Obudził się tego dnia i poczuł coś na kształt weny. Niespotykane, gdy po prostu samowolnie wstajesz z łóżka i ubierasz się, mając ochotę na spacer.
Zayn jeszcze spał, ale szatyn go nie budził. Chłopak mówił że im dłużej śpi, tym krócej odczuwa głód. Louis nie chciał doszukiwać się kłamstw i wymówek, więc po prostu po cichu pokierował się do kuchni, w której nawet nie oczekiwał znaleźć jedzenia.
Otworzył lodówkę, w której znalazł jedynie paprykę i jakieś stare słoiki, jednak zamknął ją, kradnąc jedynie kilka papierosów z szafki nad zlewem, w razie gdyby jednak mulatowi przyszła ochota na oklapłą paprykę.
Położył je na komodzie łzy drzwiach i wziął ze swojej torby niewielką kosmetyczkę, kierując się do łazienki.
- Idziesz gdzieś dzisiaj? - spytał Zayn, gdy szatyn już wyszedł z parującego pomieszczenia.
- Myślałem żeby odwiedzić dzisiaj uczelnię. Już pewnie zapomnieli tam o mnie.
- Pójdę z tobą - uśmiechnął się mulat i dokończył zieloną herbatę.
- Słodzisz? - spytał z ciekawości Louis - Cokolwiek? - dodał po chwili z lekkim uśmiechem, ale chłopak tylko pokręcił głową z takim samym uśmiechem.
- Jedna łyżeczka cukru to 16 kcal, Lou. Już wolę za to zjeść dwie oliwki.
Louis poczekał na przyjaciela, nie zadając już żadnych pytań, gdy Malik wyszedł w swoich poprzecieranych na kolanach, ciemnych jeansach i grubej bluzie. Ponad wszystko co robił mulat, szatyn starał się go nie oceniać i wspierać, dopóki tylko trzymał się granic.
Przeszli się spokojnie do domu Louisa, a Zayn wypytywał go o czas, kiedy się nie widzieli. Szatynowi było całkiem nieswojo gdy stanęli pod drzwiami jego mieszkania, a Zayn jakby zmarkotniał. Nigdy nie ukrywał, że zawsze lepiej mieszkało mu się z Malikiem, jednak znikał z mieszkania tak często i w takich godzinach, że wolał wyprowadzić się niż narażać na taki stres jego delikatnego jak kwiatuszek przyjaciela, nawet jeśli to łamało mu serce.
- Wezmę tylko torbę i wracam. Jeśli chcesz, powinienem mieć jeszcze jakieś papierosy w szufladzie - Louis wskazał dłonią na szafkę w sypialni, gdy przekopywał swoje zagracone biurko.
W końcu jednak chłopak znalazł jakąś torbę na ramię, do której upchał swojego laptopa, chowając tam też tego Malika.
- Nie musisz, Lou. Poradziłbym sobie.
- Ale teraz ja go mam, więc będę go nosił jeśli zechcę.
- Jeśli chcesz - odparł mulat i ruszyli spacerkiem w stronę szkoły. Louis sprawdził jeszcze ich dzisiejsze wykłady, choć było jeszcze dużo za wcześnie na jakikolwiek z nich. Mieli to szczęście, że wszystko kiedyś zaplanowali. Najlepsi przyjaciele, świadectwa z paskiem, głupie aparaty na zęby i wspólnie wybrany kierunek. Wszystko od początku miało być idealnie i takie właśnie przez chwilę było.
Co prawda po drodze wkradło się też kilka nieoczekiwanych rzeczy, które przejęły prym w ich codzienności, burząc jak przepiękny domek z kart ich idealne życia, jednak starali się ratować co tylko mogli, oraz jak tylko mogli.
ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍㆍ.ㆍ.ㆍ.ㆍ
Siedział wraz z Zaynem na dziedzińcu, skryty przed południowym słońcem, przypalając papierosa i ściskając ich torbę przy swoim boku.
W pewnym momencie mulat uśmiechnął się leniwie, gdy zobaczył wysokiego bruneta zmierzającego w ich stronę.
Louis obrzucił przyjaciela krótkim spojrzeniem i przyjrzał się badawczo chłopakowi, oceniając sytuację. On też miał ciepłe rzeczy, choć nie wyglądał na chudego. Czerwona koszulka falowała na jego brzuchu, gdy szedł pospiesznie w ich stronę, a włosy w kolorze ziemi po deszczu, skręcały się mocno, podskakując po bokach ostro zarysowanej szczęki, muskając jego ramiona.
CZYTASZ
❝ dead flowers on your arms ❞
Fanfiction„Gdzie kwiaty kwitną na szkarłatnych łzach, a bratnie dusze dzielą krwawe bukiety..." AU, gdzie kwiaty rosną na ciele, w miejscu ran twojej bratniej duszy, a Harry mimo iż kocha się w stokrotkach czy makach, jakie może nosić do domu, by pięknie przy...