first rose petal;

145 9 8
                                    

Dzieci biegają wokół niego.

Czuje otumanienie euforii. Kocha je.

Ciągną za sznurówki, nogawki, rękawy.
Zabiera rękę, tuszując to śmiechem. Podrzuca jedną dziewczynkę za drugą, uciekając do salonu ze śmiechem, gdy jego mała blondwłosa piękność uczepiła się jego kostki.

Nie chciał żeby widziały. Nie chciał żeby wiedziały. Były za młode by rozumieć takie cierpienie.

- Louis! Louis! - wołają gdy łaskocze obie naraz, zwijające się jak małe robaczki na czerwonej kanapie.

- Dziewczynki, Boo musi iść się już pakować. Wyjeżdża jutro z samego rana. Kochanie zrobiłam ci kanapki na drogę, nastaw sobie budzik przed snem - mówi starsza, brązowowłosa kobieta, i kładzie delikatnie dłoń na ramieniu chłopaka.

Louis całuje ją w policzek i wraca do pokoju, wrzucając byle jak rzeczy do swojej torby, przecież i tak zatrzyma się po drodze u Zayna, który da mu ciuchy, po co miałby uważać by jego się nie pogniotły?

Zamki zgrzytnęły, a on chyba za szybko szarpnął ręką, gdy syknął głośno i złapał się za nadgarstek.

Zebrał wszystkie swoje rzeczy i rzucił w jedno miejsce. Zasłonił lustro płaszczem i zszedł do kuchni, skąd lało się światło i zapach smakowitych potraw. Zjadł z rodziną, uśmiechał się promiennie do mamy i łaskotał pod stołem swoje siostrzyczki.

Zaniósł je na rękach do ich pięknego pokoiku, który sam pomagał im obklejać brokatem i kolorowymi naklejkami kiedy ich mama poszła kiedyś na zakupy, po czym ułożył każdą z nich w ich łóżeczkach i złożył buziaka na dobranoc, słuchając cichego chichotu, rozmydlonego ziewaniem i zwiniętymi w piąstki rączkami, kiedy narzekały że drapie je zarost szatyna.

Louis wyszedł w końcu, przytulając mocno mamę, nim pozmywał za nią naczynia i wrócił do swojej sypialni.

Sypialni gościnnej.

W końcu mógł zarwać jedne, czy dwa zajęcia, prawda? Nie były to pierwsze ani ostatnie jedne, czy dwa zajęcia które zarwał, więc czekał tylko aż jego szczęście głupca zbłądzi gdzieś u innej osoby, a on zostanie bez szkoły, jedzenia, czy pieniędzy i wyleci na zbity pysk na ulicę gdzie mógłby się tylko zaśmiać i splunąć im wszystkim pod nogi, nim zacząłby tułać się jak pospolity dachowiec, pomieszkując tu i tam.

ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ

Zanim rano wyszedł uścisnął dziewczynki, pocałował mamę w czoło i znów przytulił wszystkie swoje siostry, obiecując że przyjedzie za miesiąc.

Wrzucił torbę do bagażnika auta i odpalił silnik, by zaledwie wieczorem stanąć pod niewielkim, być może nieco zaniedbanym blokiem, gdzie z górnego piętra wisiały chude nogi. Uśmiechnął się pod nosem i ruszył stromą klatką schodową, by po kilku chwilach już wyjmować zapasowe klucze spod wycieraczki, zostawione specjalnie dla niego i po cichu przymykać drzwi, z westchnieniem ulgi zatapiając się w mroku i ciszy, których było w tym domu tyle co tlenu.

Zapach świeczek roznosił się z salonu i sypialni mulata, a z kuchni ciągnął chłód nocy.
Louis poruszał się w świetle tlących się słabo płomyków, jakby przygasanych co chwila, przez drżące cienie, skradające się po domu niczym rusałki, tańczące na drewnie, jakim spływała podłoga, wirując w oparach zioła unoszących się jeszcze w powietrzu.

Zayn siedział na parapecie, beztrosko machając nogami w bezwładzie wysokości, obserwując małych ludzi w małych autach, mknących po małych, oświetlonych wszystkimi kolorami nocy ulicach.

❝ dead flowers on your arms ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz