż można było przypuszczać. Kolejne części będą chyba jednymi z najcięższych, więc lepiej przygotujcie się na porządną dawkę emocji. Ale dzisiaj przede wszystkim dajcie mi znać, co sądzicie o tym rozdziale i jak myślicie jak potoczą się dalsze losy Hani. Chciałabym was też zaprosić na najnowszy filmik o Matołkach, który pojawił się na moim kanale, do którego link znajdziecie w opisie mojego profilu. A więc to chyba tyle. Życzę wam miłego tygodnia i mam nadzieję, że widzimy się w przyszłą sobotę. Trzymajcie się cieplutko 😘❤

Hania i Michał - Od zawsze i na zawsze 》Na dobre i na złe《Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz