second little daisy flower;

95 11 4
                                    

- Jeju, to takie głupie! Dlaczego akurat kwiaty? - jęknął Harry, od tygodni nienawidził kwiatów.

Nie wierzył w to. Jego jedyna, najprawdziwsza miłość. Zniszczona przez tę, której nawet jeszcze nie poznał.

I czuł że kiedy już pozna, rozprawi się z nią raz a dobrze.

No bo serio? Kwiaty? Kto wymyślił żeby to akurat kwiaty, niczym na porcelanowej ziemi, boleśnie przebijały się przez skórę, wyrastając w każdym pieprzonym miejscu, gdzie bratnia dusza miała rany. To było okropnie głupie.

Zwłaszcza w lato, gdy Styles już od tygodni odmawiał sobie krótkich rękawków, na rzecz kiełkujących na jego ręce róż.

Mimo wszystko maszerował przez kampus, wyklinają na wszystkich i skradając się jak wampir do każdego zaciemnionego miejsca, gdy jednak w pewnym momencie usłyszał głos przyjaciela i zobaczył na przeciwległym końcu dziedzińca, wyłożonego na trawie Liama, który w najlepsze wylegiwał się w słońcu, jeszcze mocniej obsmażając te swoje okropnie umięśnione ramiona, jak gdyby były pieprzonymi kotlecikami, podczas gdy on gnił w męczarniach...

Chłopak wołał go do siebie, jednak Harry tylko odkrzyknął by to on tu przyszedł, na co niemal mógł usłyszeć to zirytowane westchnienie ulatujące w słonecznym żarze chodnika i ciężkie jęki szatyna, gdy podnosił się z powrotem na nogi. Kilka osób zaczepiło go po drodze, czy szeptało na jego widok, a ktoś nawet poważył się wytracić mu książki z rąk gdy przechodził obok, na co Harry który był tego dnia w wyjątkowo bojowym nastroju, dziarsko podszedł do przyjaciela i... pomógł mi zbierać zeszyty. Liam upierał się przy wyjątkowo tradycyjnym sposobie studiowania, nawet nie chcąc patrzeć na laptopy, jakie miało na wykładach większość osób.

- Szedłeś przez dziedziniec z taką miną, że myślałem, że ktoś dziś zginie - odparł cicho szatyn, poprawiając czapkę na głowie. Co prawda, Harry nie rozumiał jaki sens miało noszenie jej tyłem, ale wciąż wspierał w tym swojego przyjaciela.

A Liam, pewnie jak większość studentów, krótszy go mijali, mimo iż myśleli że Harry byłby w stanie coś im dziś zrobić, to byli w błędzie. Nie był w stanie tego dnia, ani żadnego innego, bo brunet nie mógłby skrzywdzić mrówki, a co dopiero jego bogu ducha winnych kolegów, czy koleżanki.

Ale cóż, przynajmniej umiał wyglądać groźnie.

- Czuję się naprawdę okropnie, to dlatego.

- Spotkamy się po wykładach u mnie? Jest dzisiaj impreza, więc wszyscy wybywają, ale ja będę się uczyć, więc możesz przyjść. Ja też mam ci coś ważnego do powiedzenia.

- Niall pewnie też wybywa na ową imprezę?

- Oh, marzę o tym... - zaśmiał się szatyn teatralnie. Tak naprawdę oboje lubili Nialla.
No bo naprawdę, czy to było fizycznie możliwe, by nie kochać Nialla?

Czy był na uniwerku ktokolwiek, kto go chociażby w głębi serca nie ubóstwiał?

Harry był pewien że nie. To nie było możliwe.

Lecz mimo to, oboje cieszyli się że chłopaka nie będzie. Blondyn nigdy nie dawał im choćby pomyśleć w ciszy, nie mówiąc o nauce. To prawda, że kiedy zapchałoby się go w odpowiedniej kolejności, szklanką wody, oreo, półtora kieliszkiem wódki, paluszkami, przegrywanych ogórkiem i jeszcze trzema kieliszkami wódki, Niall był idealnym słuchaczem i kompanem do głębokich rozmów, zwłaszcza że po takiej dawce energetycznej miał umysł Einsteina o 3 nad ranem. Jednak ta wspaniała ułuda idealnego człowieka kończyła się zanim się na dobre zaczęła, ponieważ Niall miał problem już ze szklanką wody, a była ona przecież pierwszym składnikiem na idealnego Irlandczyka w sosie ciszy i zrozumienia.

❝ dead flowers on your arms ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz