1

205 22 32
                                    

Eddie właśnie leżał na łóżku i rozmyślał o brunecie z dużymi brązowymi oczami powiększonymi przez jego ogromne okulary i porozrzucanymi piegami po całej jego twarzy. ''Co by było gdyby...?'' - To pytanie chodziło ciągle po głowie małego szatyna.

Z namysłów wyrwał go głos dzwoniącego telefonu. Było chwile po dwudziestej więc nie wiedział kto to może dzwonić. Jego mamy aktualnie nie było bo pojechała na nocną zmianę do pracy. Podszedł do małego stoliczka by odebrać telefon. Po podniesieniu słuchawki usłyszał ten uwielbiany oraz irytujący głos nikogo innego jak jego obiektu westchnień od pięciu lat. Richarda Toziera. Tego debila którego dalej śmieszą żarty typu ''twoja stara''. Pomimo że już dawno nikogo nie śmieszą. Kaspbrak zawsze uśmiechał się lekko pod nosem. Sam nie wie czy po prostu jest dziecinny czy może dlatego że słyszy ten cudowny głos. 

- Eddie to Ty? - spytał głos Richie'go ze słuchawki.

- Richie? Dlaczego dzwonisz, jest już po dwudziestej?

- Chcesz gdzieś wyjść? - spytał.

- Um... teraz?

- Tak, nie mów że wymiękasz Eds.

- Ne mów na mnie Eds - powiedział głośniejszym tonem szatyn.

- Okej, to jak idziesz?

- No dobra, a gdzie się spotykamy?

- Za 10 minut pod twoim domem.

- Okej to do zobaczenia - pożegnał się Eddie i odłożył słuchawkę.

''Po co on się chcę spotkać?'' - Tym razem to pytanie chodziło Kaspbrak'owi po głowie.

Poszedł na szybko do toalety i wychodząc usłyszał dzwonek do drzwi. Poszedł by otworzyć i za brązowymi drzwiami zobaczył tą niewyparzoną gębę Tozier'a. Przywitał się z nim i poszli przed siebie.

- Tak w ogóle to gdzie my idziemy? - odważył się spytać Kaspbrak.

- Niespodzianka? - powiedział mało przekonująco Richie.

Po drodze nieświadomie złapali się za ręce. Kiedy to zobaczyli uśmiechnęli się pod nosem i ich policzki przybrały kolor różowo-czerwony. Żaden natomiast nie odważył się zabrać ręki. Eddie w środku umierał już ze szczęścia zresztą tak samo jak Richie.

- Za chwile będziemy na miejscu - odezwał się brunet.

Eddie tylko pokiwał głową i szedł dalej. Po chwili doszli na dużą polanę z jednym dość sporym drzewem. Sosna, świerk, brzoza albo jakaś inna cholera. Ich to nie obchodziło. Liczyli się teraz tylko oni. Usiedli razem obok siebie dalej trzymając się za ręce. Ich dłonie idealnie się dopasowywały pomimo tego że Eddie był zdecydowanie chudszy i niższy od Tozier'a.

Nie rozmawiali ze sobą za dużo. W sumie to nic do siebie nie mówili. Sama ich obecność im wystarczyła. Pierwszy krok wykonał Richie.

- Eddie..? - spytał cicho.

- Tak? - młodszy popatrzył mu się w oczy.

- Bo jest jedna rzecz którą musisz wiedzieć.

- Jaka? - spytał ciekawy szatyn.

- Eh... ciężko jest to powiedzieć.

- Jeśli ma Ci to ułatwić sprawę to możesz to pokazać - uśmiechnął się lekko Eddie.

Richie zaczął się powoli przybliżać do Eddie'go. między nimi była tylko mała szczelina którą po chwili zamknęli. Pocałunek był delikatny i namiętny. Eddie cieszył się, że jego miłość go pocałowała, a Rich że zdobył się na odwagę. Oderwali się od siebie dopiero gdy zabrakło im powietrza. Po mimo tego dalej stykali się czołami. 

Tozier położył rękę na policzku Kaspbraka i powiedział.

- Długo się nad tym zastanawiałem ale teraz chcę ci tylko powiedzieć cztery słowa. Kocham cię Eddie Kaspbraku.

Szatyn tak długo czekał na tą chwilę. Dosłownie tak sobie ją wyobrażał. Był tak cholernie szczęśliwy. Nie wiedział kiedy znalazło się w nim tyle pewności siebie, ale go pocałował. Pomiędzy pocałunkami udało mu się powiedzieć.

- Ja ciebie też, Richie.

Uśmiechnęli się obaj do siebie i tak siedzieli pod tym drzewem patrząc na piękne ciemne niebo przepełnione masą jasnych gwiazd.

- Widzisz tą gwiazdę Eddie? - spytał Rich.

Eddie tylko pokiwał głową.

- Świeci specjalnie dla ciebie. Zresztą wszystkie gwiazdy świecą dla ciebie. Ty jesteś moją gwiazdką Eddie Kaspbraku.

Eddie tylko się uśmiechnął i jedna samotna łza spłynęła po jego policzku. Brunet go objął i przyciągnął do siebie.

Około godziny dwudziestej trzeciej po wielu namiętnych pocałunkach i śmianiu się z wszystkiego musieli się zbierać. Ten dzień nie mógł skończyć się źle. Chłopcy wstali i zaczęli się kierować w stronę domów.

- Berek! - krzyknął Eddie dotykając Tozier'a w ramię.

Zaczęła się zabawa która nie miała okazji się dobrze skończyć. Wszystko działo się tak szybko. ulica, nadjeżdżające auto, Eddie, odepchnięcie, Richie, odjeżdżające auto, krew, ciemność, płacz. 

Eddie uciekał przed Richiem ale nie zobaczył nadjeżdżającego auta i prawie by go potrąciło gdyby nie Tozier. Eddie cały przerażony podbiegł do leżącego na ulicy chłopaka.

Zaczął nim trzęść i krzyczeć jego imię.

 - Richie! Richie! proszę cię!

Tozier otworzył oczy, ale był zbyt słaby by cokolwiek zrobić. dokładnie wiedział że to koniec. ostatkami sił podniósł rękę i przyłożył ją do policzka szatyna mówiąc.

 - Eddie, kochanie, nie płacz. Pamiętaj zawsze o jednym. Te wszystkie gwiazdy świecą dla ciebie, tylko dla ciebie.

Eddie'mu automatycznie poleciały łzy z oczu. 

- Nie Richie! to nie koniec zrozum! proszę! spróbuj chwilę jeszcze wytrzymać karetka zaraz będzie - po tych słowach poczuł jak ręka Tozier'a zsuwa się z jego policzka. Eddie szybko ją złapał i trzymał ją przy swoim policzku. płacząc mówił. - Richie nie możesz mi tego zrobić proszę! jeszcze tyle przed Tobą, przed nami.

Po chwili do Eddie'go dotarło, że już nigdy nie zobaczy chłopaka którego tak bardzo kochał, który dzisiaj mu wyznał miłość, już nigdy nie będzie mógł go nazwać niewyparzoną gębą, nie będzie mógł na niego nakrzyczeć, bo powiedział jakiś niestosowny żart o jego matce, już nigdy go nie złapie za rękę, nigdy go już nie pocałuje w te piękne malinowe usta, nie powie mu jak bardzo go kocha i nie chce go stracić bo jest jego życiem, miłością. Eddie może teraz stwierdzić że jego cała część życia odeszła. Dlaczego życie musi być takie trudne? Szatyn nie wiedział, że bardzo podobne myśli chodziły po głowie Richie'go. Czy naprawdę już go nie pocałuje, nie nazwie go Eds, nie powie sprośnego żartu o jego matce, pani K, nie będzie mógł go zawstydzać do tego stopnia że się będzie denerwował, nie będzie mógł po prostu być obok niego, Eds'a jego miłości życia. 

Eddie później widział tylko sygnał karetki, migające światła i najgorsze słowa jakie mógł usłyszeć w życiu - Zgon godzina 23.14.

Nie wierzył w to. Jego miłość musiała żyć. Chłopak nawet nie miał siły już płakać tak jakby mu ktoś zabrał duszę. Po prostu stał i nic nie robił. Nie było z nim żadnego kontaktu. Jego wzrok był pusty i patrzył prosto przed siebie. Serce miał pokruszone na tysiące jak nie miliony małych kawałeczków. Najchętniej też by się zabił żeby tylko znowu być z Richie'm. Ale wiedział, że inni by również jego śmierci nie znieśli. Richie byłby zły że to zrobił...

KONIEC


i oto koniec. jak się podoba? wiem że smutne ale bardzo chciałam zrobić takie opowiadanie..

Ja osobiście się popłakałam jak to pisałam.

ktoś płacze ze mną?

(update 02.04.2022) zrobiłam delikatną korektę dialogów i przecinków, bo lubię tego one shota, ale za dużo błędów tu było.

stars || reddie one shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz