I believe in miracles

782 82 55
                                    

Świeżo zaparzona herbata w różowym kubku parowała leniwie, przed Samem, który ze wspartymi na stole przedramionami obserwował, jak Cas krząta się po kuchni, niepewnie – nie pamiętał jeszcze dokładnie, gdzie co leży. Dean nienawidził różowego koloru, te kubki miały być zapewne pomiędzy nimi jakimś wewnętrznym żartem, bo posiadali ich w szafce cały komplet.

Zerknął w bok. Stitch szczeknął na niego i opadł na łapy, na ziemię tuż przy jego krześle.

– Yhm – Cas oparł nóż na wierzchu żurawinowego placka. – Chcesz ciasta?

Sam odchrząknął.

– Nie, dziękuję. Cas... Możesz usiąść? Chcę z tobą porozmawiać.

Westchnięcie. Brunet opuścił nóż na blat.

– Sam. – Odwrócił się do niego. – Daruj sobie, naprawdę, nie chcę tego słuchać. Co przyszedłeś mi powiedzieć, że mam wracać? – Zaśmiał się, gorzko. – Do czego? Do niego? On mnie nie chce! Nie w takim sensie w jakim chce mnie... ten Dean. Rozejrzyj się, zobacz, co mam – rozłożył ręce. – Mam dom, mam... mam psa – wskazał na golden retrievera. – Mam męża. – Postawił dłoń, pokazał mu obrączkę. – I zamierzam z nim zostać. Jestem tu szczęśliwy.

– Ale on tam na ciebie czeka. Martwi się.

– Och, martwi się? – Castiel przedrzeźnił go, prychnąwszy. – Widzisz, Sam? Dokładnie o to chodzi. Jest mu źle, bo ma wyrzuty sumienia, bo wie, że to przez niego! Nie wiem, może- może rzeczywiście tęskni, teraz, ale obudzę się, a on odzyska grunt pod nogami i znowu będzie jak wcześniej! – Zapowietrzył się, własnymi słowami. Wziął oddech. – Sam, tamtej nocy kiedy... kiedy to ze sobą zrobiliśmy... ja wiedziałem, że on wie, że to jednorazowe. Miałem nadzieję, że nie, liczyłem, że może coś się po tym zmieni, ale głęboko w sobie czułem... – Urwał. Pokręcił głową. – Tamten seks był tak inny, był... kruchy. Miałem wrażenie, że robi to jak z zamkniętymi oczami, jakby się bał dopuścić to do świadomości, to że to ja, że kocha się ze mną.

Żal na nowo wezbrał w nim, serce, które usiłował, odkąd tu trafił, małymi chwilami szczęścia reperować, na nowo pękło, krew polała się z niego, boleśnie.

– On zrobił to ze mną, bo nie było ciebie. Potrzebował kogoś, bo nie chciał być sam, nie jestem dla niego nikim wyjątkowym, na pewno nie tak, jak on jest wyjątkowy dla mnie. – Oczy zawilgotniały mu, na nowo otworzone rany zapiekły żywym ogniem. – Szedłem już dla niego na kompromisy, wszystko dla niego poświęcałem.

– Cas – Sam spuścił wzrok, westchnąwszy. – Kiedy dżin cię uśpił, Dean to poczuł. Obudził się w środku nocy i obudził mnie, stwierdził, że coś ci się stało. Pojechaliśmy do Maryland, znaleźliśmy cię, w tej piwnicy pod szkołą, potem zawieźliśmy cię do Bobby'ego. Chciał tu przyjść, ale przetłumaczyłem mu, że to zły pomysł i że nie ucieszysz się, jak go zobaczysz. Obiecałem tylko, że ci to przekażę, to że on chce ci coś powiedzieć i prosi, żebyś wrócił, żeby mógł to zrobić.

– Powiedzieć – powtórzył Cas, sceptycznie. – Powiedzieć co? Że przeprasza, ale nie pasujemy do siebie, że to nie wyjdzie, że się w tym nie widzi, że się do tego nie nadaje? Sam, nasłuchałem się tego już wystarczająco!

– Powiedział, że cię kocha – Sam wszedł mu w słowo. – Przyznał to, na głos. Nie powinienem ci tego mówić, powinieneś usłyszeć to od niego – przewrócił oczami. – Ale jeśli cię to przekona.

Cas nie odpowiedział od razu. Milczał przez chwilę, nim się odezwał.

– Miał swoją szansę. Odtrącił mnie.

Nie budźcie mnie (DESTIEL) - UKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz