Rozdział 43

17.4K 632 204
                                    

No to... Nara!🏃🏻‍♀️🏃🏻‍♀️🏃🏻‍♀️🏃🏻‍♀️🏃🏻‍♀️🏃🏻‍♀️ Run, Autorko, run!

Zanim zaczniesz czytać zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do regulaminu, bądź skontaktuj się z lekarzem lub farmaceutą 🤣🤣🤣🤣( z ulotki... Nie odpowiadam za to co co wyprawiają moi bohaterowie) 🙉🙊🙈🤷🏻‍♀️

***

Lexi...

Sukinsyńki Sebastiano! Nie dość, że rujnuje mi życie, to jeszcze prześladuje. Nawet wyjście do klubu to pewność, że zjawi się tam ze swoją wierną świtą. Nie rozumiem, dlaczego był taki wściekły? Sam szwenda się, pieprząc swoje dziwki, a ja nie mogę nawet zatańczyć z mężczyzną? To moje cholerne urodziny, na Boga!

- Alexia?

- Nie rozmawiam z tobą, Sant – warknęłam przepychając się przez tłum ludzi w stronę wyjścia. Miałam tylko nadzieję, że Holly zagarnie Eilidh. Miałam dość dram jak na jeden dzień. – Pilnuj, żeby się do mnie nie zbliżał, bo przysięgam, po tym co odwinął mam ochotę władować mu cały magazynek i to prosto w dupę!

- Chodź, porozmawiamy – rzucił.

Zanim miałam okazję powiedzieć mu, że jemu też grozi to samo co jego kumplowi, złapał mnie za łokieć ciągnąc w stronę korytarza pod schodami prowadzącymi na piętro. Chyba mu zaraz przywalę, pomyślałam starając się nadążyć za Santino. Już nie magazynek, ale obcas moich butów, słowo!

- Jak tylko mnie puścisz, poczujesz obcas moich butów w bardzo czułym miejscu – warknęłam.

Zerknął tylko na mnie, z tym swoim łajdackim uśmiechem i zlustrował mnie od góry do dołu, zatrzymując się nieco dłużej na moich stopach. Ja pieprzę! Ten idiota się zaśmiał!

Zatrzymaliśmy się przy jakichś drzwiach i oczywiście, czarodziej ekranu wyjął z kieszeni kartę, którą je otworzył.

- Nawet nie chcę wiedzieć co sobie pomyślałeś, ale powiem ci, że jesteś chory – syknęłam wyrywając ramię i wmaszerowałam do środka.

Znajdowałam się w obszernym biurze. Na ścianie naprzeciwko dużego biurka wisiał wielki ekran, podejrzewam, że w razie czego widać na nim cały klub. Granatowa narożna kanapa stała po lewej stronie, zajmując prawie połowę wolnej przestrzeni. Ucieczka nie miała sensu. Byli na swoim terenie, a na górze zostawiłam szalejącego z wściekłości Szatana. Mam nadzieję, że nie zacznie machać tą swoją pukaweczką. W co ja się władowałam, na Boga?!

- Przeszło ci?

Zatrzymałam się gdzieś pośrodku pokoju. Chyba chodziłam pod ściany do ściany, wyzywając Riinę, bo Santino miał na twarzy taki zaciesz, że gdyby mnie ręka nie bolała, przyłożyłabym mu w zęby. Przynajmniej mieliby o czym z Riiną gadać, opatrując sobie rany. Taaaa... Już to widzę. Już szybciej te ich dziwki zajęłyby się tym i czymś innym.

- Kiedyś cię lubiłam – powiedziałam opierając się plecami o ścianę. Byle dalej od pokusy, szkoda moich butów. – Już mi przeszło.

- Oj, daj spokój, zadzioro – parsknął śmiechem.

Zdania nie zmieniłam. Santino Brassi jest cholernie przystojny. Dosłownie ścina z nóg. Jakim cudem razem z tym swoim szatańskim kumplem wciąż pozostają kawalerami, nie mam pojęcia. Przy ich rozrywkowym trybie życia, już dawno powinni zaliczyć kontrolowaną wpadkę. O cholera! A może jednak?

- Masz dzieci?

- Co? – w niebieskich oczach pojawił się wyraz paniki. Wyglądał tak zabawnie, że zaczęłam się śmiać. – To nie było zabawne, Alexia.

INVICTUS. Boss, Cykl Trzy Gwiazdy#1 JUŻ W KSIĘGARNIACHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz