┋3.┋

381 22 3
                                    

Chyba nie koniecznie zwrócił na to uwagę, ale ja już tak. Odsunąłem się gwałtownie i oparłem z przeciwnej strony, jednak sen nie przyszedł mi już tak łatwo. Brawo Yoongi, strzel sobie jeszcze facepalma.

— Zostało jeszcze około godziny — zwrócił się do mnie uprzejmie, na co skinąłem głową, dziękując za informację.

Kolejne tygodnie spędziłem żyjąc sobie spokojnie. W końcu miałem ogrom czasu dla rodziny oraz przyjaciół, więc im też go poświęciłem, kompletnie odrywając się od pracy. Na tyle poważnie, że nie spostrzegłem kiedy zostały mi dwa dni do końca ustalonego terminu… W momencie gdy zorientowałem się jak szybko uciekły mi ponad trzy tygodnie, pierwsze co zrobiłem to od razu usiadłem do swojego komputera, żeby poprawić zapisane szkice.

Musiałem mieć wszystko przygotowane i dopracowane, ponieważ nie chciałem niszczyć swojej pozytywnej reputacji. Jeśli chciałem ją utrzymać to powinienem przecież zająć się tym zdecydowanie wcześniej… Nie myślałem o tym więcej, a całą uwagę poświęciłem moim projektom. Poprawiałem linie, żeby dobrze wpasowywały się w najbliższy krajobraz, przeprowadzałem próby naprężeń i sił na jakie materiały nie mogą być podatne, żeby nie stworzyć przez przypadek czegoś zbyt wymagającego oraz usiłowałem zająć się również detalami. Lubiłem zazwyczaj ten etap produkcji, jednak nawet nie miałem jak nim się cieszyć przez tempo w jakim wykonywałem żmudne prace, nawet nie będąc w stanie pozwolić sobie na ewentualne zmiany w wyniku nowej koncepcji. Nie miałem na to wystarczająco czasu.

Dopracowywałem moje propozycje projektów kosztem snu i jedzenia. Nie mogłem się oderwać. Nie teraz. A jako, że ukończenie pierwszego rysunku w nie całe dwanaście godzin dodało mi siły przy kolejnym, więc kiedy udało mi się dokończyć ostatni kilka godzin przed terminem i od razu wysłać poczułem nieopisaną ulgę. Zdążyłem. Obiecałem sobie w tamtym momencie nigdy więcej zagapień na daty.

Pierwsze co zrobiłem to poszedłem wziąć prysznic, a później od razu spać. Co z tego, że była trzynasta? Nie miałem wystarczająco siły czekać do wieczora. Byłem też głodny, ale wolałem najpierw nadrobić braki w śnie, do którego nie dopuszczałem przez ostatnią noc.

Obudziłem się o dziesiątej. Problem leżał w tym, że w nocy. Nie mogłem ponownie zasnąć, więc zdecydowałem coś zjeść. Otworzyłem lodówkę… poza kartonikiem mleka i makaronem z jakimś sosem, który raczej żył już własnym życiem, niczego nie znalazłem. Westchnąłem ciężko, bo pozostało mi jedynie iść do sklepu.

Przebrałem się, żeby ludzie nie pomylili mnie z bezdomnym i nie mając większego wyboru wyszedłem. Wcześniej napędzany presją oraz wysokimi oczekiwaniami nie odczuwałem żadnych potrzeb związanych z fizjologią. Dopiero teraz żołądek dość brutalnym bólem domagał się jedzenia, a poza tym przez przemęczenie było mi zimno, więc narzuciłem na głowę kaptur bluzy, przyspieszając trochę, żeby jak najszybciej ponownie znaleźć się w domu.

Nie błądziłem pomiędzy alejkami, szukając nie wiadomo czego. Kupiłem trochę produktów, którymi mogłem zapełnić przy okazji lodówkę na najbliższe dni, po czym zaczęłam wracać. Przeglądałem też na swoim telefonie maile z propozycjami pracy na kolejne lata lub złożonymi prośbami o same projekty, które wiele osób chciało ode mnie zakupić. Przenosiłem do innego folderu współprace, jakie chciałem jeszcze rozważyć, kiedy zaczęła boleć mnie głowa, a obraz gwałtownie rozmazywał się. Pojawiły się do tego problemy z odbieraniem dźwięków - szum przejeżdżających obok aut wydawał mi się tak strasznie odległy, jakby znajdował się za szybą. Chciałem dotrzeć jak najszybciej do domu, jednak w którymś momencie mroczki nasiliły się i tak zwyczajnie odcięły dalszy film.

Kiedy otworzyłem oczy pierwsze co zobaczyłem to… tego dzieciaka. Jakieś fatum czy co? Na prawdę wszędzie on? Chociaż może nie powinienem narzekać, bo właśnie mi pomagał. Leżałem na ziemi, co dość mocno mnie dezorientowało, ponieważ przecież jeszcze chwilę temu szedłem i nic nie zwiastowało tego zmienić, ale w każdym razie on podtrzymywał mi teraz nogi do góry. Kiedy spostrzegł, że niepewnie rozglądałem się we wszystkich kierunkach, mając ochotę najlepiej od razu wstać i stamtąd uciec, posadził mnie, ale zabronił szybciej się podnieść.

— Cóż za spotkanie — zaśmiał się, podając mi butelkę wody — wychodząc nie spodziewałem się zastać, pana leżącego na chodniku.

— No tak wyszło — prychnąłem.

Ze wszystkich ludzi na świecie akurat on musiał tędy przechodzić. Aish…

— Przejechał się pan własną kolejką? — zaśmiał się, na co przewróciłem oczami, na prawdę nie będąc zadowolonym z takiego obrotu sytuacji. Po chwili chłopak spoważniał. — Pomóc panu dojść do domu?

— Poradzę sobie — zapewniłem go, wstając wreszcie, bo już nie kręciło mi się tak w głowie, jednak i tak trochę mnie zniosło.

— Nie byłbym tak do tego przekonany — uznał, patrząc na mnie krytycznie — odprowadzę pana.

Chciałem się wykłócać, jednak odpuściłem nim w ogóle zacząłem, kiedy poplątały mi się nogi, przez co prawie upadłem. Chłopak na szczęście podtrzymał mnie, więc stwierdziłem, że skoro ja pomogłem mu ostatnio, on mógł teraz otrzymać szansę na odwdzięczenie się. Przejął ode mnie zakupy i kontrolował, żebym nie zaliczył przez przypadek ponownie gleby. Cisza między nami była tak niezręczna, że nie mogąc jej znieść, ja się odezwałem pierwszy:

— Myślałem, że weterynarz ratuje zwierzęta, a nie ludzi.

— Wygląda pan jak kot, więc na jedno wychodzi — odparł z uśmiechem.

— Kot? — nie spodziewałem się, że mnie zripostuje.

— Dokładnie — potwierdził. — Tylko taki trochę wybrakowany, bo nie spadający na cztery łapy — wybuchnął śmiechem, na co prychnąłem, ale również się uśmiechnął.

Jego uwaga była zabawna, mimo że zwyczajnie ze mnie drwił.

Wyglądało na to, że zbierało się na deszcz. Cudownie. Jeszcze tego mi brakowało. Co za beznadziejna pogoda. Już mając w myślach jak za kilka minut zmoknę, potknąłem się przez co tamten dzieciak spytał czy nie chciałbym usiąść na ławce. Nawet nie było mowy. Poprosiłem tylko, żeby przyspieszył, co niechętnie zrobił, dalej starając się zapewniać mi oparcie.

Zaczynało kropić, kiedy już praktycznie byliśmy na miejscu, przez co poczułem ulgę. Gorzej z tym, że chłopak mógł mieć teraz problemy z powrotem. O tym nie pomyślałem.

— Zamierzałeś gdzieś iść? — spytałem, bo w sumie wcześniej nie zwróciłem na to uwagi.

— Do sklepu — wyjaśnił, patrząc na wzbierający na sile deszcz i wiatr — chciałem kupić sobie coś do jedzenia na wykłady.

Pokiwałem głową, szukając równocześnie jakiegoś rozwiązania.

— Pożyczysz mi parasol? — poprosił, a ja patrząc na najbliższych przechodniów siłujących się z tym przedmiotem, który wyrywał im wiatr, zwątpiłem, czy puszczanie go jest najlepszym pomysłem.

— Może lepiej zaczekaj, aż się trochę uspokoi — uznałem, otwierając drzwi swojego mieszkania. — Tym razem ja zapraszam cię na kawę.

EngineerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz