Rozdział 4

109 16 57
                                    

Kriggs

Dwuskrzydłowe wrota sali narad otworzyły się ze skrzypieniem wiekowych zawiasów z zaśniedziałej miedzi. Stojący przy nich strażnicy w eleganckich pelerynach wyprężyli się na baczność i zasalutowali jednocześnie, kładąc dłonie na głowicach przypasanych mieczy, a większość zgromadzonych przy długim stole osób powstała, by oddać szacunek wchodzącemu generałowi.

Wchodzącemu z przysłowiowym przytupem, jak należało się domyślić.

– Na męki Radrossa, dlaczego nikt nie raczył mnie wcześniej powiadomić, że mamy wojnę?! – spytał z oburzeniem Kriggs von Eckhardt, w czarnym mundurze ze złotymi guzikami dziwnie poważny, stanowczy i bynajmniej nie wczorajszy, choć wcale tak się nie czuł. Popijanie whisky trzema piwami zdecydowanie nie było najmądrzejszą decyzją w jego życiu, a głowy nigdy nie miał szczególne mocnej, lecz czuł do siebie pewnego rodzaju szacunek, że po jako takim doprowadzeniu się do porządku potrafił przynajmniej wyglądać zupełnie normalne.

Może tylko pomijając lśniące wściekłością oczy. Jasnoszare jak zwykle zdradzało pewną nutę szaleństwa, lekkomyślności i gwałtowności, czarne pozostawało o wiele dojrzalsze, lecz tym razem oba równie jasno obrazowały toczącą się w jego wnętrzu burzę.

– Witaj, Kriggs. – Król Erghon Zdobywca jak zwykle pozostał jedyną spokojną osobą, a jego zakrawające o niemal lekceważące zachowanie działało na ognistą wściekłość Mglistego jak kubeł lodowatej wody. Nie uniósł wzroku znad pliku przeglądanych raportów, poprawiając jedynie zsuwające się z nosa okulary w drucianej oprawce niedbałym gestem.

– Zadałem pytanie – wycedził generał, zatrzymując się u szczytu stołu. Wsparł się dłońmi o blat i nachylił, między jego palcami zamajaczyło kilka jasnych płomieni. Jak niemal zawsze w chwilach silnego wzburzenia, przestawał częściowo panować nad magią Ognia. Podczas gdy nad Mrokiem dało się zapanować w miarę ćwiczeń, płomienie miały już to do siebie, że żaden Ogniowy mag nie miał szans okiełznać ich do perfekcji.

– Słyszałem – odparł król, nareszcie unosząc lodowaty wzrok. Zdając się zupełnie nie dostrzegać gęstego jak zupa napięcia, wiszącego nad głowami zebranych, odważnie spojrzał von Eckhardtowi prosto w źrenice. – Co twoim zdaniem powinienem na nie odpowiedzieć?

Kriggs z ledwością powstrzymał się od rzucenia piętrową wiązanką, cisnącą mu się na usta.

– Pewien byłem, że piastuję urząd zwierzchnika wojsk Ragharranu – wycedził bardzo powoli. – Jakim prawem o stanie wojennym, który sam powinienem ogłosić, dowiaduję się od smoka pośledniego lekarza?

Zgromadzeni doradcy popatrzyli po sobie z pewną dozą lęku i niedowierzania. Nikt prócz von Eckhardta nie miał czelności zwracać się do władcy w ten sposób.

– Ponieważ zamierzałem powiedzieć ci o tym osobiście na zebraniu, o którym miał poinformować cię posłaniec. – Król uniósł jedną brew w pogardliwym wyrazie i uśmiechnął się z politowaniem jednym kącikiem ust. – To nie moja wina, że wyrzuciłeś go za drzwi, zanim powiedział, o co mu chodzi.

– Pewien byłem, że to sekciarz od kultystów Khrimme Jedynej – burknął Kriggs. – Ostatnio stają się uciążliwi z tymi ulotkami.

– Nie miał przy sobie żadnych ulotek. A stomatologa sam będziesz mu finansował.

Odziany w elegancką, haftowaną szlachetnymi kamieniami koszulę książę Drell parsknął śmiechem, niemal składając się wpół. Wszystkie spojrzenia naraz skierowały się w jego stronę – sporadycznie widywano pół-elfa w takim nastroju. Następca tronu znany był ze swoich nienagannych manier i kamiennej twarzy, którą zachować potrafił w każdej wymagającej tego sytuacji, obojętnie co działo się wokół, podobny wybuch był więc przypadkiem wartym zapamiętania.

Czarna Burza [Era Cienionocy: Księga Pierwsza]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz