Pięć następnych dni minęło Franciszkowi niezwykle pracowicie. Pierw zajął się rzeczą najważniejszą, jaką było uprzątnięcie, ale już porządnie salonu i łazienki, a następnie i reszty domu.
Ogród zastał w nad wyraz zaniedbanym stanie. Gnijące liście, gałęzie, nawet papierowe i plastikowe śmieci leżały wszędzie, nie wspominając o kilku puszkach po piwie i butelkach po małpkach znalezionych pod żywopłotem. Te ostatnie wyniósł do kontenerów, by mogły zostać poddane recyklingowi, a następnie zgrabił całe podwórko.
Biologiczne śmieci trafiły na kompostownik razem ze ściętymi gałązkami cisu. Żywopłot był bowiem tak przerośnięty i nierówny, że aż wstyd brał na jego widok. Z koszenia zrezygnował - powodem była mżawka, która towarzyszyła mu w trakcie pracy, a nie ma nic gorszego jak kosić mokrą trawę.
Nie mając nic więcej do uprzątnięcia w ogrodzie wyznaczył mały obszar, który skopał łopatą. Z grubszych gałęzi i drutu kolczastego stworzył prowizoryczne ogrodzenie, a po wszystkim udał się do sklepu ogrodniczego. Zakupił między innymi rozmaryn, rukolę czy pietruszkę.
Przesadzając w ziemię przyznał przed sobą, że nie jest pewien czy nie lepiej byłoby trzymać je w doniczkach na parapecie. Zatrzymał się w połowie pracy myśląc, czy nie powinien zrezygnować, ale po niedługiej chwili dokończył robotę. Jeśli coś będzie się działo złego, rośliny trafią z powrotem do doniczek. To mimo wszystko dla nich stresujące wydarzenie, czego wolałby uniknąć, ale z drugiej strony gdyby nie błędy, nie byłoby się na czym uczyć.
Nie znalazł więcej do roboty w ogrodzie, większość dni spędzał siedząc na leżaku w cieniu i czytając książkę. Przerywał raz w czas, a to by zrobić coś do jedzenia, a to by podlać kwiaty w doniczkach i zioła w ogródku, albo żeby przejść się na spacer do lasu.
A Feliks? Cóż, on spędził ten czas tak samo, siedząc na tym samym krześle, z tą tylko różnicą, że każdy kolejny dzień stawał się coraz gorszy. Głód, ból unieruchomionych mięśni i stawów, a przede wszystkim wzrastające pragnienie i wszystkie nieprzyjemności, jakie się z nim wiązały. Choć niewykluczone, że najbardziej dręczyła go myśl, że każdy inny człowiek, już dawno by nie żył.
Osłabiony był już wcześniej, lecz teraz - teraz czuł się na wpół żywy. Ból jaki przeszywał jego ciało nie był mimo wszystko duży. Przez przytępiony od braku wody umysł i odrętwiałe kończyny niewiele tak naprawdę czuł.
Zegar wybił godzinę dwunastą, gdy Franciszek wszedł do salonu.
-Nadal chcesz to ciągnąć? - spytał. Feliks nie był już zakneblowany, nie było to konieczne. Nie miał sił, by się odezwać, więc tylko odwrócił wzrok. Franek podszedł do niego powoli, złapał za szczękę i pociągnął mocno w swoją stronę, wymuszając kontakt wzrokowy.
-Cenię to w tobie. Ten upór. Ale musisz umieć czasem odpuszczać. - powiedział, jeszcze przez jakiś czas utrzymując kontakt wzrokowy. Odpuścił wreszcie i bez słowa skierował się do kuchni.
Feliks nie myślał o tym gdzie i po co wyszedł. Nie myślał o niczym. Może tylko o wodzie. O wodzie, którą Franek przyniósł w kuflu; kostki lodu odbijały się od siebie i dzwoniły o szkło. Prosty, lecz skuteczny sposób na upalne czerwcowe dni.
Stanął opierając się o szafkę, będąc równocześnie naprzeciw Feliksa i wpatrywał się w wodę. Nie pił jej jednak, po chwili milczenia podniósł wzrok.
-To niesamowite. Tak bardzo jak przerażające. Powinieneś umrzeć. Nie tylko dwa dni temu, ale i pięć. Jedzenie nie jest ważne, ale woda... - przerwał, podchodząc do okna. Ulał kilka kropel do paprotki stojącej na parapecie. Podlewał ją regularnie przez ostatnie pięć dni.
-Jesteś spieprzonym projektem. - powiedział, nie odwracając wzroku od roślinki i stawiając obok niej kufel z wodą. - Nie umrzesz od ran. Z głodu. Ani z pragnienia. A jednak potrzebujesz tyle samo wody co inni. Nie uważasz, że to wredne? - Spojrzał na Felka, który siedział z zamkniętymi oczami i pochyloną głową.
Miał dość. Oddychał ciężko i gdyby mógł to pewnie by zapłakał. O niczym innym nie marzył, jak o tym, by wreszcie umrzeć. Czekał, niczym skazaniec oczekujący na karę śmierci, wsłuchując się w powoli zbliżające się ku niemu kroki Franciszka.
-Nie zabiję cię. Nie zasługujesz na to. Zasługujesz na prawdziwą pomoc. - rzekł, wyciągając z kieszeni scyzoryk i rozcinając taśmę. Feliks drgnął, zaskoczony. Podniósł lekko głowę i wyciągnął przed siebie ręce, rozprostowując je. Zdjął resztki taśmy i zmiął je w jeden kawałek, który upadł na ziemię.
Wciąż był nieufny, z niepewnością wpatrywał się w kufel zimnej wody, trzymany w jego kierunku przez Franciszka. Czuł, że kryje się za tym podstęp, nie chciał przyjmować od niego pomocy, każda decyzja jaką do tej pory podjął była zła i sprowadziła go do tego momentu.
Będę tego srogo żałował, ale...
Nie potrafił się dłużej opierać. Pragnienie stało się silniejsze niż zdrowy rozsądek. Drżącą dłonią chwycił za kufel, podtrzymał go drugą. Powstrzymywał się jeszcze przez kilka sekund.
Wypicie wody nie musi być równoznaczne z przyjęciem pomocy, prawda?
Podniósł kufel. Zaczął pić, biorąc najpierw małe, a z czasem coraz większe łyki, wypijając niemal wszystko na raz. Poczuł ulgę przez moment, po czym znowu go nieco zamroczyło. Miał jednak świadomość, że to konsekwencja szybkiego wypicia wody w momencie skrajnego odwodnienia.
Wziął kilka głębszych wdechów, by się uspokoić i wstać wreszcie z krzesła. Nim to uczynił Franciszek położył dłonie na oparcie i z całej siły pchnął mebel przed siebie. Feliks rypnął o ziemię, rozbijając przy tym kufel.
Opierał się na łokciach i czuł, że z każdą kolejną sekundą słabnie. Obraz przed oczami powoli stawał się niewyraźny i ciemniał. Pełen najgorszych obaw, nie miał sił by się podnieść, ani by myśleć, mógł jedynie stwierdzić, że dopiero teraz ma na prawdę przesrane.
CZYTASZ
APH/Dwoistość
FanfictionZnikąd pomocy, za to mnożą się problemy, krzywdy i blizny. Nie mogąc znaleźć innego wyjścia Łukasiewicz decyduje się sprawdzić, czy śmierć wreszcie zechce go do siebie przyjąć. Odrzucony nawet przez nią, odnajduje wsparcie nie u przyjaciół, a dawne...