Deszcz

311 33 4
                                    

Dobra... Dzisiaj z nieco innym kontentem, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać. Dobry Omen wjechał taranem w moje życie i nie chce odejść. Pokochałam tych dwóch debili i zwyczajnie musiałam coś o nich napisać.

Poza tym uważam, że ten fandom jest zdecydowanie niedoceniany w Polsce ;(.

Miłego czytania :).



Crowley nie znosił deszczu. Nieodmiennie kojarzył mu się on z pierwsza burzą świata, po wygnaniu ludzi z Edenu. A to z kolei przypominało mu, o pierwszym potkaniu Azirafala. I tym, jak Anioł osłonił go, przed spadającymi z nieba kroplami. Tym samym pieczętując los Demona, po kres istnienia Wszechrzeczy. Mógł się oszukiwać, kłamać a nawet zaklinać rzeczywistość, w imię samego Szatana, ale to i tak nic by nie zmieniło. Wtedy, na murze Edenu, stojąc pod śnieżnobiałym skrzydłem, on znany jeszcze jako Crawley, Demon, zakochał się w istocie idealnej – Aniele. Przez sześć tysięcy lat zastanawiał się, czy Wszechmogący maczał w tym palce. Czy stawiając przed nim Azirafala – najlepszego przedstawiciela tego całego cyrku, jakim było Niebo – wiedział, że Crowley się zakocha? I, czy był to Jego sposób na uczynienie Upadku, jeszcze dotkliwszym? Pokazanie mu, co mógłby mieć, gdyby nie zdecydował się wesprzeć Drugiej Strony? Crowley nigdy nie znalazł odpowiedzi na żadne z tych pytań. Które wracały, ilekroć niebo pokrywała ciemna warstwa chmur.

Miał swoje sposoby, żeby przetrwać deszcz. Zwykle pił na umór, tak długo, aż odgłosy burzy zlewały się z szumem, w jego uszach, w jeden dźwięk. Czasami jednak, całkiem wbrew sobie, wychodził na zewnątrz i po prostu mókł. W takich chwilach starał się wmówić sobie, że to właśnie wydarzyło się na murach Edenu. Że żaden Anioł, składający się z samej dobroci, nie ochronił go przed deszczem. Czasami pomagało. Zwykle jednak nie. I oprócz złamanego serca, miał także przemoczone na wylot ubranie. A raz czy dwa złapał nawet katar, choć nie wiedział, że to w ogóle możliwe.

Jeszcze gorzej było po nieudanej Apokalipsie. Gdy wracali z obiadu w Ritz, miał pewność, że oto właśnie zaczynał się nowy etap ich życia. Być może wspólnego. Liczył, że bez dyszących im w kark, Piekła i Nieba, Azirafal, w końcu, odwzajemni jego uczucie. Niestety, okazał się głupcem. Anioł, co prawda, zdecydowanie chętniej spędzał z nim czas, ale nigdy nie dał mu żadnego powodu, by mógł oczekiwać, iż traktuje ich relację, jako coś więcej niż tylko przyjaźń.

Dlatego, gdy tylko wyczuł zbliżającą się burzę, pierwszą od Nie Końca Świata, pożegnał się z Azirafalem i wyszedł z księgarni. Tak długo krążył po mieście, aż w końcu, zaczęło padać.

Deszcz złapał go, gdy akurat przechadzał się alejkami St. James Park, teraz już pustymi. Nawet kaczki pochowały się w swoich kryjówkach. Można by odnieść wrażenie, że jedyną żywą, (choć nie w klasycznym sensie) istotą był ognistowłosy Demon.

Crowley rozejrzał się dookoła. Kiedy nikogo nie zobaczył, zdjął okulary i wystawił twarz ku niebu, tak by stróżki wody mogły swobodnie po niej spływać. Od kwaśniej wody nieco piekły go oczy, ale to akurat nie stanowiło problemu. Był przecież Demonem, sługą (byłym) Piekła. Ból stanowił dla niego codzienność. Więc dlaczego, przez sześć tysięcy lat, nie przyzwyczaił się jeszcze, do bólu nieodwzajemnionej miłości?

Dawno temu zastanawiał się, czy nie podsunąć tego pomysłu Belzebubowi, na jedną z tortur w Piekle. Ostatecznie jednak, zrezygnował ze strachu, że ktoś mógłby powiązać go z jego sytuacją. Tym samym zdobywając idealny środek nacisku na niego. A on nie darowałby sobie gdyby, z jego powodu, coś stało się Azirafalowi.

Nagle szare niebo zostało przesłonięte przez tak dobrze znany mu wzór. Skąd Anioł wytrzasnął parasol, w szkocka kratę?

- Crowley? – W głosie Azirafala słychać było niepokój. – Co ty tu robisz?

DeszczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz