Niosąc pieniądze, zauważyłam jak Andrés sprzecza się z Nairobi. Weszłam do pokoju. Położyłam torbę z forsą na stole i podeszłam do nich.
- Wiesz, kogo mi przypominasz? - Andrés mówił wściekle. - Matkę, która zostawiła dziecko, by sprzedawać prochy.
- Andrés! - oburzyłam się. Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Oczywiście wpada i zabierają jej dziecko! - mówił dalej. Patrzyłam na niego z wyrzutem. - To się nie stanie, gdy ja tu rządzę. - Nairobi zaśmiała się przez łzy.
- Oczywiście, że nie. - śmiała się. - Gdy ty tu rządzisz, to dochodzi do poronień. - kiwnęła głową na mnie. - A teraz pewnie myślisz, że stworzycie szczęśliwą rodzinkę? Umierasz, Berlin! - mężczyzna zacisnął usta w wąską linię. Patrzyłam na Nairobi z wściekłością i żalem.
- Torres. Wyłącz maszyny. - powiedział brunet takim tonem, że serce mi pękło. Zmieszany zakładnik przeniósł wzrok na Nairobi.
- Tak, wyłącz je. - odparła. Pracownik wyszedł.
- Andrés? - chciałam z nim porozmawiać. Ten jednak wyszedł trzaskając drzwiami. - Jesteś z siebie dumna?! - warknęłam w stronę kobiety. - Miałam cię za kogoś innego. - wyszłam z pomieszczenia. Szukałam przez dłuższą chwilę Andrésa, ale nie udało mi się go znaleźć. Powróciłam więc do pracy.
Pilnowałam właśnie zakładników, gdy Tokio wbiegła do holu.- Są w środku. - mówiła. Rio stanął obok niej. Chwilę później pojawił się również Berlin. Przytuliłam się do niego.
- Co z zakładnikami? - spytała krótkowłosa.
- Wypuść. - rozkazał Andrés. Po chwili pociągnął mnie za rękę. - Idziemy. - pobiegliśmy do sejfu. - Gdyby coś poszło nie tak to pamiętaj, że cię kocham. - powiedział, gdy byliśmy na miejscu.
- Wszystko będzie dobrze. - pocałowałam go namiętnie. - Już prawie jesteśmy na mecie. - po chwili przygotowaliśmy barykadę. Ustawiliśmy karabin maszynowy. - Niezłe cacko. - do sejfu zdążyli wejść Tokio i Rio.
- Ruszajcie. - rozkazał. Odeszli.
- Wenecja, Berlin! Idziemy! - Nairobi podeszła do nas. Pociągnęłam Andrésa za dłoń, ale on nie ruszył się z miejsca. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Już prawie tu są. Zatrzymam ich. - zadeklarował. Nie do końca rozumiałam, o czym mówi. - Helsinki. Zabierz Wenecję i Nairobi. Uciekajcie. - powiedział. Zmarszczyłam czoło i odwróciłam się do niego.
- Co ty pieprzysz?! - puściłam jego dłoń.
- Uciekajcie! - krzyknął. - Jeśli wejdą do tunelu to po nas! Ktoś musi zostać na barykadzie.
- Razem stąd wyjdziemy! - krzyknęła Nairobi ze łzami. Chwyciłam Andrésa za kombinezon. Ten pogładził mój policzek.
- Kocham cię, nie zapominaj o tym. - powiedział i przełknął ślinę.
- Nie zostawię cię tutaj! - krzyczałam. - Helsinki, bierz Nairobi i uciekajcie. - odwróciłam się do niego. - Zostaję z Berlinem.
- Wenecja... - czarnooki mówił z politowaniem. Naprawdę chciał się poświęcić. Zginąć tu. Jak mogłabym żyć dalej bez niego? Póki mogę, będę walczyła, żeby żył. Nie poddam się, choćby przystawili mi lufę do głowy.
- Helsinki! Uciekajcie! - krzyknęłam. Serb pociągnął Nairobi.
- Nienawidzę was! Nie powinniście tego robić! - wykrzykiwała. Po chwili oboje zniknęli z zasięgu naszego wzroku.
- Wenecja, nawet sobie nie żartuj! - oburzył się.
- Albo razem uciekamy albo razem zostajemy! - milczał. Chwyciłam go za dłonie. - Co też ci odbiło... - pociągnęłam go za ręce. Schowaliśmy się za barykadą. Naładowaliśmy karabin maszynowy.
- Wracaj. - mówił zdenerwowany.
- Nie. - warknęłam. - Kocham cię i zostaję z tobą do końca. Naprawdę musisz zawsze pokazać, że jesteś bohaterem?!
- I tak niedługo umrę. Profesor i Nairobi dobrze mi to uświadomili. - nie patrzył mi w oczy. - Ale ty...
- Zamknij się już. - podniosłam głos. W końcu spojrzał na mnie. Dotknęłam jego policzka. - Kiedy w końcu zrozumiesz, że jestem z tobą na dobre i na złe, ty głupku. Nawet jeśli zginiemy, trzymając się za ręcę, to będę tu z tobą szczęśliwa. - przysunęłam się bliżej niego. - Będziemy stanowić opór. Od początku...
- Do końca. - powiedzieliśmy w tym samym czasie. Andrés połączył nasze wargi. Mógł być to nasz ostatni pocałunek, ale mimo wszystko czułam motyle w brzuchu wypuszczone na wolność. - Kocham cię, ty moja wojowniczko.
- Ja ciebie też, mój bohaterze. - zaśmialiśmy się. - A zawsze myślałeś, że jesteś egoistą... - mruknęłam. Spojrzałam na karabin.
- Ja strzelam, ty ładujesz. - rozkazał. - Gdybym oberwał...
- Odstrzelę im głowy. - przerwałam mu. Chyba nie chciał takiej odpowiedzi, ale milczał. Niedługo później na naszym horyzoncie pojawiła się policja. - Ogień! - krzyknęliśmy i zaczęliśmy oddawać strzały w ich stronę. Byli dobrze przygotowani. Nie ma się co dziwić...
- Ładuj! - usłyszałam krzyk Andrésa i wykonałam rozkaz. Policja wyszła nam naprzeciw. Dopiero teraz zaczynałam czuć stres w żyłach. Andrés zaczął strzelać. Zaczęłam ponownie ładować broń, a on pociągnął mnie za rękę. Schowaliśmy się w sejfie. - Granaty. - przykrył mnie swoim ciałem. - Zniszczyli nam karabin maszynowy. - mówił zdenerwowany. - Łap za to. - podał mi drugą broń. - Masz kamizelkę?
- Nie. Nie wzięłam takiego zakończenia pod uwagę. - Andrés przełknął ślinę.
- Jak coś, to chowaj się za mną. - przyjrzałam się mu. Również nie miał kamizelki. Nie chcąc się kłócić, skinęłam głową. Po cichu wyszliśmy z sejfu. - Niespodzianka! - krzyknął Andrés i zaczęliśmy strzelać do nich. Po chwili skryliśmy się.
- Andrés? Wenecja? - usłyszęliśmy w słuchawce głos Profesora.
- Jesteśmy trochę zajęci. - zaczęliśmy strzelać.
- Wracajcie. - mówił błagalnym tonem. - Idźcie do tunelu.
- Nie. - odezwał się Andrés. - Jestem tu z moją kobietą. Mimo tragicznej sytuacji jestem szczęśliwy. Wolę umrzeć tu niż zostawić ją później jako wdowę. - mówił. Patrzyłam na niego zdziwiona. Nie do końca rozumiałam.
- Andrés, przepraszam. - mówił. - Wracajcie i wysadźcie tunel. Wenecja, zrób coś. - ponownie oddaliśmy strzały.
- Ratujemy wam tyłki! - krzyknęłam. - Uciekajcie! Są już blisko!
- Nie pójdę bez was. - oznajmił. Przeniosłam wzrok na Andrésa.
- Nie dla mnie starość. - zaczął. - Jestem chory, umieram. Jestem zbyt wielkim tchórzem, żeby tak żyć. - złapałam go za dłoń. - Helsinki, wysadź tunel. - rozkazał. Ze strachem patrzyłam na Andrésa. Naprawdę tu umrzemy.
Oddałam strzały w kierunku policji. Po chwili przysunęłam się w stronę Andrésa.- Jesteśmy jak Romeo i Julia. - powiedziałam przez łzy. - Zginiemy w imię miłości. - pocałowałam go.
- Przepraszam za wszystko, Sergio. - rzekł, gdy odsunęliśmy się od siebie. - Kocham cię, braciszku. - w naszą stronę zaczął zmierzać granat. Obejrzałam się na przerażonego Andrésa. - Uciekaj! - krzyknął do mnie. Ja jednak wybiegłam w stronę pocisku i odrzuciłam go. Rozległ się huk, a policja upadła na posadzkę. Patrzyłam ślepo w ich kierunku. Spojrzałam na Andrésa, który patrzył na mnie przejęty. Upadłam na kolana. Przeniosłam wzrok na mój brzuch, który był cały we krwi. Czarnooki złapał mnie przed upadkiem.
CZYTASZ
To (nie) miłość || Berlin || La Casa De Papel || [ZAKOŃCZONE CZ.1]
Fanfiction>>Część pierwsza<< Życie Clary przewraca się do góry nogami, gdy przystaje na nietypową prośbę swojego przyjaciela - Martina. Poznając aroganckiego, pewnego siebie, a zarazem nieziemsko seksownego i czarującego - Andrésa de Fonollosę - wszystko zacz...