*Maraton 1/3*
- Możesz leżeć, Wenecja. - Nairobi uśmiechnęła się do mnie czule, gdy podniosłam się z kanapy.
- Nie jestem kaleką. - odparłam. - Dacie mi kombinezon? Nie chcę wam robić pokazu. - kobieta parsknęła. Andrés podał mi czerwony strój i pomógł mi go ubrać na jego szarą koszulkę. Po chwili siedziałam z resztą przy stole.
- Przechodzimy do planu Kamerun. - oznajmiła z determinacją. - Uwolnimy zakładników uwięzionych w piwnicy. Będziemy mieć do dyspozycji kamerę i dziennikarza, aby to nagrać. Potrzebujemy kogoś do wywiadu. - zaczęła wymieniać propozycje. - Ja to zrobię. - powiedziała w pewnym momencie. - Ale w masce. - Andrés zaśmiał się.
- W masce? - zakpił. - W wywiadzie na żywo? Jesteśmy ETA, czy co? - śmiał się. - Wywiad musi zostać przeprowadzony twarzą w twarz.
- Miałam o to nie prosić, Wenecja? - patrzyła na mnie. - Spróbowałabyś?
- Chyba żartujesz? - Andrés wstał. - Widzisz w jakim jest stanie? - Nairobi westchnęła.
- Mogę, ale... - zaczęłam.
- Nie. - Andrés zaprzeczył. Wszyscy spojrzęli na niego.
- Rozumiem, że bardzo chcesz przeprowadzić ten wywiad. - czarnowłosa skrzyżowała ręce na piersi.
- Tokio nie ma. Rio nie współpracuje. Wenecja nie jest w najlepszym stanie. - mówił. - Nie gardź kimś kto wie, jak wykonać pracę. - wskazał na siebie dłonią.
- Dobrze. - skinęła głową. - Zrobisz to. - Andrés uśmiechnął się lekko. Przyglądałam się całej sytuacji w milczeniu. Leki uspokajające działały, ale i tak nie miałam zamiaru w cokolwiek się mieszać.
* * *
Prezenetrka znajdowała się w naszym pokoju wspólnym. Stałam z karabinem obok Nairobi. Andrés pokazał właśnie telewizji martwe ciało Oslo.
- Poza tym to nie wszystko... - odszedł trochę dalej. Przetarł twarz dłonią. - Zakładnicy nie mieli nawet skrupułów oszczędzić kobiety w ciąży. Moja kobieta straciła przez nich dziecko. - prezeneterka złapała się za usta. Zdjęłam karabin ze swojego ramienia i chciałam wyjść, gdy pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach. Będąc już prawie przy drzwiach, Andrés pociągnął mnie za dłoń i przytulił do siebie. - Jestem chory na Miopatię Hellmera. Mimo wszystko policja nie miała wstydu szerzyć o mnie kłamstwa. - zacisnęłam dłonie na jego kombinezonie. On grał, a ja naprawdę cierpiałam. Nie powinien mnie w to mieszać. - Tak, jestem złodziejem. Ale nie alfonsem, nie sprzedałbym kobiety i nie zgwałciłbym dziecka. Zapytajcie policji, gdzie mają te akta. Policja zniszczyła moje imię! - zatrzymał się na chwilę. Starł łzy, które spływały ze mnie strumieniami. - Kradniemy, ale mamy prawo być szczęśliwymi. A przede wszystkim mamy prawo umrzeć z godnością. - spojrzałam mu w oczy. Chyba zrozumiał, że chcę, aby już skończył ten cholerny wywiad. Ten opuścił głowę, stykając nasze czoła. - Proszę, zakończmy już to. - machnął dłonią w ich stronę. Mężczyzna opuścił kamerę. Po chwili Nairobi, wyprowadziła ich.
- Po co mnie w to zamieszałeś? - spytałam z lekkim wyrzutem.
- Niech wszyscy wiedzą, że to nie my jesteśmy skurwielami. - patrzył na moją twarz. Po chwili nabrał powietrza. - Może przesadziłem, przepraszam.
- Nie, w porządku. - pokręciłam głową. - Masz trochę racji. - złapałam się za ramię, które strasznie mnie bolało.
- Chodź ze mną. - chwycił mnie w swoje ramiona. - Mam w apteczce maść na siniaki. Może chociaż trochę załagodzi to twój ból. - weszliśmy do jego gabinetu. Zdjęłam z siebie kombinezon, ponownie zostając w szarej koszulce. Andrés sięgnął maść, którą po chwili nabrał na swoje palce. - Zagnij koszulkę. - poprosił. Dla wygody ją zdjęłam i usiadłam na kanapie. On usiadł obok i zaczął wsmarowywać ją delikatnie w krwiaki na ramionach. Gęsia skórka pojawiła się na moim ciele i to nie dlatego, że byłam cała obolała, tylko przez ten kontakt fizyczny. - Gdyby bolało, to mów.
CZYTASZ
To (nie) miłość || Berlin || La Casa De Papel || [ZAKOŃCZONE CZ.1]
Fanfiction>>Część pierwsza<< Życie Clary przewraca się do góry nogami, gdy przystaje na nietypową prośbę swojego przyjaciela - Martina. Poznając aroganckiego, pewnego siebie, a zarazem nieziemsko seksownego i czarującego - Andrésa de Fonollosę - wszystko zacz...