fifth; forget-me-not;

68 5 1
                                    

Zayn był podłamany i zupełnie zażenowany swoją widowiskową porażką w układzie, który przecież sam zaproponował, przez co Louis stawał na głowie, byle wymusić sposób by odciągnąć rozpędzoną w przemyśleniach ciemność oczu przyjaciela, na jakieś przyjemniejsze tematy.

A co jest lepsze na zapomnienie niż dobra impreza?

Tak więc na początek, by Zayn nie stresował się za bardzo, powiedział że zaprosi jedynie Liama i Harrego, którym jednak szepnął by zabrali również swoich znajomych, a z kolei oni poszli z tym jedynie do Nialla, który miał cały kampus znajomych.

Szatyn obiecał też, że zajmie się jedzeniem, bo po dwóch tygodniach, nienaturalnego dla mulata, opychania się, chłopak już nie mógł patrzeć na jedzenie. Co prawda, sugestia Louisa jak najbardziej podziałała i gdy tylko chłopak znów zaczął się odchudzać, z dnia na dzień zgubił kilka kilogramów, co jednak martwiło szatyna, obserwującego coraz szerszy uśmiech malujący się na wychudzonej, opalonej twarzy, z każdym zgubionym kilogramem i pluskiem spuszczanej wody w toalecie po posiłku.

Dlatego by nie myśleć o tym za dużo, rzucił się w wir przygotowań, nie pozwalając żadnemu z przyjaciół sobie pomóc, aż do dnia samej imprezy, w której to na Zayna zrzucił ten ogromny ciężar i presję związaną z byciem gospodarzem, która tak jak chłopak myślał, skutecznie odciągnęła Zayna od zawalonego układu.

Tym samym, gdy kolejne metry mieszkanka mulata zapełniały się rozmowami i zapachem alkoholu, światła gasły, a ilość butów przy wejściu rosła, szatyn miał czas by roztopić się wśród tłumu, znikając raz na parkiecie, którym został salon, po odsunięciu pod ściany wszystkich mebli, czy pojawić się od czasu do czasu w kuchni, uzupełniając swój plastikowy kubeczek.

Nie upijał się tej nocy. Nie był wściekły, zły, czy miał złamane serce. Nie potrzebować nikogo przelecieć, ani poderwać, więc alkohol był mu tak obojętny jak woda.

Co innego Zayn, wirujący wśród tłumów bez trudu mieszczący się tym ścisku, gdy na parkiet dochodziły kolejne osoby, krzycząc i skacząc. Szatyn jeszcze przed imprezą upewnił się że sąsiedzi z dołu wyjechali na spotkanie służbowe i nikt nie zadzwoni na policję, gdy późno w nocy zza ich drzwi będą wypadać kolejne półprzytomne osoby.

Więc jako nieoficjalny gospodarz około północy upewnił się że żadna ze świeczek Zayna, cenniejszych dla niego niż jego własne życie, nie została stłuczona, wszystkie pokoje na górze są dokładnie zamknięte, a wszyscy goście dobrze się bawią, pozwolił sobie zamknąć się w łazience i westchnąć głęboko, mogąc odetchnąć od zaduchu panującego za drzwiami.

Chłopak wskoczył zwinnie na kafelki koło umywalki, wyjmując wcześniej spod niej błyszczące ostrze, wręcz wołające jego imię.

Jedna kreska i druga, a następnie w poprzek.
Louis zaśmiał się na myśl, że mógłby sam ze sobą grać w kółko i krzyżyk. Obserwował jak krew spływa po jego ręce, uciekając na ręcznik i zimne kafelki, wymyślając się między palcami. Wcisnął ostrze głębiej w skórę i odetchnął, czując to szczypanie, rozchodzące się po jego ciele przyjemnym dreszczem.

Nie sprawdzał czy ktoś się dobija, ani czy aby napewno zamknął odpowiednio drzwi. Po prostu rozkoszował się schodzącym z niego napięciem, bo kurwa, bez znaczenia czy jego bratnia dusza to czuła czy nie, Louis już nie mógł przestać...

Harry wpadł gwałtownie do łazienki, nawet nie zastanawiając się czy ktoś jest w środku.

Louis uniósł głowę, leniwie przeciągając lśniącym ostrem po skórze, jednak odłożył je za siebie, gdy zobaczył swojego nieproszonego gościa.

❝ dead flowers on your arms ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz