Rozdział 8 - Nie możesz odejść w samotności

98 14 153
                                    

— Lilka, Adam, siądźcie wreszcie przy tym stole! — zawołała zirytowana Sylwia, powstrzymując cisnące się na usta przekleństwa. Nie pierwszy raz poranek zaczynał się w pośpiechu i nie pierwszy raz denerwował ją rodzinny brak subordynacji. — Filip! — wrzasnęła na męża, który zamierzał się wymknąć, ale teraz odwrócił się na pięcie, uśmiechając najserdeczniej jak potrafił. — Usiądź chociaż na chwilę, do cholery! Zaraz znikniesz i dzieci cię zobaczą dopiero na wieczór, jeśli nie będą już w łóżkach!

— Zaczekamy na tatę — oznajmił z szerokim uśmiechem Adam. — Prawda, Lila?

— Taaak! Będziemy oglądać bajki i się bawić, i śpiewać, i oglądać bajki, i... — wyliczała piskliwym, dziewczęcym głosem.

— I widzisz, co narobiłeś? — Sylwia opadła na krzesło, przewracając oczami. — Teraz spędzę wieczór oglądając po raz setny Truskawkowe Ciastko i jej owocowe przyjaciółki.

Filip wyszczerzył zęby do żony i usiadł naprzeciwko, sadzając sobie na kolanach podekscytowaną córkę.

— Już nie marudź, przecież wiem, że mnie kochasz.

— Czasem sama się zastanawiam, co mi odbiło — wypaliła, podsuwając talerz w kierunku mężczyzny. — Jedz, żebyś mi potem nie kupował świństw na mieście.

— A śniadanie Lilki? — zapytał, przenosząc dziewczynkę na krzesło obok siebie.

Sylwia wstała od stołu, na którym po chwili pojawiły się płatki z mlekiem dla dwójki dzieci.

— Zaraz, dlaczego im ugotowałaś mleko, a ja mam kanapki? — Uniósł brew, spoglądając na żonę.

Kobieta rozciągnęła usta w szerokim, szyderczym uśmiechu.

— Ponieważ nasze dzieci tolerują laktozę, w przeciwieństwie do ciebie, kochanie, na którego działa każdy typ mleka, nawet ten bez laktozy — oświadczyła, krzyżując ramiona na piersiach.

— Dlaczego w twoich ustach kochanie brzmi jak najgorsze wyzwisko?

— Sam sobie na to odpowiedz — rzuciła oschle, a potem posłała synowi mordercze spojrzenie, jednocześnie ręką wskazując mu śniadanie. — Adam, jedz. Już.

Filip stłumił śmiech, ale kiedy to na niego Sylwia przeniosła swój zabójczy wzrok, spoważniał, potulnie biorąc do ust kanapkę.

— Adam, słuchaj się mamy — powiedział, a chłopak przewrócił oczami, odkładając piłkę.

Powłóczył nogami i zapadł się na siedzeniu, wpatrując się w miskę.

— A wczoraj mówiłeś, że to, co mówi mama, to wymysły kobiety z czasem i żebym się nie przejmował... — wymamrotał, grzebiąc łyżką.

— Okresem, Adaś! — poprawiła go poważnym tonem Lila. — Prawda, tato? — Zerknęła w stronę Filipa. — Tak mówiłeś, prawda?

— No, odpowiedz skarbie — ponagliła go Sylwia. — Czy tak radziłeś naszemu synowi?

Filip ze strachem przeniósł wzrok na kobietę, która przyglądała mu się z niepokojącym spokojem. Przełknął ślinę.

— No... — wyjąkał, bojąc się spojrzeć w oczy żony. — Młody musiał coś przeinaczyć, na pewno nie miałem tego na myśli...

— Stary dylemat szkolnictwa: co autor wypowiedzi miał na myśli — oświadczyła, uśmiechając się krzywo. — Następnym razem lepiej dobieraj słowa, bo do herbaty dodam ci arszeniku.

— Co to arszenik? — odezwał się zaciekawiony Adam.

— Substancja, która sprawi, że zrozumiem, jak bardzo kocham waszą mamę — wyjaśnił Filip, odkładając talerz do zmywarki. — Dzieci, jeśli jeszcze chcecie mnie zobaczyć, pamiętajcie, że słowo waszej matki jest święte — dodał, kątem oka zerkając na ukrywającą rozbawienie Sylwię.

Niewyjaśniony przypadek JuliiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz