Rozdział 2

127 14 79
                                    

Lhynne

Udawanie było tym, co Lhynne opanowała niemal do perfekcji, lecz podczas dni takich jak ten nawet przywdziewanie doskonale znanej maski okazało się być ponad jej siły.

Miała wrażenie, że się chwieje. Że kręci jej się w głowie, że nie jest w stanie ustać na nogach i w każdej chwili może być zmuszona do szukania oparcia, mogącego uchronić przed upadkiem na twardy uliczny bruk. Czuła się naprawdę źle... i jednocześnie dobijała ją świadomość, że poczucie to bierze się zupełnie znikąd. Nie była chora. A przynajmniej nie na ciele...

Dzień ślubu księcia Drella, następcy tronu Ragharranu, był huczny i wyjątkowy, pewnie jeszcze na długie lata mając zapisać się w ludzkiej pamięci razem z innymi narodowymi świętami. Do Myllhaven zjechali się ciekawscy z całego kraju, nie mogąc przegapić okazji do zobaczenia z bliska przyszłej królewskiej pary, a stragany z najbardziej wyjątkowymi przedmiotami z najgłębszych zakamarków świata rozstawiły się dosłownie wszędzie, nie pozostawiając nawet skrawka wolnej przestrzeni w obrębie kamiennych miejskich murów. Wiadomym było, że król Erghon Zdobywca nie przepuściłby żadnej okazji do pokazania swego bogactwa i hojności, tak więc Lhynne spodziewała się w zasadzie wszystkiego. Trójka młodych książąt stanowiła przysłowiowe oczko w głowie sędziwego władcy, który nigdy nie poskąpiłby im największych bogactw. To już drugi z jego – co tu dużo mówić – przebojowych potomków się ustatkował, w dodatku ten, do którego w przyszłości miał należeć tron, oczywistym więc było, że to nie skończy się skromną uroczystością na kilka osób, pośpiesznie składanymi życzeniami i balem w obrębie zamkowego dziedzińca. Bawić mieli się wszyscy – od szlachty, przez mieszczaństwo, na zupełnej biedocie kończąc. Chodziły nawet plotki, jakoby w najbiedniejszych dzielnicach rozdawano za darmo potrawy z królewskiej kuchni, lecz Lhynne nie miała pojęcia, czy w to akurat powinna uwierzyć, i nie zamierzała tego sprawdzać. W tamtej rejony wolała się jednak nie zapuszczać. O ile zawsze wśród ludzi musiała liczyć się z niechęcią wobec wilkokrwistych, tak w slumsach zawsze zmieniała się ona wręcz w nienawiść.

Wszędzie wokół radość unosiła się jak tęczowa mgiełka, kłębiąca się wokół roześmianych głów. Niemal na każdym rogu stała orkiestra w barwnych strojach, wśród wijących się ulicami straganów przelewał się nieprzebrany wręcz tłum. Sprzedający podniesionymi głosami zachwalali swoje towary, dzieci krzyczały, plącząc się pod nogami, ludzie plotkowali i wymieniali się uwagami, witając z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, zewsząd dobiegały najróżniejsze głosy i akcenty ze wszystkich możliwych zakątków kontynentu. Zapach waty cukrowej, przypieczonego popcornu i nie pierwszej świeżości oleju do frytek mieszał się z drogimi perfumami, nieprzyjemnie kręcąc we wrażliwym wilczym nosie, sprawiając, że Lhynne miała poważną ochotę, by zawiązać sobie chustę na twarzy. Powstrzymywało ją jedynie to, że i bez tego wystarczająco się wyróżniała. Nie brakowało jej oceniających spojrzeń ze strony zwyczajnych mieszkańców miasta, gdyby do tego musiała jeszcze użerać się z obcymi, z pewnością by oszalała. Już była dziwadłem, więc po co pogarszać? Była wilkokrwistą ze smokiem, na wszystkich bogów.

Ale czy te tortury naprawdę są tego warte?

Największy problem jednak wyglądał tak, że w podobne dni zwyczajnie nie potrafiła się cieszyć.

Od samego rana wahała się między ucieczką gdzie pieprz rośnie a płaczem w poduszkę. Nie uważała, że hałaśliwy tłum stanowi dla niej odpowiednie miejsce – była wewnętrznie tak roztrzęsiona, że i tak z ledwością utrzymywała wewnętrznego wilka w ryzach. A gdy zobaczy radosny pochód nowożeńców, który zamierzał ku uciesze gawiedzi przemierzyć główne ulice całego miasta... To nie było bezpieczne. Ani rozsądne. Ani...

Czarna Burza [Era Cienionocy: Księga Pierwsza]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz