Prolog.

1.2K 80 2
                                    

13 marzec 2005 r.

- Pani Anna Rydź? - Obcy męski głos wyrywa mnie z mojego zadowolonego w tej chwili świata. Pierwszy raz od czterech lat byłam u fryzjera. Spędziłam ostatnią godzinę śmiejąc się co chwilę. Poznałam parę uroczych gejów prowadzących nowy zakład fryzjerski w centrum miasteczka. Odprężyłam się po ostatnim weekendzie i poczułam się lepiej. Moja dłoń odruchowo chce chwycić kawałek warkocza zazwyczaj zwisającego na mojej piersi. Zdążyłam zapomnieć, że po moich długich włosach nie ma już śladu. Podnoszę wzrok w górę i widzę mężczyznę w mundurze policyjnym. 

- Tak. - Mój głos jest zbyt cichy nawet jak dla mnie. Przełykam ślinę i powtarzam raz jeszcze. 

- Podkomisarz Kaliński. Komenda rejonowa w Rujewie. - Przedstawia się, kiwam głową zastanawiając się o co chodzi. Nagle przychodzi mi do głowy przerażająca myśl. Kasia. Ktoś skrzywdził moje dziecko. 

- Czy coś się stało Kasi? - Głos mi drży gdy pytanie wypada mi z ust. Mężczyzna marszczy czarne brwi zaskoczony. 

- Nic nie wiem o żadnej Kasi. - Uspokaja mnie, oddycham z ulgą. - Czy możemy gdzieś usiąść? 

- Tak. - Wskazuję mu, żeby podążył za mną. Stawiam na schodach torbę z zakupami i otwieram drzwi. Wchodzę do środka kierując się do kuchni. Odstawiam zakupy na zagracony blat. Niestety kuchnia jest mała i niewiele jest w niej miejsca do przechowywania, szafki zapchane są do granic możliwości. Zdejmuję buty i kapelusz przeczesując swoje posiwiałe włosy, teraz sięgają ledwie za moje uszy. Facet unosi brwi jakby był zdziwiony. Pewnie się rozczochrałam. Mam ochotę znowu je poprawić ale nakazuję sobie spokój. - Proszę za mną. - Idę przodem do małego saloniku. Tu na szczęście jest porządek. Facet siada na brzegu fotela i patrzy na mnie spod daszku służbowej czapeczki, wzdycha nerwowo i zdziera ją z głowy. Nie powiem przyjemny dla oka, szczupły o mocno zarysowanych kościach policzkowych, wygląda na kogoś przed czterdziestką, na skroniach ma lekką siwiznę. Przełyka nerwowo, pocierając dłonią policzek.

- Na to nie ma sposobu więc powiem bez ogródek. Dwie godziny temu pani mąż Michał Rydź miał wypadek. - Zastygam jak słup soli. Moje oczy mrugają gwałtownie. Odruchowo patrzę na zegarek obliczając kiedy wyjechał. Cztery godziny temu, od trzech i pół powinien być w warsztacie. - Bardzo mi przykro  ale zginął na miejscu. Musi pani zidentyfikować zwłoki. - Nadal szybko mrugam jakbym tkwiła w jakiejś zaklętej chwili. On coś mówi a ja nie słucham, mój mózg się zawiesił jak niesprawny komputer. Nie żyje. Jak to nie żyje? - Proszę pani. - Facet woła przerażony. Patrzę na niego. 

- Kiedy mam to zrobić? - Chrypię w odpowiedzi. 

- Najlepiej zaraz. - Widzę, że chce to mieć za sobą. Chyba jest nowy w tym rejonie, jeszcze o mnie nie słyszał. 

- Jak długo to zajmie? - Głos, który wydaję z siebie jest mi obcy, dziwny. - Moja córka jest w przedszkolu. - Zaskoczenie malujące się na jego twarzy jest wręcz komiczne. Chyba spodziewał się histerii i łez. Będę płakać kiedy zobaczę namacalny dowód, że to on. Bo każdy człowiek zasługuje na łzy po nim, nawet on. 

- Jeżeli zadzwonię do kostnicy w Lince to będą na nas czekać, potem dojdzie wypełnienie dokumentów i tak dalej. - Kiwam głową. Będę musiała zadzwonić do siostry Michała, żeby odebrała małą. Mam nadzieję, że ma czas i chęci. Podnoszę palec do góry, grzebiąc w torebce za moją wiekową komórką. Wydobywam ją i otwieram klapkę. O dziwo Barbara odbiera po pierwszym dzwonku. 

- Hej. Czy możesz odebrać Michalinkę z przedszkola? - Prosto i do celu. Zadanie muszę wykonać to co mam zaplanowane, skup się marudzę na siebie. 

- No cześć tobie. Odzywasz się tylko wtedy gdy czegoś potrzebujesz. - Wypomina złośliwie.

- Przepraszam wypadła mi ważna sprawa, to naprawdę pilne. Odbierzesz ją? - Słyszę sapnięcie na linii. 

- Odbiorę. - Warczy w odpowiedzi.

- Dziękuję, pojawię się jak najszybciej.-  Obiecuję jej.  Znowu kapelusz i tenisówki lądują na swoim poprzednim miejscu, policjant idzie przodem w kierunku zaparkowanego za domem radiowozu. Nic dziwnego, że go nie zauważyłam. Odblokowuje drzwi, pomaga mi wsiąść. W środku panuje szum wydobywający się z radia. Ktoś ciągle coś wykrzykuje w nim. Mężczyzna łapie końcówkę cb radia i zaczyna mówić, podaje jakieś kody i prosi o telefon do kostnicy. Inny głos mu odpowiada. Po chwili ruszamy, odcinam się od dźwięków i obrazów trawiąc w środku to co się stało. Nie mam siły płakać, chyba wczoraj wyczerpałam zasób łez. Zagryzam wargi i skupiam się na migających za oknem obrazach. 

Kostnica sama w sobie jest przerażająca, ale ten zapach antyseptyków jest tak dławiący, że aż szarpie mój żołądek. Obrzydliwy do granic możliwości. Prowadzą mnie do jasno oświetlonego pomieszczenia ze śmiesznym oknem. Po drugiej jego stronie jest ciemno. 

- To nie będzie miły widok, on ma zmiażdżoną twarz. - Moje brwi się marszczą.

- To skąd wiecie, że to on? - Pytam. 

- Samochód, dokumenty w kieszeni. - Przytakuję mu. - Jest pani gotowa? - Przytakuję mu w milczeniu. Światło zapala się za oknem. Stoi tam człowiek w kitlu i w maseczce. Odsłaniają ciało, zatrzymując prześcieradło tuż nad pasem. Przyglądam się mu. Coś się tu nie zgadza. Mój mąż nie miał tatuaży ani dywanu na piersi. Ten facet jest porośnięty jak małpa. Poza tym ten człowiek jest za szczupły i za wysoki, jego nogi wystają zza szpitalnej leżanki. Stopy ma wielkie, Michał nosi rozmiar 42.  

- To nie jest mój mąż. - Mówię głośno z ulgą. 

- Co? - Policjant jest zaskoczony. 

************
Data powstania. 13.03.2021.

Zaginiony. Zakończone.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz