Pewnego letniego dnia, mając 14 lat, pojechałem z kolegą, Hubertem, na ryby.
Gdy się szykowaliśmy do wyjazdu nad Zalew, Hubert pakując się stwierdził, że przygotuje się na wszystko! Zaciekawiony spytałem co planuje wziąć. Otóż... srajtaśmę. Zastanawiałem się co mu odbiło. Twierdził, że uratuje to komuś życie (na zmianę zerka na mnie i kukurydzę).
Na miejscu rozstawiliśmy wędki. Przy okazji (tak, jak się spodziewał Hubert), zacząłem podjadać kukurydzę. Komary nie pozwalały nam rozkoszować się łowieniem. Hubert wpadł na genialny pomysł, aby zapobiec atakom tych wrednych Messerschmittów. Postanowił posmarować sobie nogi Hoop Colą! Nie mogąc przyglądać się poczynaniom mojego przyjaciela, udałem się do wody.
Wchodzę, a tu nagle... Bach! Ostry kamlot! Wpadłem do wody. Noga zaczęła mnie konkretnie boleć. Hubert, jako mój dobry przyjaciel, zaczął tańczyć i śmiać się z mego losu. Gdy wyczołgałem się z jeziora, spojrzałem na stopę. Cała we krwi, a z jednego palca prawie odpadł paznokieć. Hubert biegnie mi na pomoc. Krzyczy: "Pioter! Pioter, uratuję cię! Mam srajtaśmę!!!" Cały uradowany biorę od niego rolkę papieru życia. Z nadzieją opatruję sobie nogę i... Chlus! Wpadło mi do wody. ಠ◡ಠ
Poprosiłem Huberta, aby zadzwonił po mojego tatę. Do domu miałem parę kilometrów, a z nogą w takim stanie nie byłem zdolny do pokonania tej trasy samodzielnie. Po drodze dostałem opiernicz od ojca, że usyfiłem samochód od piasku.
W domu okazało się, że noga jest w jeszcze gorszym stanie, niż mi się wydawało. Musieliśmy pojechać do szpitala na zszycie. Z tych śmieszniejszych rzeczy, po zabiegu, wyglebałem się z łóżka operacyjnego i o mało nie trzeba było mi zszywać łba... ಠ◡ಠ
Najgorsze w tej całej sytuacji jest to, że nie złowiliśmy wtedy ani jednej ryby i przed moją "śmiercią nad Zalewem" nie zdążyłem zjeść kukurydzyyyy!!!
AAAAA!!!! 🦆