Rozdział 1.

62 3 7
                                    

Średnik. Taki niewinny, prosty i malutki symbol a ma wielkie znaczenie.  Przynajmniej w moim mniemaniu. Jest symbolem osób które były na skraju ale jakoś dały radę.

Mając 22 lata uważam że przeszłam w życiu bardzo dużo. Zaczynając od złego humoru, po nerwicę i depresję. Pierwsze oznaki jakichś napadów smutku miałam jeszcze w podstawówce. Już wtedy zaczynałam myśleć że coś jest ze mną nie tak. Tylko jeszcze nie wiedziałam wtedy dokładnie co mi się dzieje więc olewałam po prostu sprawę. Z biegiem lat wszystko się nasiliło do tego stopnia że mam za sobą okres samookaleczania się i kilku prób samobójczych. Pewnie myślicie, że sobie wszystko ubzduralam. Otóż niestety nie. W okresie dojrzewania byłam okropną nastolatką. Strasznie rozrabialam. I to wszystko tylko dlatego żeby rodzice w końcu mnie zauważyli. A nie tylko patrzyli na to jak się uczę. Bo przecież wiadomo oceny to pokaz jak bardzo jest się inteligentnym w mniemaniu moich rodziców tylko oczywiście. Bo jak dostanę 3 to oczywiście po dupie dostałam za to że się nie uczę. I jeśli myślicie, że to raz w dupe za złe oceny dostałam, to jesteście w błędzie. Takie sytuacje były non stop I od ojca I od matki. Nawet jak się krzywo spojrzałam. Za wszystko co im nie pasowało był wpierdol. Nawet mając 18 lat dostałam po twarzy za spojrzenie czy obronę kiedy mnie atakowano.

Teraz patrząc wstecz te kilka lat, uważam że to również miało ogromny wpływ na to jaka jestem teraz I na to co się dzieje od lat z moją psychiką. Każdy by chciał cofnąć czas żeby się dane sytuacje nie wydarzyły albo żeby potoczyły się po prostu inaczej. Ja uważam wręcz przeciwnie. Przeszłość nas ukształtowała tak a nie inaczej. I tego się nie zmieni. Stety lub niestety jak kto woli.

Gdyby nie to co się kiedyś wydarzyło. Te wszystkie toksyczne związki, przyjaźnie, wielkie miłości czy nawet chwilowe znajomości nie sprawiły by tego gdzie teraz jestem w momencie życia i miejsca gdzie teraz stoję.

Aktualnie czekam, wachlując się biletem na samolot do Warszawy z Wrocławia. Jak na środek lutego jest mi niemożliwie gorąco. Zapewne ze stresu ponieważ nienawidzę latać samolotami. I to tylko dlatego ze się naoglądałam serialu "Katastrofy w przestworzach". No po prostu nienawidzę. Jak myślę o tym ze zaraz wsiądę do metalowej puszki która leci 10 km nad ziemią to aż mi się słabo robi. Całe szczęście w torbie mam zapas tabletek na chorobę lokomocyjną więc o wymioty się nie martwię.

Czekając na ten samolot z jednej strony się stresuję ale z drugiej czuje podekscytowanie ponieważ po przylocie do Warszawy praktycznie od razu mam przesiadkę i lecę do Berlina skąd mam bezpośredni samolot do Nowego Jorku.

Generalnie bardzo się cieszę na myśl, że zamieszkam w mieście które od zawsze było moim marzeniem tak samo jak Budapeszt. Tylko mam w sobie trochę niepokoju jak to będzie w Nowym miejscu. Poza moja przyjaciółka Olą i jej narzeczonym Mateuszem nie znam nikogo w NY. A oprócz ich dwoje jest jeszcze ich przeurocza córka Laura która jest przeuroczym bombelkiem którego jestem chrzestną.

Zerkając na zegarek uświadomiłam sobie, że 2 minuty temu zaczęła się odprawa. Zarzucając torbę z laptopem na wolne ramię, zaplątałam się we własne włosy. Które niestety nie były jakieś krótkie tylko sięgają mi prawie że do pupy i na dodatek są kręcone więc jest ich pełno. Biegnąc na odprawę z torbą, saszetką ciągnęłam za sobą jeszcze małą walizkę w fioletowym kolorze.

Kiedy tak truchtalam do miejsca odprawy zerknęłam przez okno na samolot który stał w promieniach wschodzącego słońca. Zapewne gdyby nie myśl że zaraz do niego wsiądę i będę się bać to bym pomyślała że jest pięknie ale strach jednak wziął górę. Dochodziła 9 rano i jak na środek lutego było bezchmurne niebo. Poza leżącym śniegiem można by stwierdzić że mamy środek maja. Bo wpadające przez okna słońce otulały czekających na swoje samoloty podróżnych. Co musiało być bardzo przyjemne ale przez stres związany czekajacymi mnie trzema lotami wziął górę.

Dobiegając do okienka odpraw ledwo łapie oddech bo zamiast usiąść gdzieś blisko okienka poszłam na szary koniec terminala. Zasapana daje miłemu chłopakowi od odpraw swój dowód I bilet który z uśmiechem bierze go do ręki mówiąc:

-Co pani tak biegnie jeszcze 20 minut na spokojnie do końca odprawy.

Z uśmiechem na twarzy I ledwo łapiąc oddech odpowiadam mu:

-No wie pan lepiej wejść szybciej na spokojnie a nie na hurra jak to mam w zwyczaju.

Chłopak na oko niewiele starszy ode mnie. Dwa może maksymalnie trzy lata starszy ode mnie. Ale co jak co uśmiech ma boski.

Po chwili załatwienia formalności oddaje mi dokumenty I życzy miłego lotu szeroko się uśmiechając. Co sprawiło że odrobinę mniej się stresowałam lotem. Idąc przez tunel do samolotu myślałam nad tym jak to będzie w NY I jak mi przebiegnie lot z Berlina bo to prawie 16 godzin lotu. Z zamyślenia wyrwała mnie para stewardess ubranych w kolory Wizzair. Zapraszając do środka poinformowały, że za chwilę startujemy bo czekamy jeszcze na dwie osoby.

Siadając na swoim miejscu zerknęłam na sąsiada którym był przeuroczy starszy pan. Pewnie gdzieś w wieku mojej babci. Czyli jakoś przed siedemdziesiątką. Całe szczęście nie siedziałam koło okna więc odrobinę mniej stresu przede mną. Po standardowej instrukcji bezpieczeństwa w końcu zaczęliśmy kołować na pas startowy. Zatrzymując się na chwilę przed startem odruchowo złapałam naszyjnik i go pocałowałam. Małą literkę A z malutkim kryształkiem którego dostałam od mojej przyjaciółki Oli jako prezent na ubiegłoroczne urodziny. Jest on dla mnie bardzo ważny o ile nie najważniejszy. Do tego stopnia, że nie jestem wstanie bez niego nigdzie wyjść i zawsze go mam przy sobie. Jeśli nie na szyi to w malutkim pudełeczku w torebce.

Startując oczywiście przy zmianie ciśnienia zatkały mi się uszy co minęło po jakiś dwudziestu minutach. Czyli 1/3 czasu lotu do Warszawy. Gdzie miałam przesiadkę do Berlina. Skąd czekał mnie bezpośredni lot do Nowego Jorku. Lecąc podłączyłam w końcu słuchawki do telefonu i rozkoszowalam się nową płytą Imagine Dragons "Evolve" co pomogło uspokoić nerwy już do końca.

Gdzieś po godzinie lądując w Warszawie zauważyłam zmianę pogody. Bo tutaj sypał śnieg a we Wrocławiu świeciło słońce. Plus było odrobinę chłodniej ale to nic bo na przesiadkę idę tylko na trzydzieści minut do terminala a później znów do samolotu.

*
*
*

Hejka, mam nadzieję, że książka się wam spodoba. To moja pierwsza jaką zaczęłam pisać. Także jeżeli widzicie jakieś błędy czy interpunkcyjne czy ortograficzne to piszcie to poprawię tak szybko jak będę mogła.

Szmulidlo pozdrawiam cieplutko 💜 mam nadzieję, że będziesz ze mnie dumna 💜

Miłego czytania i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej 💜

Buźka 😘💜

Średnik Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz