...

914 138 148
                                    

Reki co noc miał ten sam sen. Zasypiał ze świadomością, że znowu to zobaczy, jak wczoraj i dzień przedtem.

Miasto tętniło życiem: jaskrawe neony zachęcały, by wejść do okolicznych barów, taksówkarze mimo późnej godziny stali w korkach, a na ulicach słychać było śmiech i podniesione głosy grup przyjaciół. Ludzie doskonale się bawili, korzystali z tego ulotnego życia, w końcu każdy miał tylko jedno. Chwytali swoją jedyną szansę, nie zamierzając dać jej uciec.

A Reki widział ogień. Skwiercząca żywica skapywała z polan drewna, roztaczając ten specyficzny zapach. Wtedy też otaczały go śmiechy, a konkretnie jeden śmiech, który cenił nad wszystkie inne. I właśnie dlatego musiał go porzucić. Brzydziła go sama myśl, że nie widział tego wcześniej. Może gdyby nie był taki ślepy, mógłby temu zapobiec.

A miasto jak serce pulsowało stałym rytmem. W górę, w dół, wdech, wydech.

— Oddychaj — powtarzał sobie, żeby się uspokoić.

Podobnie mówił tamtej nocy, która nie powinna się w ogóle wydarzyć. A miasto dalej pulsowało życiem, jak wielki, odrażający organizm złożony z niepasujących do siebie części. Czasami miał wrażenie, że w nim również nic do siebie nie pasuje. Zastanawiał się, co można nazwać życiem. Zwykłe istnienie wystarczy, czy trzeba czegoś więcej? Chodziło o zachowanie funkcji życiowych? Jeśli ktoś stale jest pod kroplówką i bez asysty tuzina pikających urządzeń oraz miliona lekarzy nie przeżyje, czy w ogóle żył?

Reki nie wiedział i ta niewiedza go przerażała jak nic innego na świecie. Poczucie winy zakorzeniło się w nim na stałe, wydawało się, że ukradło jego tożsamość i przejęło ciało. Widział coś takiego w filmach science-fiction, gdzie pasożyt powoli pożerał człowieka, zaczynając od mózgu, a później sterował martwym ciałem. Podobnie było z nim. Nie mógł już nawet spojrzeć na deskę, sam jej widok wypełniał go odrazą. Gdyby tylko nie był wtedy tak głupi.

— Parę siniaków ci nie zaszkodzi! — wołał, śmiejąc się, gdy on narzekał. — Mam plastry.

Żaden plaster nie naprawi tego, co się stało. Reki pamiętał ten widok. Białą kość na wierzchu. Beton z rozmazaną krwią. Złamaną deskę. Syrenę karetki. Tłumek gapiów trzymający się na dystans.

I ten potworny wrzask bólu.

— Oddychaj — powtarzał, chociaż sam był bliski paniki. — Langa, błagam cię, oddychaj!

Nie pamiętał wiele z tego, co działo się później. Ludzie opowiadali mu, że ratownicy musieli go odsuwać prawie siłą. Podobno nie płakał ani trochę. Cóż, nie był tym typem człowieka, który płacze. Tamten dzień pamiętał jednak jako migawki, jak fotograf nieustannie robiący zdjęcia tragedii rozgrywającej się na jego oczach. Chciałby pamiętać każdy szczegół, żeby przynajmniej móc powiedzieć, że to, co widzi co noc, nie jest prawdziwe. Potrzebował kogoś, kto cofnie czas i powie, że nic się nie stało, a cała tragedia była jedynie wytworem jego wyobraźni. Nikogo takiego nie było, a on musiał nauczyć się żyć z konsekwencjami swoich czynów.

Gdyby tylko mógł cofnąć czas, zrobiłby to bez wahania, nie zważając na konsekwencje. To była jego wina i to on powinien ponieść konsekwencje. Za zbrodnią zawsze idzie kara, więc czemu on nadal nie dostał żadnej pokuty? Jakim prawem on nie miał nawet jednego zadrapania, kiedy Langa już drugi tydzień leżał w szpitalu?

Kiedy coś dostaniesz, stracisz to, nieważne, czy prędzej, czy później. Nic nie jest wieczne. Wiedział to doskonale, ale i tak łudził się, że ta przyjaźń zostanie na zawsze. Pokazał Landze całą swoją duszę, ucząc go jeździć na desce, bo tego chciał. Tę decyzję może podjął pod wpływem chwili, ale nie żałował jej ani przez sekundę. Po raz pierwszy w życiu ktoś w ten sam sposób podzielał jego miłość do jazdy, nawet, jeśli nieco innej. Liczyło się uczucie, które było jednakowe. To samo wrażenie ściśniętego żołądka, gdy zwiększali prędkość, identyczne okrzyki radości, gdy poprawnie wykonali jakiś ruch, obojętnie jaki. Wydawało się, że w takim przypadku nie dało się uniknąć przyjaźni.

Niechaj stanie wszelki czas || Renga One-shot ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz