ninth of white chrysanthemums in the dining room;

53 5 1
                                    

Szatyn stojąc pomiędzy młotem a kowadłem, między lojalnością, a przygniatającym poczuciem że coś jest nie tak, oraz finalnie - między Harrym a Zaynem - już planował te wszystkie cięcia, jakie zada sobie za to jakim był obrzydliwym człowiekiem.

Ponieważ co prócz jakiejś niepisanej więzi łączyło go z brunetem, by miał zostawiać dla niego swojego najlepszego, wieloletniego i na dodatek złamanego przyjaciela?

Szatyn westchnął ciężko i zapukał w drewniane drzwi niewielkiego, acz zadbanego domku na przedmieściach, o którym brunet przelotem kiedyś wspomniał.

Otworzył mu roześmiany Harry, blaskiem w swoich zielonych oczach rozświetlając dzień, przez co Louis poczuł się jeszcze gorzej, ponieważ Zayn pewnie właśnie upalał się na parapecie, lub żygał do nieprzytomności, wyrzucając sobie że kiedykolwiek chciał pomoc Louisowi, kiedy on tak brutalnie odrzucił jego czyste serce i dobre chęci.

- Mogę w czymś pomóc, Lou? - wyrwał go z rozmyślań głęboki głos, gdy bezczynnie stał na jego wycieraczce kuląc się sam przed sobą.

- Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz - odparł, na co brunet nieco zmarkotniał i obejrzał się na siedzących w salonie przyjaciół, których Louis mógł ledwo dojrzeć zza drzwi, a którzy pokręcili głowami w zapewnieniu, że nie pisnęli nikomu ani słowa o sytuacji z rana.

- Jasne... um, wejdź - brunet przepuścił chłopaka i mimowolnie się uśmiechnął.

- Posłuchaj Harold - powiedział ciszej Louis, gdy tylko ściągnął buty, a z ust bruneta wyszedł cichy syk, gdy chłopak mocno złapał go za nadgarstek - Musimy... to znaczy, możemy. Możemy porozmawiać? Na osobności? - spytał, spoglądając na Liama obserwującego ich bacznie z salonu, oraz Nialla, z którym oprócz nocy w klubie nie miał za bardzo kontaktu.

Brunet pokiwał głową niepewnie i obejrzał się jeszcze raz na przyjaciół w salonie, ciężko przełykając ślinę, nim złapał delikatnie szatyna za palce i pociągnął w stronę swojej sypialni.

- O czym chciałeś... - zaczął ale urwał, gdy zobaczył wściekłego Louisa stojącego naprzeciwko, z rękoma założonymi na piersi.

- Nie udawaj głupka, Harold. Wiem, że coś się stało.

Brunet skulił się nieco i nawet to słodkie przezwisko, łaskoczące jego żołądek, nie uratowało tej sytuacji.

- Wszystko w porządku, Lou. Miło że interesujesz się moim samopoczuciem.

- Gdzieś miałbym twoje samopoczucie, gdyby nie to że jesteś moją pierdoloną bratnią duszą. Uważam że bardziej niż ty, potrzebuje mnie teraz Zayn, który bóg wie gdzie jest i ile bólu już sobie zadał, ale coś. jest. nie tak. Czuję to.

- Wszystko w porządku - powtórzył się Harry. Skoro takie nastawienie miał do niego Louis, wszystko układało się w jedną, śmieszną całość, której punktem kulminacyjnym była sytuacja w klubie i powód, dla którego szatyn go wtedy odrzucił.

- Nie pierdol... - chłopak podszedł do bruneta gwałtownie, wyciągając ręce by podnieść jego koszulkę, na co chłopak cofnął się, zaciskając mocno powieki. Po jasnych ścianach poniósł się świst wciąganego gwałtownie powietrza i szatyn odsunął się, spuszczając wzrok na ziemię - Przepraszam.

Harry otworzył oczy i odkleił się wreszcie od zimnej ściany, podchodząc bliżej szatyna, siedzącego na dużym łóżku, po czym poczochrał go po włosach drżącymi dłońmi, by jakoś ściągnąć na siebie jego uwagę, nie wiedząc nawet czy może pozwolić sobie na taki gest.

- Po prostu mi powiedz, Hazz. Pokaż mi, co jest nie tak i wyjdę. Dam ci spokój.

- Nie musisz - odparł cicho, zagryzając wargę - Mam na myśli... że lubię spędzać z tobą czas. Czasem.

❝ dead flowers on your arms ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz