Rozdział trzeci

11 5 0
                                    


"Przyjaźń rodzi się w momencie, gdy jedna osoba mówi do drugiej: Co? Ty też? Myślałem, że tylko ja."

Clive Staples Lewis

Nie zamierzałem biec za Matyldą​​​​​; za bardzo mnie zdenerwowała.

Nigdy nie przywiązywałem uwagi do tego, jak mnie traktowała. Przyjacielskie docinki i kuksańce były jak najbardziej na miejscu, ale teraz... nie miałem pojęcia, co w nią wstąpiło. Moja biedna Mati... Oczywiście nie miałem zamiaru puścić jej tego płazem. Człowiek się martwi, chce jak najlepiej i zostaje potraktowany jak gówno; jak nic nie warty papierek po cukierku, którym ktoś nie wcelował nawet do kosza i teraz błąka się po ulicach. Starałem się opanować, żeby wyglądać jak najspokojniej, przechodząc pod jej oknami. Wróciłem normalnie, spacerkiem po samochód. Odpalając silnik zdałem sobie sprawę, że nie chcę jechać do domu, żeby zostać tam sam na sam ze swoimi myślami w jednym pokoju. Nie myśląc długo, obrałem sobie za cel dom Dominika, mojego najlepszego przyjaciela.

***

-O stary... mówiłem ci, że nie warto. – Odparł, oparty o futrynę drzwi, kiedy tylko zobaczył mnie w progu.

-To moja przyjaciółka, nie mogę jej tak zostawić. – Powiedziałem odpychając go lekko, aby wejść do środka i zacząłem ściągać wilgotną kurtkę. – Gdybyś ty miał takie problemy, też bym ci pomagał i - co ważniejsze - nie zostawił bym cię.

-Czy ty nie widzisz, że ta laska ciągnie cię na dno? – Te słowa totalnie mnie zmroziły i zastygłem, pochylony ze sznurówkami moich butów w dłoniach. Odszedł w stronę kuchni, nawet na mnie nie czekając. Nie miał racji. Matylda nie ściąga mnie na dno. To ja próbuję ją z niego wyciągnąć.

– No chodź, lamusie. – Rzucił, wychylając się przez próg kuchennych drzwi, po czym zniknął w pomieszczeniu. Ściągnąłem niedbale buty i podążyłem za nim. Usiadłem przy stole, a mój przyjaciel zaczął grzebać w lodówce; usłyszałem brzdęk pełnych butelek. Podał mi piwo.

-Bezalkoholowe... -Jęknąłem.

-Przyjechałeś samochodem, a ja nie zamierzam urządzać sobie z tobą jakichś podejrzanych, gejowskich nocowań. To dobre dla 7 latków. - Popatrzyłem na niego spode łba i postukałem się w czoło.

– Ale do rzeczy. Powiedz mi, kiedy ostatnio dobrze się bawiłeś? Miałeś dziewczynę, byłeś na randce?

-Dosyć dawno. I co z tego?– Odpowiedziałem trochę zażenowany, po czym wstałem i ruszyłem w stronę jego pokoju.

-Ty chyba sam siebie nie słyszysz! - Usłyszałem za plecami, więc odwróciłem się i rzeczowym tonem odparłem:

-Idziemy pograć?

-Nie no! Ja kapituluje... - Podniósł ręce do góry w geście poddania, ale od razu ruszył w kierunku PlayStation. - Ja tu chcę ci pomóc, niczym starszy, kochany brat, a ty co... W Rocket League mi każesz... -Zatrzymał się i pokręcił głową. - Ale tylko jedną rundę!

-Ta! Już to widzę! - Zaśmiałem się.

***

Zawsze rozwalałem go w tej grze. To dość śmieszne, bo w rzeczywistości zupełnie nie umiem grać w nożną...Znaczy. Inaczej. W tej grze, trzeba strzelić jak najwięcej goli, zupełnie jak np. w Fifie. Tylko że w Rocket League, postaciami nie są ludzie, tylko auta. A samochody, były akurat czymś, na czym się znałem. Za swoje Subaru, oddałbym wszystko co mam.

Graliśmy już 3 mecz, kiedy Dominik nagle wypalił:

-Nie wiem, dla mnie to cholernie popieprzone...fuck... prawie była bramka! Widziałeś to?

-Nie było najmniejszej szansy, żeby to weszło, stary... - Odpowiedziałem, sam w tej samej chwili niszcząc idealną szansę na gola.

-Ta dziewczyna zawsze wydawała mi się stuknięta, ale ta cała akcja z samobójem...lekka przesada, nie uważasz?

-Ona ma problemy, gościu. Czemu nikt nie jest w stanie tego zrozumieć?

-Bo źle to wygląda. O takk! 3:1 zaczynam cię doganiać!

-Co masz na myśli? Co źle wygląda?

- Stary...

-Bramka! - Przerwałem mu. - Nawet z załamaniem nerwowym nie mam sobie równych. Możesz śnić o tym pucharze!

-Ile razy mam ci powtarzać, że typiara ewidentnie szuka atencji...

-Nie szuka. I nie nazywaj jej typiarą... typie.

-A może ty się zwyczajnie zakochałeś, co? Kręcą cię takie świruski, przyznaj się. - W tej samej chwili, jego auto wślizgnęło się na ścianę stadionu. - Jak mam stąd zjechać?!

-Przestań...

-Serio, nie wiem jak zjechać!

-Daj mi to. - Zabrałem mu pada i po chwili jego samochód powrócił na murawę. - Poza tym, nie mówiłem teraz o grze...

-No co? Podoba ci się taka rola bohatera, nie mów, że nie. ,,Daj mi sześć miesięcy..." hahahah... jaki agent, w ogóle! - Roześmiał się. - Mnie też przed chwilą uratowałeś... mój ty wybawco! -Zaczął szturchać mnie ramieniem, śmiejąc się głupkowato, nadal nie odrywając się od gry. No tak, jego zawodnicy tak bardzo go potrzebowali...

-No wiesz co...a to mnie posądzasz o jakieś gejowskie zapędy. Czasem żałuję, że wszystko ci opowiadam.- Zegar zaczął odliczać sekundy do końca gry, więc docisnąłem gazu i wbiłem ostatnią brameczkę.

- 5:1, gościu. Coś jeszcze masz mi do powiedzenia?

-Gdyby nie ja, leżałbyś teraz zapłakany pod kocem, znając życie. - Tym razem to ja zasadziłem mu kuksańca z łokcia. -Aż zrobiło mi się ciebie żal, wiesz? Zmieniłem zdanie. - Wstał i rzucił pada na łóżko.- Ja na trzeźwo tego nie zdzierżę. Ty, tym bardziej.

-Mówisz o swojej bolesnej przegranej? - Zaśmiałem się i szybko tego pożałowałem, widząc lecącą w moim kierunku wielką poduszkę. Zrobiłem dość niezgrabny unik, więc i tak dostałem w głowę.

- Upijesz się dzisiaj i chociaż na chwilę zapomnisz o tej wariatce. 

Jutro zajdzie słońceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz