Wracałem właśnie od kolegi. Miałem wtedy 12 lat, no cóż, tak bywa, spotykacie się z kolegą pod pretekstem odrobienia zadania z matmy, a w 20 minut później już siedzicie sobie, i gracie w Need For Speed na konsoli. Szedłem szybkim krokiem, wiedziałem, że moja ciocia będzie zła jak osa. Pamięć ma jak cholerny słoń, doskonale pamięta, że we wtorki kończę lekcję o 13.45, a tym czasem 20.00 za pasem. Pewnie pomyśli że znów zwiałem, myślę. Jasne, z plecakiem ważącym 10 kilogramów wypełnionym bezużyteczną jak dla mnie makulaturą. Doskonale wiem jak to będzie wyglądało. Wracam do domu, ciocia podbiega, przytula mnie i woła: Och, Kevinku, tak się martwiłam, wujek Hery pojechał cię szukać, już miałam na policję dzwonić, o Boże, tak się martwiłam". Ech. I tak ani myślę znowu uciekać. Za pierwszym razem sam wróciłem po 4 dniach, bez grosza, brudny, głodny i przeziębiony. Za 2 podejściem przygotowałem się nieco lepiej. Tylko cholerne psy mnie dopadły. Nawet musieli mnie skuć, bo rozwaliłem jednemu oko podczas szamotaniny. Dlaczego uciekłem, spytacie. No cóż, zacznijmy od śmierci moich rodziców. Do 10 roku życia mój świat wyglądał zupełnie zwyczajnie. Ale pewnego dnia wszystko się zmieniło. To było wcześnie rano, mama przygotowała mi i sobie śniadanie. Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi. To było policjant, który powiedzał mamie, że samolot, którym tata leciał w podróż służbową rozbił się na skutek jakiejś katastrofy. Nie przeżył nikt. Dwa tygodnie później moja mama popełniła samobójstwo. Do dziś nie mogę jej tego przebaczyć. Od tamtej pory nie wierzę w Boga. Moje poprzednie życie zawaliło się w niespełna miesiąc. Trafiłem, rzecz jasna, do domu dziecka, jako, że nie miałem żadnych krewnych, któży mogli by się zająć 10-latkiem nagle pozbawionym rodziny. Miałem szczęście. 4 miesiące później adoptowała mnie młoda para, która miała już dwójkę dzieci, i marzyła o trzecim. Ponieważ nie mogłem tak po prostu mówić do nich "Mamo" i "Tato", zamiast tego mówię do nich po prostu "Wujku Henry" i "Ciociu Liso". Jednak problemem okazały się ich dzieci, rozpuszczone bachory. 13-letnia Jochanna, i 15-letni Brian. Non stop mnie zaczepiali, szturchali, wyzywali, podstawiali nogę na schodach i wycinali różne paskudne kawały, po czym gdy dałem się sprowokować, lecieli z krokodylimi łzami do matki, mówiąc, że ich biję i terroryzuję. W końcu nie wytrzymałem. Zwiałem z tamtąd, ale to nie był najlepszy jak się później okazało pomysł. Po pierwsze, dosłownie ogołocili mój pokój z wszystkich cennych rzeczy, po drugie, mieli doskonałą okazję żeby oskarżyć mnie o kradzież ich pieniędzy (Co ma się rozumieć wykorzystali). Za drugim razem, kiedy policjanci przywieźli mnie skutego radiowozem, nagrali to z okna i puścili w sieci. Wujek i ciocia boją się Internetu i urządzeń elektronicznych, więc nie miałem szans im tego udowodnić. Ma się rozumieć, stałem się gwiazdą Internetu. Ktoś w szkole, najwyraźniej syn jakiegoś policjanta, przyniósł do szkoły kajdanki, i po szkole próbował mnie nimi skuć, wraz za kilkoma swoimi kolesiami. Żecz jasna, Brian wśród nich był. Nie udało im się jednak, jako że w sierocińcu często bito się o np. miejsce w stołówce, czy różne fanty, przysłane przez opiekę społeczną. Nauczyłem się wtedy bić, a liczne sytuacje takie jak ta z dzisiaj, jeszcze wzmocniły we mnie determinację do uczenia się walki wręcz.
Przyspieszyłem kroku. Na szczęście u kolegi opatrzyłem sobie rany, wynikłe z dzisiejszej bójki. Tym razem poszło o dziewczynę. Jak każdy czasami, zakochałem się w dziewczynie z klasy równoległej. Niestety, Brianowi również wpadła w oko. Tym razem on i jego kumple mieli ze sobą kije. Przyznaję, dostałem solidny wpierdol. Miałem podbite limo, i rozciętą skórę na czole, ale razem z Andym, moim jedynym kumplem, udało nam się zamalować śliwkę podkładem jego mamy. Nawet nieźle wyszło. A rozcięcie chyba powinno zrosnąć się przez te 6 godzin.
Dochodziłem już do mojej dzielnicy, gdy nagle usłyszałem ryk. Zatrzymałem się w pół kroku. Nie przesłyszałem się. Ulice były zupełnie puste, panowała na nich prawie zupełna cisza, więc łatwo było to usłyszeć. Znajdowałem się w mało zabudowanej części Nowego Yorku, niedaleko były magazyny portowe. I... długa, szeroka, ulica. Serce mocnej mi zadudniło. Wyścigi uliczne! Postanowiłem, że chyba zdechnę jeśli przegapię coś takiego. Poszedłem między budynkami w stronę hałasu, posuwając się wzdłuż ściany magazynu z karbowanej blachy, dotarłem do wąskiej uliczki, wychodzącej ku głównej drodze. Przykucnąłem przy jej ujściu, z dudniącym sercem obserwując całe zajście. Na środku ulicy, jakieś 10 metrów ode mnie, stały obok siebie 4 jaskrawo pomalowane sportowe wozy. Wprawnym okiem natychmiast rozpoznałem modele. Najdalej ode mnie, po lewej stronie, stała niebiesko-żółto-czerwona Mazda Rx-7, z lekkim skośnym nachyleniem kół, i z pięknie sterczącymi do góry rurami wydechowymi. Zaraz obok mieniło się opalizujące na różowo BMW M4, ze spoilerem na oko 90 cm. , wielkie koła, niziutkie zawieszenie. Zaraz obok na świat przez swoje podnoszone reflektory zerkał zielono-biały Nissan 180SX. Na końcu, najbliżej mnie, czyli najbardziej po prawej stronie drogi, prężył swoje muskuły Dodge Charger R/T, z potężną sprężarką na masce i z chromowanymi kolektorami na bokach. To z pewnością jego słyszałem. Wszystkie cztery wozy najwyraźniej szykowały się do startu. Jakaś nastoletnia dziewczyna stojąca pomiędzy BMW a Nissanem, zaczeła kręcić kółka czerwoną chustą, którą dopiero co miała na włosach. Aż podskoczyłem, kiedy z rur wydechowych Mazy Rx-7 poszedł metrowy słup ognia, a reszta zawtórowała jej serią głośnych trzasków i syków.
Dziewczyna z chustką najwyraźniej wiedziała co robi. Kiedy emocje już sięgały zenitu, nagłym ruchem szarpnęła chustę w dół, a cztery samochody z ogłuszającym rykiem pomkneły przed siebie. Po chwili znikneły za zakrętem. Przez krótki moment patrzyłem za nimi, ale stwierdziłem, że pora już wracać. Nieoczekiwanie raczej poczułem niż usłyszałem jakiś ruch za plecami. Odruchowo się uchyliłem, pałka uderzyła z łomotem w blachę. Odwróciłem się prędko żeby zobaczyć kto się na mnie zamierzył. Był to wysoki, barczysty mężczyzna z długą brodą i wąsami.
- Kim jesteś, i co tu robisz?! - ryknął na mnie, aż struchlałem.
- Niech mi pan nie robi krzywdy, ja... ja tylko się zgubiłem! - zawołałem, czując jak ze strachu miękną mi kolana.
- Co tam się dzieje!? - zawołał ktoś od strony ulicy.
- Złapałem szpiega! - ryknał znów facet z pałką - Brać go! - rozkazał dwóm gostkom, którzy natychmiast pochycili mnie za ramiona, i odciągneli do tyłu. Część od razu ponuro na mnie spojrzała, tylko w spojrzeniu dziewczyny z czerwoną chustką, teraz już znowu na głowie, nie dopatrzyłem się cienia wrogości, a może nawet nutkę rozbawienia. Jakiś młody typ skinął na dwóch fagasów którzy mnie trzymali. Jak na komendę pchnęli mnie na ziemię, jednocześnie podcinając mi nogi. Upadłem kolanami na asfalt, jednak szybko się obróciłem i usiadłem, lękliwie rozglądając się po ludziach którzy otoczyli mnie ciasnym kołem. Ten sam młody człowiek przyjrzał mi się uważnie, po czym rzekł:
- I co my teraz z tobą zrobimy, hm?
- M-może po prostu pozwolicie mi odejść? - spytałem drżącym głosem. Część zebranych od razu popatrzyła się na mnie trochę życzliwiwej.
- Hej, uspokójcie się, bo dzieciaka straszycie. Nie widzicie, że on się boi? - spytała nastolatka od chustki - skarbie, ile masz lat? - zwróciła się do mnie.
- 12... i nie nazywaj mnie skarbem - wyszeptałem. Część zgromadzonych wybuchła gromkim śmiechem. Dziewczyna zrobiła obrażoną minę.
- Dobra, dobra, - wyciągneła do mnie ręke i pomogła mi wstać - masz może jakieś imię?
- Jestem Kevin. Ja tyklo się zgubiłem. Jestem fanem sportowych samochodów, więc jak usłyszałem ten ryk, to pomyślałem sobie, że organizują jakiś wyścig uliczny. Nikomu nie powiem, przysięgam!
- Gdzie mieszkasz? - zapytał ostro facet, który niecałe 2 minuty wcześniej o mało nie rozwalił mi czaszki. Fagas pieprzony.
Z trudem udało mi się przełknąć ślinę, i wymamrotać:
- N-niedaleko... - więcej nic nie pamiętam. Zemdlałem.×××
Obudziłem się gwałtownie, spodziewając się więzów, ale mogłem bez problemu poruszać kończynami. Nie byłem związany. Od razu rozejrzałem się w około, ale o dziwo na ulicy nie było żywego ducha. Od razu podciągnąłem bluzkę, w obawie, że zobaczę poszarpaną bliznę, ale moje obie nerki były na swoim miejscu. Otworzyłem mój plecak. Wszystko było na swoim miejscu. Nawet portfel był nietknięty, wciąż tkwił w nim pomięty banknot 10-dolarowy, którego jeszcze moje przyrodnie rodzeństwo nie zdążyło mi ukraść. Wstałem pospiesznie i podążyłem szybkim krokiem do domu.
×××
Na szczęście dla mnie, ciocia spała na krześle na przeciwko drzwi, zmęczona nerwowym oczekiwaniem. Na nieszczęście, wujek Henry nie spał, tylko oczywiście czekał na mnie w kuchni.
- Musimy poromawiać, młodzieńcze - powiedział głosem nie zwiastującym niczego dobrego. Kątem oka zauważyłem jak na schodach migneła czyjaś sylwetka, zapewne Jochanny.
- Byłem u kolegi - powiedziałem szybko - odrabialiśmy zadanie domowe, a potem chwilę graliśmy na konsoli...
- Chwilę?! - przerwał mi wuj - czy ty wiesz która jest godzina? Wiesz jak się o ciebie martwiliśmy?
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że musiałem być nieprzytomny jakieś 2 godziny, ponieważ była prawie 22.00.
Wybąkałem tylko jakieś przeprosiny, i weszłem na schody. Przy drzwiach do mojego pokoju czekał oczywiście Brian.
- Ciota - mruknął.
- Dupek - odparowałem natychmiast. Od razu ręce Briana zacisneły się pięści, a skóra poczerwieniała. Przygotowałem się na już drugą tego dnia konfrontację z większym i silniejszym chłopakiem, gdy nagle, o sekundę za późno zdałem sobie sprawę, że to pułapka. Jochanna od tyłu podcieła mi nogi, jednocześnie popychając mnie mocno do przodu, wprost na zgięte kolano Briana...
I tak zakończył się dla mnie ten dzień.
Złamanym nosem.C.D.N
CZYTASZ
Złamany spoiler
ActionHistoria chłopaka, którego największym marzeniem jest dołączenie do gangu samochodowego, i ściganie się na ulicach. Tyle że to nie takie proste...