the fourteenth freesia growing in my garden;

44 5 0
                                    

Harry i Louis.

To było dobre połączenie.

Zdecydowanie, a przynajmniej w wyobrażeniach lokowanej głowy, gdy za dnia, nie uważając na wykładach już ani trochę, planował wygląd ich letniego domku, oraz dokumenty adopcyjne dla ich trzeciego dziecka. Nie dbał już o to, że Liam szturchał go czasem, gdy zupełnie odpływał, z brodą podpartą na dłoni, lub o to, że wpatrywał się wtedy prosto w Louisa, którego mięśnie pleców przesuwały się pod wyciętym tank-topem, który wieczorami Harry zdzierał w swoich wyobrażeniach, błądząc palcami po wyrzeźbionej sylwetce, na co czerwienił się cały i przykrywał cienką kołdrą lokowaną głowę, która pozwalała takim myślom krążyć po całym jego ciele, z czym niestety musiał już później radzić sobie sam.

Tak, Harry i Louis, to było zdecydowanie dobre połączenie. Dobrze brzmiało w ustach bruneta, przyjemnie przepływało pod skórą i niestety bardzo szybko sprawiało że zawstydzony zaszywał się w łazience.

Louis natomiast, tak jak wcześniej zdawał się o wiele mniej od Harrego przeżywać spotkanie ze swoją bratnią duszą, tak wciąż w tej jednej kwestii wydawał się chłodny i zupełnie spokojny.

Był miły dla Harrego, jedynie miły, co oczywiście nie było spełnieniem marzeń bruneta, jednak wciąż był to mały postęp. Szatynowi zdarzało się też czasem warczeć na bruneta, gdy miał gorsze dni, jednak Harry czuł się w pewnym sensie dobrze, z tym że mimo wszystko mógł po prostu mieć oko na chłopaka.

Zayn i Liam... cóż, to też było całkiem dobre połączenie. Jednak ku zdziwieniu Harrego, oraz irytacji Nialla, gdy chłopcy dowiedzieli się że są swoimi bratnimi duszami, postanowili dla własnego dobra zbliżyć się do siebie jeszcze bardziej niż teraz, pozostając jednak na platoniczno-to-skąplikowanych relacjach.

Niall żałował że nie będzie mógł dopingować związku przyjaciela, a Harry żałował podwójnych randek, które musiał teraz przekreślić w swojej głowie, co znacznie zmieniało wiele rzeczy.

Czasami śmiał się pod nosem, gdy w czasie przerwy między wykładami był w trakcie całkiem pikantnej scenerii, której drugi bohater przechodził koło niego zupełnie nieświadomy i myśląc że brunet chichocze z niego, dźgał go w bok z podłym uśmiechem, stawiając koło niego kubek mrożonej kawy.

Bo tak, Harry tak samo jak łatwo wmiksował się w system noszenia kawy, tak samo się z niego wymiksował, gdy Louis pewnego dnia przyniósł mu kubek jego ulubionego napoju, z dokładnie tej kawiarni, w której kupował kawę jeszcze z Tomlinsonem, a w której jakimś cudem dostał karteczkę z imieniem Harrego na kubku. Od tamtego czasu to stało się tradycją, mimo iż Harry nigdy nie odezwał się nawet słowem, że miałby ochotę na kawę, a z czasem na karteczkach zaczęły pojawiać się nawet małe, zakolorowane serduszka, które brunet zbierał i przyklejał od wewnętrznej strony torby.

I wcale, ale to wcale, Harry nie kłamał, gdy rozczulony opowiadał to wszystko Liamowi, który jedynie przewracał oczami i Niallowi, niemal wgryzającemu się w krzesło ze słodyczy, kiedy pokazywał setki posklejanych ze sobą malutkich karteczek ze swoim imieniem i tym malutkim serduszkiem w dolnym rogu, a których nie pozwalał nikomu dotknąć, nawet pomimo desperacji, z jaką blondyn wyciągał po nie rączki jak małe dziecko po cukierka.

Dlatego też Harry w odpowiedzi na przynoszenie kawy, zaczął przygotowywać Louisowi małe paczuszki z lunchem, które podrzucał mu na przerwach, bo widząc umiejętności krojenia chleba przez szatyna, Harry nawet nie chciał wiedzieć jak radził sobie z trudniejszymi rzeczami.

Nie chcąc być zbyt nachalny, nie podpisywał paczuszek, wiedząc że jeśli spróbuje napisać chociażby imię chłopaka, skończy z długą balladą miłosną, po której Louis mógłby zacząć coś podejrzewać. Z drugiej strony było to śmieszne, gdy chłopak tak naprawdę wiedział już, że Harry go kocha, co brunet uświadamiał sobie dosyć często, tak samo często raniąc się wspomnieniem, że jego odpowiedzią było zostawienie go samego w toalecie, co nie jest wymarzonym sposobem na wyznanie miłości.

Mimo to widział jaką radość sprawiały Louisowi jego małe podarki, których twórcy chłopak nie mógł jednak namierzyć.

Harry śmiał się z zaciekawienia i jednocześnie desperacji, rozpuszczonej w ametystowych oczach, gdy chłopak skanował salę w poszukiwaniu kogokolwiek z takimi torebeczkami.

Któregoś dnia niefortunnie spojrzał na Stylesa, wychylającego się nieśmiało znad ekranu komputera, gdy udawał ze dokańcza notatkę, by móc obserwować szatyna.

W błękitnych oczach błysnęło rozbawienie i brunet spuścił natychmiast głowę, wciskając przypadkowe literki na klawiaturze, gdy słyszał zbliżające się w jego stronę kroki.

Harry schylił głowę jeszcze niżej, pozwalając zasłonić się czekoladową kotarą skrętów i zawijasków, kiedy drobna sylwetka usiadła na blacie podłużnego stolika i wsadziła rękę w jego włosy pewnym ruchem.

- Ał! - jęknął brunet mniej z bólu jak z przyjemności, bo Louis wcale nie szarpnął go tak mocno.

- Dlaczego codziennie robisz mi lunch? - szatyn przytrzymał głowę bruneta, gdy ta spróbowała ze zrezygnowaniem opaść na klawiaturę.

- Może dlatego że ty przynosisz mi kawę? Moją ulubioną. Z serduszkiem - dorzucił Harry zadowolony, czując jednocześnie jak po jego twarzy spełza wielka czerwona plama.

- Wątpisz w moje umiejętności kucharskie?

- Nie, po prostu jestem wdzięczny.

Louis wyciągnął gwałtownym ruchem swoje palce z czekoladowej toni, obserwując jak rozsypuje się bez jego ręki, by następnie pogładzić ją delikatnie, zostawiajac Harrego z falą wypieków i dezorientacją.

Czy to oznacza że Louis chce by dalej dawał mu lunch? A może ma przestać, bo chłopak rzuci mu się do gardła?

Cóż, odpowiedź dostał już kolejnego dnia, choć można powiedzieć że dopiero kolejnego dnia, kiedy kawa nie pojawiła się na jego stoliku na przerwie między wykładami, kiedy to specjalnie wychodził na dwór, by szatyn mógł niepostrzeżenie podrzucić mu napój.

Jednak trzeba było to przyznać. Harry był rozczarowany, gdy tego dnia nie znalazł nic na swoim stoliku.

Był też mocno skonfundowany, ponieważ przez dwa kolejne dni Louis także nic mu nie przyniósł. Na początku brunet był zdezorientowany i zbyt zawstydzony, by o to spytać, ale czwartego dnia był już tak sfrustrowany niewiedzą, że podszedł do Louisa, zatrzymując go w miejscu, gdy ludzie powoli wypływali z chłodnej sali na dziedziniec.

- Coś się stało, Harold? - usłyszał wysoki głos, kiedy zapatrzył się na wychodzącego Zayna.

- To ja powinienem o to spytać... więc, stało się coś? Nie przynosisz mi kawy już od tygodnia. Mam to odczytać jako urażenie twojej dumy? Mam ci nie robić lunchu? - spytał Harry, być może nieco zbyt nerwowo, marszcząc brwi, kiedy Louis zaczął śmiać się głośno z jego słów.

- Myślałem że ta kawa nie zrobi ci różnicy, ale cóż... policzyłem ile twoich torebek składa się na jeden obiad i hmm... chyba... chcę się teraz odwdzięczyć? - brunet z ciekawością obserwował pewność na twarzy Louisa, kruszącą się z każdym słowem.

- Mam wpaść dzisiaj do was na obiad? Zayn odpuścił swoją dietę?

- Uh, nie. Nie, chodzi o to, że to raczej ja wpadnę po ciebie i pójdziemy na obiad... w końcu możemy... jesteśmy bratnimi duszami - odparł szatyn, zagryzając wargę i... wow.

Harry od zawsze zdławiał gulę rosnącą w jego gardle, kiedy Louis naciskał na bardziej przyjacielskie relacje niż te romantyczne. Nigdy też sam nie wychodził z propozycją jakiejkolwiek zmiany.

A już napewno nie tak nerwowo.

- Chcesz mnie zabrać na randkę.

- Powiedzmy. Tak. Tak, dokładnie to miałem na myśli.

- Okej. Chętnie pójdę z tobą na randkę - Harry mimowolnie uśmiechnął się, na uczucie tych słów przepływających po jego języku.
To było bardzo miłe uczucie.

❝ dead flowers on your arms ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz