Rozdział 39

175 9 103
                                    

Przez kolejne dni nic się nie wydarzyło, spędziliśmy je w gronie najbliższych. Poznałam Johna, który okazał się być idealnym kandydatem na męża dla babci, przy nim kobieta czuje że żyje. Stwierdzili oboje, że jutro lecą do Hiszpanii świętować tam nowy rok, oni to dopiero żyją chwilą. Cieszę się, że babcia przeżywa kolejny raz swoją pierwszą miłość, nigdy nie widziałam jej tak szczęśliwej. Ich uczucie jest dla mnie niesamowite, jak patrzę na nich to właśnie w ten sposób wyobrażam sobie prawdziwą miłość. Ubieram na siebie czarne mom jeans i do tego biały top i nakładam jeszcze na siebie flanelową koszule. Schodzę na dół, zabieram z blatu klucze do samochodu mamy, chyba czas zainwestować we własny samochód.

- Gdzie się wybierasz? - pyta rodzicielka.

- Z dziewczynami na pizze - odpowiadam uśmiechając się.

- Nie pytałam cię o to bo były święta, ale o czym rozmawiałaś z Olivierem? - dopytuje zaciekawiona dokładnie się mi przyglądając.

Wiedziałam, że w końcu ktoś o to zapyta, w końcu przy wigilijnym stole nie było nas prawie godzinę, dziwnie że nie pomyśleli że będę chciała go pobić albo od razu zabić. Kiedy wróciliśmy na dół każdy się na nas patrzył jakby zobaczył co najmniej ducha, ja też się czułam niekomfortowo z tą sytuacją. To co wydarzyło się w święta powinno odejść w zapomnienie.

- Zwróciłam mu wisiorek, trochę porozmawialiśmy, ale nie dało to żadnego skutku - streszczam omijając kilka sytuacji.

- No dobra nie będę ci zawracać głowy, pamiętaj że to ty podejmujesz własne decyzje - uświadamia mnie.

- Spokojnie mamo, nie zamierzam się przecież z nim ponownie związywać - śmieję się rozbawiona z zachowania mojej mamy. - A teraz wybacz, ale dziewczyny na mnie czekają.

- Baw się dobrze i pozdrów je ode mnie - mówi kiedy jestem już przy drzwiach.

- Jasne całuski! - odkrzykuję i wychodzę.

Wsiadam do samochodu i szybko włączam ocieplanie, ponieważ na dworze jest zimno, a ja nie ubrałam się odpowiednio na taką pogodę. Podjeżdżam pod dom Rachael, bo miałam je zgarnąć razem z Rosaline jednak nie widzę obok niej czarnowłosej.

- Siema mała - całuje mnie przyjaciółka na powitanie.

- Loyd idziemy tylko na pizzę, a ty się wybierasz chyba na wybieg - komentuje jej strój, który jest cholernie seksowny. Rach od zawsze przykuwała swoją uwagę ubiorem i głośnym zachowaniem, ale dzisiaj ubrała się jakby szła co najmniej na imprezę.

- Nigdy nie wiesz co może się wydarzyć - mruga do mnie oczkiem. - Nigdy też nie mówiłaś do mnie po nazwisku.

- Czas zacząć, Loyd - uśmiecham się.

- Zamknij się Evans tylko jedź po Rose - nakazuje wyciągając z kieszeni telefon i wybiera numer do dziewczyny informując ją, że będziemy za kilka minut. Podjeżdżamy pod dom czarnowłosej, która wsiada zmarznięta do samochodu.

- Chyba nigdy nie widziałam gorszej pogody - narzeka zapinając pas.

- Zoey co robisz jutro? Wiesz  trzeba będzie przywitać jakoś nowy rok - spogląda na mnie wystrojona przyjaciółka.

- Nie mam planów - odrzekam spokojnie będąc dalej skupiona na drodze.

Miałam ten dzień spędzić w willi Aleca, ale nie chcę tam wracać, nie po tym wszystkim. Czuję, że potrzebuję odpocząć od tego wszystkiego i żyć dalej chociaż rzeczywistość jest inna. Chłopak od tego czasu nawet nie napisał, nie zadzwonił, widać chyba że jestem mu już obojętna skoro zemsta na Olivierze już się udała. W głowie przypominam sobie słowa Liz, która ciągle mi powtarzała że to nie jest najlepszy pomysł, miała rację bo chłopakowi najwidoczniej nie zależało na tej relacji tak jak mi.

Nienawiść nie zna granicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz