38.

670 41 9
                                    

- Co to miało być? - Nairobi patrzyła na mnie z wyrzutem.

- Bałam się, że naprawdę do niego strzelisz. Poza tym... wszystko zniszczyłam. - usiadłam na podłodze i schowałam twarz w dłoniach. Nairobi kucnęła przy mnie. - Nie powinnam go oszukiwać.

- Przestań... - gładziła mój bark. - Chciałaś dobrze.

- Tak, chciałam... - spojrzałam na nią przez łzy. - Ale to Berlin jest dla mnie najważniejszy, nie Denver i nie powinnam mieć przed nim żadnych tajemnic. - przeniosłam wzrok na moje drżące z nerwów dłonie. - Muszę zapalić.

- Nie ma mowy. - odparła oburzona kobieta. - Możliwe, że jesteś w ciąży a... - wstałam wściekle, Nairobi również się podniosła.

- Posłuchaj... straciłam właśnie Andrésa i jakoś nie widzi mi się wychowywać dziecko w pojedynkę. Przestańcie w końcu mówić mi co powinnam robić, bo widzisz jak to się kończy! - starłam łzy. - Jestem dorosła i sama będę o sobie decydować. - warknęłam i udałam się do pokoju z telefonami. Stanęłam przy Tokio i patrzyłam tępo w sylwetkę Andrésa.

- Widzisz tu niesprawiedliwość? - powiedział do telefonu. - Ukarałeś mnie bez winy. - zdziwiłam się. Jak Sergio mógł to zrobić?! Berlin miał już odłożyć słuchawkę, ale zatrzymałam go.

- Czekaj. - powiedziałam i podeszłam do telefonu. - Mam sprawę do Profesora. - Andrés nawet na mnie nie spojrzał. Chwycił za karabin i wraz z resztą poszli realizować plan Walencja.

- O co chodzi? - usłyszałam głos Profesora.

- Jak mogłeś to zrobić?! - krzyknęłam do słuchawki. - Andrés to twój brat, a ty zniszczyłeś mu przyszłość!

- Wenecja, posłuchaj... - mówił spokojnie.

- Nie! To ty teraz posłuchasz! - warknęłam. - Mam serdecznie dość spełniania waszych oczekiwań, bo przecież tak wypada! Później wszystko odbija się na mnie i na Berlinie. Zachowałeś się jak skurwysyn,  rzucając policji, jak na tacy, tożsamość Andrésa. A teraz przepraszam bo mam dużo spraw na głowie. - pokazałam mu jeszcze środkowy palec do kamery, rzuciłam słuchawką i wyszłam. Udałam się do gabinetu Monici i zaczęłam przeszukiwać biurko, w celu znalezienia testu ciążowego. W zasadzie, to zajęło mi to trochę czasu. Na szczęście go znalazłam i przyglądałam się w ciszy przez dobrą chwilę. Usłyszałam otwierające się drzwi. Schowałam test do szuflady i zamknęłam ją szybkim ruchem.

- Doszedłem do wniosku, że będziesz trzymała wartę z Nairobi. - zauważyłam postać Andrésa. Nie patrzył mi w oczy, co strasznie mnie zabolało. - Co tu robisz? - spojrzał na szufladę, którą przed chwilą zdążyłam zasunąć. Chciał podejść do niej, ale stanęłam mu na drodze.

- Andrés... - zaczęłam. Ten zacisnął szczęki i nabrał powietrza.

- Teraz jestem dla ciebie tylko Berlinem. - powiedział i przesunął mnie. Odsunął szufladę. Wyjął test i zmarszczył czoło. - Jesteś w ciąży? - w końcu spojrzał na mnie. Był w niezłym szoku.

- Jeszcze nie wiem. - wzruszyłam ramionami i drżącymi dłońmi zabrałam mu to, czego szukałam.

- Mam ci załatwić pigułkę aborcyjną? - powiedział bez żadnych emocji i choć wiedziałam, że nie chciał tego dziecka, to zabolały mnie te słowa. Zamilkłam na chwilę i patrzyłam na niego ze smutkiem.

- Nie. - odparłam. - Jeśli jestem w ciąży, to wychowam to dziecko. - powiedziałam tak pewnie, że sama byłam w szoku. Widocznie do serca wzięłam sobie słowa Nairobi. Chciałam wyjść z pomieszczenia, ale poczułam żelazny uścisk na ramieniu.

- To nie tylko twoja decyzja. - powiedział przez zaciśnięte zęby. - To chyba w końcu nasze dziecko.

- Nie usunę go, Berlin. - odwróciłam się do niego. - Jeśli go nie chcesz, to twoja sprawa!

- Niedawno mówiłaś, że nie nadajesz się na matkę. - mówił wściekle. - Myślisz, że coś się nagle zmieniło?! - spoliczkowałam go i wyszłam.
Udałam się do toalety i wykonałam najpierw jeden, a chwilę później drugi test. Oba pozytywne.

- No nieźle. - szepnęłam pod nosem. Wyszłam z kabiny i spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. Schowałam oba testy do kieszeni. Złapałam się za brzuch. - Zastanawiam się czy ja będę mieć ciężko z tobą, czy ty ze mną. - zaśmiałam się przez łzy sama do siebie. Poszłam do naszego pokoju wspólnego i chwyciłam po kanapki. Kątem oka zauważyłam, że Rio wszedł do pokoju.

- Niedługo pani inspektor nas odwiedzi. Miej maskę przy sobie. - upomniał mnie. Skinęłam głową z wymuszonym uśmiechem i wyszłam. Udałam się do Moskwy.

- Przyniosłam ci coś do jedzenia. - podałam mu kanapki z uśmiechem. - Jak idzie? - spytałam.

- Chyba lepiej niż myślałem. - podparł się na bokach. Chwycił za jedzenie. - Dziękuję. - posłał mi szczery uśmiech i zabrał się do jedzenia. Usiadłam się na forsie. - Wiesz jak się ma ta ranna zakładniczka? Praktycznie stąd nie wychodzę i nie wiem.

- Już lepiej. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Powinieneś odpoczywać, Moskwa.

- Przestań, póki mam siły to będę pracować. - zaśmiał się lekko. - Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmartwioną.

- Powiesz mi jak to jest być rodzicem? - opuściłam głowę. Cholernie bałam się tej roli.

- Będziesz mamą? - zdziwił się i usiadł obok mnie. Skinęłam lekko głową. - Gratuluję. Co tu dużo mówić... Czeka cię dużo wyzwań, ale będziesz przeszczęśliwa. Co prawda jesteś w trochę innej sytuacji niż ja. Jesteś z Berlinem i...

- Rozstaliśmy się. - spojrzałam na niego przez łzy. Zamilkł i nie wiedział, co powiedzieć.

- Ciężko mi w to uwierzyć. - Moskwa podrapał się po głowie. - Berlin jest, jaki jest, ale świata poza tobą nie widzi. Na początku gdy go poznałem, to miałem wrażenie, że wcale nie ma uczuć, lecz gdy zobaczyłem jaki jest przy tobie... - westchnął. - Kocha cię, Wenecja. Widać to. - poklepał mnie po plecach. - Nawet jeśli teraz jest źle, to pogodzicie się.

- Być może. - przetarłam oczy rękawem. - Ale on nawet nie chce tego dziecka. Nie wiem co mam robić.

- To jego pierwsza reakcja. Jest w szoku. - mówił, kończąc przy okazji pokarm. - Poza tym spójrz na okoliczności. Jesteśmy zamknięci w tej mennicy. Ciągła presja na nas spoczywa. Berlin, jako dowódzca dużo na siebie bierze. Nie miej mu tego za złe. Musicie poważnie porozmawiać.

- Myślisz, że ja i on bylibyśmy w stanie stworzyć rodzinę? - patrzyłam na niego i wyczekiwałam odpowiedzi.

- Oczywiście, że tak. - uśmiechnął się czule. - Skoro ja sam poradziłem sobie z Denverem. - zaśmiał się. - Może nie wychowałem go idealnie, ale...

- Denver to wspaniały człowiek. - przerwałam mu. Mężczyzna zaśmiał się lekko.

- Skoro tak twierdzisz. - podniósł się. - Ale teraz koniec płaczu. Poopowiadam ci jakie miałem historie z tym młodym urwisem. - potarł ręce i zabrał się za opowieść.

To (nie) miłość || Berlin || La Casa De Papel || [ZAKOŃCZONE CZ.1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz