21. Myszko...

235 9 2
                                    

OLIVIER
Zobaczyłem ją. Leży na szpitalnym łóżku, a właściwie jest przewożona na prześwietlenie czuje, że jest spokojna. Ona i ten cholerny spokój. Przecież była porwana, bita, prześladowana, uratowała Nikodema, a teraz mało co nie umarła, ratując przyjaciółkę. Ona jest za dobra, cholera, ona jest moją siostrą.
- Niestety, nie możecie się z nią zobaczyć. Teraz jedzie na prześwietlenie, chociaż się nie wybudzila. Ale nic nie zagraża jej życiu. -informuje nas pielęgniarka.
Boże, dziękuje Ci chociaż za to.
Siadam na najbliższym krześle i zakrywam twarz rękoma. Ostatecznie udaje mi sie powstrzymać łzy napływające do oczu, gdy ktoś łapie mnie za rękę.
- Olivier... -mówi mój brat. Podnoszę głowę i wzrok patrząc na Jamesa. - wszystko będzie dobrze.
Kiwam głową i nic nie mówię.
Kilka godzin później możemy wejść na sale i ją zobaczyć. Nie minęła nawet minuta a ja i James siedzimy po obu stronach łóżka, trzymając ją za dłonie. Nikodem zostawił nas samych. A ona nadal się nie wybudziła. Nagle wchodzi lekarz.
- Niestety, po takim wypadku niektórzy się przez dłuższy czas nie wzbudzają... -zaczyna a ja mu przerywam:
- Zapadają w śpiączke, tak?
- Tak. Melania... Niewiadomo ile będzie jeszcze w niej leżała. -podchodzi bliżej i kładzie mi rękę na ramieniu gdy przyciskam jej dłoń do policzka. Nie obchodzi mnie to, czy mowi do mnie czy do Jamesa, obchodzi mnie to co mówi.
-Teraz jedyne co trzeba robić to modlić się za nią, i mówić do niej. Gdy mówi się do takich osób, budzą się szybciej. Słyszą to co do nich mówimy.
-Dobrze, będziemy. -zapewnia James a ten cholerny lekarz w końcu wychodzi. Nie żebym był na niego wkurzony ale czuję, że musimy być tutaj jako rodzina.
Na chwilę zapada cisza. Słyszę tylko nasze oddechy. Przyśpieszony Jamesa, spokojny Melanii i mój, zdenerwowany.
- Melanio, dlaczego jesteś taka dobra? Dlaczego, do cholery, musisz być taka dobra? -usłyszałem zbolały szept Jamesa. I wtedy doszło do mnie jakie to musi być trudne dla nas wszystkich. Mnie. Mojego brata. Nikodema. Akceptuje Nikodema, jest dobry dla niej. A ona dla niego...
-Boże, Melanio, mogliście wrócić wcześniej... Wróć do nas. -mówię przyciskając usta do jej dłoni, a łzy lecą mi po policzkach.

NIKODEM
Po raz pierwszy widzę, jak jej bracia płaczą. Stojąc przy sali i zaglądając w szybę, zdaje sobie sprawę, że nie tylko dla mnie to jest ogromny ból. Po 30 minutach wychodzą z sali.
- Wejdź do niej i mów. Ile chcesz, my poczekamy. -mówi Olivier wycierajac oczy.
- Dziękuję Wam, ale wrócę pieszo. Nie jest daleko... Przyda mi się spacer. -odpowiadam.
- Jesteś pewny? -patrzy na mnie zmizerniały James.
- Jestem. Jedźcie już do domu, odpocznijcie. -kładę rękę na ramieniu Oliviera. A ten patrzy na mnie swoimi oczami. I dopiero po chwili dostrzegam co w nich jest. Smutek. Kiwa tylko głową i już ma się odwrócić gdy mówi:
- To nie jest wina żadnego z was. Dziękuję Ci, że tak szybko zawiadomileś karetkę.
Udaje mi się lekko uśmiechnąć, choć nie jestem pewny czy to uśmiech czy grymas na mojej twarzy. A bracia zegnaja się z pielęgniarkami i odchodzą. Wchodzę więc do sali i widzę ją. Mojalą dziewczynę, moją piękną dziewczynę. Podchodzę bliżej i siadam na krześle obok jej łóżka, biorąc jednocześnie jej dłoń i całując na powitanie. Od dziś do końca moich dni będę tak się z nią witać.
-Kochanie... Moja myszko... -mówię odgarniając jej z twarzy włosy. Nie zważam nawet na to, że po moich policzkach zaczynają spływać łzy. -To moja wina... Powinienem Cię powstrzymać, powinienem ja polecieć za Iris. Albo Wojtek. Może inaczej by się to skończyło... Proszę, wróć do nas, nie opusz... -głos mi się łamie a sam chowam twarz w jej szpitalnej pościeli.
Godzinę później pielęgniarka informuje, że muszę wyjść. Widzę na jej twarzy jakieś dziwne uczucie. Nawet nie chce myśleć, co ona teraz czuje. Cholera, to nie jest życie. Nie bez jej śmiechu, bez jej otwartych oczu, nie bez niej. Wychodząc do szpitala, próbuje zorientować się która strona dotre do domu. Cała moja uwaga jest nieustannie skupiona na niej, zupełnie jakbym był kompasem a ona moja północą.
Dopiero teraz orientuje się, że jestem w tym parku gdzie ją znalazłem. Gdzie byliśmy dziś rano i po południu. Tylko z jedną różnica, jest już ciemno. Wzdycham ciężko, czując, że zaraz się rozpłaczę. Patrzę w niebo, usiłując się jakoś opanować. Zamykam oczy i przykładam rękę do czoła.
Nawet nie pamiętam jak wróciłem do domu. Wiem tylko, że moja własna matka tuliła mnie i szepcząc słowa otuchy. Miałem wszystkiego dość. Dość tego, że przez nas, ona, jest w śpiączce. Nie wiele myśląc, rzuciłem się na łóżko od razu zasypiając.

OLIVIER
Wróciliśmy już do domu.
-Myślisz, że Nikodem jest już w domu? -zapytał James.
-Pewnie tak. -odpowiedziałem z uśmiechem. Musiałem się uśmiechnąć, dla Jamesa.

Czy to sen? ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz