Proponuje włączyć muzykę
Postać odziana w czarną szatę do ziemi przeszła przez ogromną bramę cmentarza i podążyła główna aleja prosto przed siebie. Zatrzymała się przy wyznaczonym celu, czyli przy czarnym nagrobku.
Wysoka postać w czarnej szacie po samą ziemię i kapturze na głowie. A twarz jej jest przerażająca. A nikt z żywych nie wie, jak wygląda. Smukła blada twarz, a raczej czaszka. Puste oczodoły, a w ręku ostra kosa.
Tak, śmierć.
Stała i się przypatrywała.- Kotku... Musimy już iść - odezwała się śmierć.
Natomiast kot, do którego się zwróciła ani drgną. Kot... Tak naprawdę jego duch. A w rzeczywistości był... Właśnie był, blondynem, chłopakiem o zielonych oczach w kostiumie kota, który ratował Paryż. Świat. A zwłaszcza swój mały świat, który chronił za cena własnego życia. Czarny kot, paryski bohater. Były bohater.
W końcu poruszył się i podszedł bliżej, do swojego grobu. Czarny grób pełen wiązanej i zniczy by, uczcić pamięć o superbohaterze.- Jeszcze nie teraz - odezwał się w końcu kot, patrząc ze smutkiem, a śmierć stała cicho za nim i się wszystkiemu przyglądała.
-Zatem kiedy? - zapytała śmierć.
-Kiedy... Ona... Kiedy ona... Przestanie przychodzić i kłaść róże na moim grobie... Dobrze?... - powiedział, patrząc na ciemnowłosą kobietę z pięknymi fiołkowymi oczami, teraz pełnymi smutku, ubranej na czarno, kładącą czerwona róże.
Codziennie dawała mu czerwona róże, dokładnie taką samą, jak on zawsze jej darował czerwoną różę. Swojej Marinette.