39.

706 36 10
                                    

Po ciekawej i zarówno śmiesznej historii Moskwy udałam się do holu w poszukiwaniach Andrésa. Założyłam maskę i weszłam do holu. Tokio właśnie miała odprowadzać panią inspektor. Oho, trochę się zasiedziałam z Moskwą. Podeszłam do Rio.

- Widziałeś Berlina? - spytałam. Chłopak skinął głową.

- Poszedł chyba do swojego gabinetu. - odparł. - Gabinetu dyrektora mennicy. - wytłumaczył. Zaczęłam zmierzać w tamtym kierunku. Wyjęłam test z kieszeni i mimo stresu, szybkim krokiem podążałam do gabinetu. Bez pukania weszła do pomieszczenia i słabo mi się zrobiło. Andrés stał przy Ariadnie, która była pół naga. Zakręciło mi się w głowie. Chwyciłam się ściany i z wściekłością rzuciłam w niego pozytywnym testem. Oboje spojrzęli na mnie zmieszani, a ja wybiegłam z pomieszczenia z płaczem. Będąc na korytarzu wpadłam na kogoś. Prawie upadłam, ale poczułam jak ktoś mnie łapie.

- Wenecja, uważaj. - usłyszałam głos Denvera. - Co się stało? - spytał. Wtuliłam się w chłopaka i zacisnęłam dłonie na jego kombinezonie.

- Wenecja? - usłyszałam głos Andrésa. Chyba zaczął mnie szukać.

- Denver. Schowaj mnie. - poprosiłam. - Nie chcę z nim rozmawiać. - chłopak wszedł ze mną do łazienki i schował mnie w kabinie. Cała rozstrzęsiona oparłam się o ścianę.

- Widziałeś Wenecję? - usłyszałam wyraźnie głos Berlina.

- Nie. Coś się stało? - udawał zaskoczonego.

- Nieważne. - odparł. - Muszę z wami porozmawiać. Idziesz? - po chwili głosy ucichły, a ja wyszłam z kabiny. Przemyłam twarz zimną wodą. Uspokoiłam się trochę patrząc przez dłuższy czas w lustro. Po pewnej chwili udałam się do pokoju wspólnego. Prawie cała ekipa siedziała przy stole z pustymi już kieliszkami. Denver patrzył na mnie przepraszająco za to, że zostawił mnie tam samą. Uśmiechnęłam się do niego lekko.

- Świętujecie? - patrzyłam na nich. - Dobrze się składa. - podeszłam do stołu. Chwyciłam po trunek i polałam każdemu oprócz Berlinowi, który przyglądał mi się w milczeniu. - Mamy jeszcze jeden powód do świętowania. -  nalałam sobie wody i uniosłam szklankę ku górze. - Jestem w ciąży. - powiedziałam, a moje wargi wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Nairobi pierwsza opróżniła kieliszek. Podeszła do mnie i wyściskała mnie.

- Będę ciocią! - pisnęła szczęśliwa. Po chwili był przy mnie również Denver. Chwycił mnie w swoje ramiona i obrócił się wokół własnej osi.

- Gratuluję! - wycałował moje policzki. Nawet Tokio pogratulowała mi. Rio zniknął gdzieś w łaziecie, a Berlin usiadł trochę dalej.

- Co z Berlinem? - Nairobi szepnęła i kiwnęła głową w jego stronę. Zerknął w moją stronę.

- Nie obchodzi mnie to. - powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

- Co? - Nairobi patrzyła na mnie zdziwiona. - Co między wami znów zaszło? - zmarszczyła czoło.

- No Berlin? - warknęłam w jego stronę. - Co między nami zaszło? - podeszłam bliżej niego. Andrés wstał i mierzył mnie wzrokiem.

- Przestań robić sceny. - skrzyżował ręce na piersi. Po chwili spojrzał na resztę.

- Ja robię sceny? - popchnęłam go. - A może ty?! Pieprząc zakładniczkę?! - krzyczałam ze łzami w oczach. Spoliczkowałam go. - Jak mogłeś mi to zrobić?! - rzuciłam się na niego. Po chwili poczułam, jak Nairobi odciąga mnie od niego.

- Spokojnie, Wenecja. - próbowała mnie uspokoić. Starłam wściekle łzy i patrzyłam jej prosto w oczy. - Berlin, wyjdź stąd. - poprosiła go. Mężczyzna bez większych sprzeciwów opuścił pomieszczenie. Podobnie zmieszana reszta. Usiadłam na kanapie i schowałam twarz w dłoniach. Nairobi usiadła obok mnie i lekko mnie przytuliła.

- Myślałam, że mnie kocha. - pociągnęłam nosem. - Weszłam do gabinetu, żeby pokazać mu pozytywny test, a ta zdzira stała przed nim pół naga.

- Ojjj, złotko. - kobieta gładziła moje plecy lekko. - Chciał cię pewnie zranić za tą akcję z Monicą. Najlepiej wiesz jaki jest... - milczałyśmy przez dobrą chwilę. Nairobi próbowała mnie jakoś pocieszyć. W pewnym momencie spojrzała na zegarek. - Muszę sprawdzić jak idzie praca. - westchnęła i patrzyła na mnie przepraszająco. - Zaraz wrócę.

- Pójdę z tobą. - zadeklarowałam. Obie wstałyśmy i udałyśmy się do drukarni. Nairobi pogoniła pracowników do pracy, a chwilę później udałyśmy się do sejfu, w którym Moskwa kopał tunel. Będąc już blisko usłyszałyśmy śpiew naszych kompanów.

- Co się dzieje? - kobieta spytała, gdy byłyśmy na miejscu. Berlin chwycił ziemię i rzucił nią w naszą stronę. - Nie wierzę! - Nairobi pisnęła szczęśliwa. Dołączyłyśmy do reszty i tańczyliśmy ze szczęścia w kółeczku.

- Moskwa, jesteś nie do zastąpienia! - wyściskałam go.

- Jestem synem tego przystojniaka. - Denver podparł się na bokach i uniósł dumnie głowę. Zaśmiałam się i również go wyściskałam, czując palący wzrok Andrésa na plecach.

- Wenecja, zajmij się pilnowaniem zakładników. - powiedział w moją stronę. - Nairobi zaraz do ciebie dołączy, ale najpierw musimy porozmawiać sobie z Alison. - rzekł odwracając się w stronę drugiej kobiety. Skinęłam lekko głową i udałam się do holu, spełniając rozkaz Berlina.

                              * * *

Dowiedzieliśmy się od dyrektora mennicy, że zakładnicy planują ucieczkę. Wraz z Nairobi pobiegłyśmy do pokoju wspólnego. Pomagałam jej założyć kamizelkę.

- Zatrzymamy ich. - Berlin przeładował pistolet. Nasze spojrzenia się spotkały. - Zostajesz tutaj. - oznajmił.

- Chyba żartujesz?! - warknęłam wściekle i patrzyłam na niego z wyrzutem.

- Nie. - pokręcił głową. - Nosisz moje dziecko. Nie mam zamiaru was narażać. - mówił zdenerwowany. Zaskoczyły mnie jego słowa.

- Nie udawaj, że cię obchodzę. - sarknęłam. - Nie ma czasu, idziemy. - chwyciłam po karabin. Nairobi ruszyła pierwsza. Za nią ja, a na końcu Andrés i Tokio.

- Cofnij się, proszę. - Andrés ścisnął moje ramię i szeptał mi na ucho w biegu.

- Odpuść. - wyrwałam mu się. Chwilę później byliśmy na miejscu, ale niestety spóźniliśmy się. Zakładnicy zdążyli uciec.
Denver, Rio, Moskwa i Helsi podtrzymywali blachę, aby zakryć dziurę po wybuchu. Nie mieli jednak wystarczająco siły. Blacha upadła, a strzały policji dotarły do nas. Poczułam, jak ktoś ciągnie mnie za rękę. Upadłam na Andrésa. Chowaliśmy się za metalowymi beczkami.

- Uważaj - przekrzykiwał strzały.

- Kryjcie mnie! Helsi oberwał! - usłyszałam głos Nairobi.

- Kryjemy ją za trzy, dwa, jeden! Ogień! - Berlin wydał rozkaz i zaczęliśmy oddawać strzały w kierunku policji. Nairobi dotarła do Serba. Na szczęście miał on na sobie kamizelkę kuloodporną. Moskwa odrzucił granat dymny, który wylądował w mennicy. - Wchodzą! Musimy zamknąć drzwi.

- Są blisko! - krzyczał Denver.

- Andrés! - odwróciłam się w jego stronę. - Wiem, że ostatnio cię zawiodłam, ale zaufaj mi. Mam plan. Kryjcie mnie.

- Uważaj, proszę. - odparł na to. - Kryjemy Wenecję! - kiwnęłam głową w kierunku Tokio. Musiałyśmy współpracować. Wycofałyśmy się trochę, by po chwili przepchnąć karabin maszynowy. Ja strzelałam, a krótkowłosa ładowała naboje.

- Zamykajcie!!! - krzyczałyśmy, gdy policja wycofała się. Mężczyźni podnieśli blachę i solidnie ją przymocowali. Udało nam się zażegnać niebezpieczeństwo. Zrzuciłam z mojego ramienia karabin i podbiegłam do Andrésa. Pociągnęłam go za kombinezon i pocałowałam namiętnie, jakby jutra miało nie być. Emocje wciąż buzowały we mnie. Po chwili się jednak opamiętałam. Spojrzałam mu w oczy zmieszana. Odwróciłam się i chciałam odejść tak szybko, jak się da. Mężczyzna jednak pociągnął mnie za dłoń. Przyparł mnie do ściany i oddał pocałunek.
Już wcale nie rozumiałam naszej relacji, ale za nic w świecie nie chciałam przerywać tej chwili.

- BRACIE! - usłyszęliśmy krzyk. Zmysły do mnie powróciły. Odsunęłam się od Andrésa, który oddychał szybko. Pobiegłam w kierunku krzyku i zamarłam. Helsi przytulał brata, który miał rozciętą całą głowę.

To (nie) miłość || Berlin || La Casa De Papel || [ZAKOŃCZONE CZ.1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz