Rozdział 6

36 3 0
                                    

Mgła oraz wilgoć zawsze dotrzymywały kroku, nawet wtedy gdy nikt ich nie potrzebował. Szare niebo wydawało się smutne, a chmury w podobnym odcieniu leniwie płynęły po tafli niebieskiego sklepienia. Szmery gałęzi zagłuszały ciszę, która panowała między Luną, a Soilerem. Rodzeństwo zostało zaangażowane przez ojca w odnalezieniu Victorii, ewentualnie zidentyfikowaniu kierunku, którym podążała. Dzieci Obligiera miały już siedemnaście lat, co oznaczało że byli już w wieku, który zmuszał ich do samodzielnego działania oraz rozwiązania sytuacji. Młodzi łowcy mieli już kilka samodzielnych nisko rangowych misji, jednak obecna sytuacja była troszeczkę inna. Z dala od domu i rodzinnej ziemi stąpali po niepewnym gruncie, który nie był do końca dla nich przyjaznym środowiskiem. Ciężkość powietrza dostającego się do ich płuc była przytłaczająca, a także odpowiedzialność będąca na ich barkach nie pomagała. Chcieli wypaść jak najlepiej, aby ich ojciec był z nich dumny i wiedział, że jego wysiłek przy wychowaniu nie poszedł na marne.

Łowcy musieli wytropić winowajczynie ogromnego strachu, który przeszywał każdego mieszkańca Forks. Pomagali sobie zapachem stęchlizny, ale był on mniej intensywny niż się spodziewali. Nie mogli polegać tylko i wyłącznie na woni, ponieważ rozchodziła się ona w powietrzu, a także wytropienie wampira po samym zapachu było prawie niemożliwe.

– Policja już tutaj była – powiedziała Luna wyczuwając zapach Charilie'go Swan.

– Odcisk prowadzi w stronę wschodu – powiedział Soiler pochylając się nad kopczykiem ziemi, w którym była odciśnięta, odrobinę zatarta bosa stopa – ale jaką mamy pewność, że na pewno podążają w tamtym kierunku? – dzielił się na głos swoimi myślami wiedząc że to niemożliwe, aby wampiry prowadziły ludzi do swojej kryjówki, jeśli w ogóle takową posiadali.

– Żadnej – odpowiedziała od razu Luna rozglądając się po okolicy szukała jakiegoś śladu wokół – Wydaje mi się, że nie są tak głupi, aby zostawiać widoczne ślady.

– Sądzę, że tutejsi ludzie są zbyt łatwym łupem, aby szybko zrezygnowali z polowań. – Soiler wymienił się z Luną swoimi obawami, a ona na te słowa jedynie przytaknęła głową zgadzając się z nim. To byłoby zbyt łatwe, aby wampiry odeszły z małego miasteczka, gdzie mieszkają bezbronni ludzie. Ich myśli pokierowały się nawet w okrutną stronę, gdzie krwiopijcy chcieli wymordować wszystkich w Forks. – Ślad nam się urywa – westchnął ciężko Soiler. Rodzeństwo wiedziało że to był moment bez wyjścia i jeśli czegoś nie zrobią umknie im nawet zapach stęchlizny, który jest jedynym tropem, aby doprowadził ich do Viktorii.

– Masz może przy sobie "Wilcze oko"? – zapytał Soiler z uśmiechem, na co Luna automatycznie się skrzywiła, nie chciała wypijać tego eliksiru.

– Ten, który Alan ważył całe tygodnie? – zapytała nastolatka przypominając sobie obraz biednego mężczyzny, który całymi dniami siedzi w swoim pokoju hotelowym ważąc eliksiry niezbędne do ekstremalnych wyzwań.

– Tak, właśnie ten co tak okropnie dusi jak sala treningowa po intensywny wysiłku. – westchnął Soiler. Zapach cieczy nie był przyjemny, ale działanie miał rewelacyjne. Mętna biel nie wyglądała zachęcająco jeśli chodziło o spożycie. Luna wyjęła z kieszonki swojego pasa małą buteleczkę. Soiler idąc za jej przykładem zrobił to samo i wyciągając korek poczuł ostry zapach prowadzący go prawie do wymiotów. Zatykając nosy wypili duszkiem substancję, która pozostawiała po sobie cierpki smak na języku. Ich wnętrza zaczęły płonąć, ciepło wydobywające się z ciał rozdzierało każdy centymetr organizmu, a nagły żar zamienił się za chłód, który wyostrzył wszystkie zmysły rodzeństwa Le Fer. W jednym momencie zapach trupa był dla nich czymś nie do wytrzymania, mieli wrażenie że leży koło nich kilkaset ciał które rozkładają się już kilka dni w palącym słońcu. Oczy zmieniły swój kształt co pozwoliło im dostrzec unoszące się pyłki w powietrzu, odgłosy latających ptaków czy też drepczących zwierząt był wręcz namacalny. Luna chcąc powili podejść do drzewa znalazła się koło niego szybciej niż przy normalnych ruchach człowieka, można było porównać te zniewalające umiejętności do zdolności geparda.

Strzała i Kły | Jacob BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz