46.

733 32 13
                                    

Odeszłam do pokoju z telefonami. Tokio patrzyła na Andrésa z wściekłością. Była gotowa wydrapać mu oczy.

- Jakim planie?! - warknęła. - Wiesz jaki ja miałam plan?! Zabić cię. - podeszłam do nich i odepchnęłam ją. Ta spojrzała na mnie z kpiarskim uśmieszkiem. - A teraz umiera nam Moskwa.

- Pragnę przypomnieć, że przyczyniłaś się do tego. - wysyczał przez zęby.

- Ja? - zaśmiała się i przeniosła wzrok na mnie. - Te naboje były skierowane do niej! Moskwa uratował jej życie! To nie on powinien teraz umierać, tylko... - Andrés chwycił ją za gardło.

- Odszczekaj to! - warknął w jej stronę. Pociągnęłam go za dłoń.

- Ona ma rację. - oglądałam się po nich przejęta. Andrés chciał coś powiedzieć, ale uprzedziłam go. - Zadzwoń do pani inspektor. Proszę. - mężczyzna skinął głową. Chwycił po słuchawkę. Kłócił się przez telefon, po czym spojrzał na nas zrezygnowany.

- Mogą jedynie zabrać go do szpitala. - złapałam się za głowę. Kiwnęłam głową do Berlina i zeszliśmy na dół.

- Moskwa. - westchnął Andrés i objął mnie lekko. - Nie przyślą chirurgów. Mogą cię zabrać do szpitala.

- Przemyśl to. - dotknęłam jego głowy. Przez zapłakane oczy patrzyłam na niego.

- Powiedz im żeby się pieprzyli. - parsknął. - Nie wrócę do więzienia. - zamilkł na chwilę. - Jeszcze kilka uderzeń kliofem i przekopiemy się. 10 godzin roboty.

- Idę, tato. - pocałował ojca w czoło i wraz Helsinki odeszli.

- To wszystko moja wina. - pochyliłam się przy nim. - Uratowałeś mi życie, Moskwa.

- Zasługujesz na nie o wiele bardziej niż ja. - wyszeptał z lekkim uśmiechem. Pokręciłam głową. - Berlin... - pociągnął Andrésa za uniform. - Jeśli jeszcze raz coś spieprzysz to nawet z groby wstanę i skopię ci tyłek. - mówił. - Nie widzisz, że ona świata poza tobą nie widzi? - starłam łzy z moich policzków. Wysiliłam się na uśmiech.

- Dziękuję Moskwa, że to zrobiłeś. - przeniósł wzrok na jego ranę. - Nie masz się o co martwić. - zadeklarował. Poprawiłam mu poduszkę, po czym odeszliśmy.
  
- Gdzie ty idziesz? - patrzył na mnie zdziwiony, gdy skręciłam w inną stronę niż on.

- Pomogę Denverowi. - odparłam.

- Nie masz jeszcze wystarczająco sił. - pociągnął mnie za dłoń.

- Andrés. Nie mam czasu się teraz z tobą przekomarzać. Idę. - odsunęłam się od niego i pobiegłam do sejfu.

                                * * *


Wraz z Denverem ciężko pracowaliśmy. Pot spływał po nas strumieniami. Uderzaliśmy kilofem raz po raz i nie mieliśmy zamiaru się zatrzymywać. Monica pomagała nam.

- Powinnaś odpocząć.-  odezwałam się do niej w pewnym momencie, gdy przyszła kolejny raz po gruz. - Jesteś w ciąży.

- Ty też, a jakoś pracujesz. - odpowiedziała, nie będąc świadoma swoich słów. Denver zerknął na nas zaniepokojony i smutny.

- Straciłam dziecko. - przełknęłam ślinę. - Twój ex nieźle mnie urządził.

- Arturo? - złapała się za usta. Skinęłam lekko głową. Odwróciłam się do niej i powróciłam do pracy. Starałam się wydobyć z siebie resztki energii. - Przepraszam, nie wiedziałam.

- W porządku. - odparłam, nie patrząc na nią. - Już przywykłam, że wszystko co daje mi szczęście, tracę. - uderzałam mocniej kilofem.  - Odpocznij. Dobrze ci radzę. - dodałam. Kobieta niechętnie odeszła. - Denver, przepraszam. - wypaliłam w pewnym momencie.

- Za co? - był w szoku. - Robisz dla mnie... i dla mojego taty tak dużo. Zawsze mnie opieprzał, że wcale cię nie doceniam. Jesteś dla mnie jak siostra, nie masz mnie za co przepraszać  - przerwał pracę na chwilę i odwrócił się w moją stronę. Z zaszklonymi oczami, coraz mocniej starałam się uderzać kilofem. - Wenecja. - złapał mnie za ręke.

- Gdyby nie ja, to twój ojciec nie wykrwawiałby się teraz. - nie patrzyłam mu w oczy. Spojrzałam na swoje podrapane ręce. - To ja powinnam oberwać, nie on. Przepraszam.

- To niczyja wina. - podniósł moją głowę. - Przestań się o wszystko obwiniać. Jesteś wspaniałą osobą. Wiele dla nas poświęcasz. Dla wszystkich, Wenecja.

- Clara. - wyszeptałam cicho. Starłam napływające łzy. - Mam na imię Clara. - przytuliłam go lekko.

- Daniel. Miło mi cię poznać. - zaśmiał się w swój sposób. Odsunęłam się od niego i lekko poczochrałam jego włosy.

- Wracajmy do pracy... - powiedziałam słabym głosem. Strasznie kręciło mi się w głowie.

- Krew ci leci z nosa. - patrzył na mnie przejęty. Przetarłam twarz dłonią, która po chwili była cała we krwi. - Chodź. - pociągnął mnie za rękę. Pomógł mi wyjść z tunelu i zaniósł mnie do pokoju wspólnego.

- Ale tunel... - zaczęłam. Nie mogłam pozwolić, żeby prace szły wolniej.

- I tak już wystarczająco pomogłaś. Odpocznij. - podał mi butelkę wody. Do pomieszczenia wparował Berlin. Te jego wyczucie czasu...
Podszedł do nas. Kucnął przy mnie i patrzył na mnie z politowaniem. Denver podał mi chusteczki.

- Zostaw nas i wracaj do pracy, ktoś ci za chwilę pomoże. - powiedział w stronę Denvera. Chłopak szybko wyszedł. Andrés usiadł obok mnie.

- Jeśli chcesz mi robić kazanie to... - zaczęłam szybko.

- Jesteś najsilniejszą kobietą jaką znam. - spojrzałam na niego zaskoczona. Byłam pewna, że będzie krzyczeć, a on pochwalił mnie. Uśmiechnęłam się lekko w jego stronę i wstałam.

- Muszę iść do łazienki. - oznajmiłam. Andrés chwycił mnie pod ramię i pomógł mi tam dojść. Podeszłam do umywalki. Zdjęłam z siebie brudną od pyłu koszulkę.

- Przyniosę ci drugą. - zaproponował i wyszedł. Obmyłam trochę swoje ciało. Patrzyłam ślepo w lustro. Przetarłam brudny od krwi nos i przymknęłam oczy. Wzięłam głęboki oddech i powoli go z siebie spuściłam. Poczułam dłoń na ramieniu i odwróciłam się wystraszona. - To tylko ja. - Andrés podał mi koszulkę. Założyłam ją na siebie i oparłam się dłońmi o umywalkę. Andrés wtulił się w moje plecy. Musnął swoim policzkiem o mój. Przez zwierciadło spojrzęliśmy sobie w oczy.

- Coś nie tak? - spytałam zmartwiona. Poczułam jego ręce na moich biodrach. Położyłam swe dłonie na jego. - Nie próbuj mnie zbywać.

- Wiedzą o Profesorze. - odparł. Słyszałam, jak przełyka zestresowany ślinę. Momentalnie odwróciłam się do niego. - Mamy mało czasu.

- Zdążymy. - starałam się mówić pewnie. - Nikt już nie zginie. Uratujemy Moskwę. Profesorowi też się nic nie stanie. - Andrés patrzył na mnie zrezygnowany.

- Clara... - pokręcił głową.

- Nie patrz tak. - dotknęłam jego policzka. - Wszystko się uda. - mężczyzna przytulił mnie szczelnie. - On był dla mnie, jak ojciec którego nigdy nie miałam. Dlaczego każdy na kim mi zależy umiera? Wszystko chrzanię.

- To nie twoja wina. - wyszeptał. Pocałował mnie w czubek głowy.

- Chodźmy do niego. - poprosiłam. Ten skinął głową. Zeszliśmy na dół.

To (nie) miłość || Berlin || La Casa De Papel || [ZAKOŃCZONE CZ.1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz