Już nic nie miało sensu. Światła NY straciły swój blask. Ludzie chodzący po mieście nie mieli już tego uśmiechu co wcześniej. Ja straciłam powód do życia... Straciłam kawałek siebie.
- A więc miała pani kolejny koszmar, tak?- wyrywa mnie z zamyśleń głos kobiety siedzącej naprzeciwko mnie. Patrzę się na nią bez żadnych emocji.
- Nie.- mówię
- Więc dlaczego pani do mnie przyszła.- wzruszam ramionami.
- Tylko pani mi została.- kobieta kręci głową i zapisuje coś w swoim dzienniku.
- Rozumiem i wiem że pani cierpi ale życie toczy się dalej.- milczę.- Wiem że na wojnie było inaczej lecz skończyła się ona 5 lat temu. Potrzebuje pani wsparcia, przyjaciela...
- Straciłam ich...- mówię ze łzami w oczach patrząc na moje buty, zaciskam szczękę żeby nie wybuchnąć płaczem.
- Spokojnie, po jakimś czasie to minie. Potrzeba pani czasu.- kręcę głową.
- Nie. To nigdy nie minie, byli jedynymi osobami które mnie rozumiały. Znaliśmy się od lat...
- Rozumiem że łączyło panią z panem Bucky'm wielka przyjaźń, a przede wszystkim z Kapitanem lecz oni nie wrócą.
Po słowach kobiety wyszłam z pomieszczenia trzaskając drzwiami. Szłam ulicami miasta i mijałam dobrze znane mi zakątki Brooklynu, stanęłam przy jednym z plakatów Kapitana Ameryki.
-Nie dam rady go zatrzymać, muszę tutaj lądować.- Na te słowa moje serce zamiera, tak bardzo chciałam go ten ostatni raz zobaczyć wiedząc że nie skończy się to dobrze.
- Stark znajdzie dla ciebie odpowiednie lądowanie.- mówię.- Tylko poczekaj...- ściszam głos.
- Nie mogę, jeśli nie wyląduje tutaj może zginąć wiele tysięcy ludzi.- łzy zaczynają spływać po moich policzkach.- Chyba będziemy musieli przełożyć naszą randkę.
- Okej, jutro o 20 tam gdzie zwykle, tylko się nie spóźnij.- uśmiecham się ponieważ te słowa sprawiają że jest jeszcze cień nadziei że się spotkamy.
- Okej tylko musisz nauczyć mnie tańczyć, nie chcę deptać...- i nagle słyszę szum, nie wiedziałam co mam czuć ale byłam pewna jednego, wszystko się zmieni. Po śmierci Bucky'ego to Steve był przy mnie cały czas. Wspieraliśmy siebie nawzajem a teraz... zostałam sama. Nie miałam własnego mieszkania, rodziny a przede wszystkim miłości mojego życia. Wojna się skończyła lecz dopiero wtedy zrozumiałam że moja wojna dopiero się zaczyna.
Na te wspomnienia zaczęłam szybko mrugać żeby powstrzymać falę łez. Zaczęłam kierować się w stronę domu Starka. Nie chciałam tam mieszkać ponieważ każdy wiedział jaką reputację wyrobił sobie ten geniusz lecz nie miałam wyjścia, nie miałam domu a on był jedyną osobą którą tolerowałam.
Wchodzę do wielkiej willi i pierwsze co zauważam to bruneta obściskującego jakąś kobietę, chrząknęłam żeby zauważyli że tutaj jestem i nagle oderwali się od siebie patrząc na mnie.
- Emily wróciłaś!- mówi Howard wycierając ślady szminki z jego ust.
- Nie chcę wam przeszkadzać, pójdę do swojego pokoju.- uśmiecham się i kieruję schodami do góry.
Gdy jestem już u siebie w pokoju włączam radio i wchodzę do swojej garderoby, jedyny plus mieszkania u milionera jest wielki pokój z wygodnym łóżkiem, podczas wojny wszyscy spali w namiotach z materacem i lampką. Ściągam z siebie spodnie szersze przy kostkach oraz białą koszulę z czarną marynarką i ubieram swój strój do snu ponieważ była już późna godzina a mnie czekał jutro długi dzień w biurze. Z żołnierza wylądowałam jako osoba pracująca w biurze... Szukałam pracy a tylko ta była wolna, lepsze to niż nic ale wcześniej pomagałam ludziom a teraz siedzę na fotelu i nic nie robię. Siadam na moim łóżku i spoglądam na szafkę przy nim, stała na niej ramka ze zdjęciem na którym byłam ja obejmująca Steve'a oraz Bucky'ego pamiętam ten dzień, zrobiliśmy go po naszej pierwszej misji, uratowaliśmy wtedy oddział Bucky'ego. Minęło 5 lat a nie ma dnia kiedy o nich nie myślę. Tak bardzo mi ich brakuje... Próbuję jak najwięcej pracować żeby mniej o nich myśleć i może to trochę pomaga ale nie na długo ponieważ później winię się za to że o nich zapomniałam.
*65 LAT PÓŹNIEJ*
- Jak się pani czuje?- słyszę miły głos kobiety.
- A jak ma się czuć 97 letnia kobieta?- zaczynam się śmiać i kaszleć.
- Niech pani odpoczywa, zaraz przyniosę pani obiad.- posyła mi uśmiech i odchodzi.
Minęło 65 lat, tak wiele a jednak mam wrażenie jakby to było wczoraj, dużo się zmieniło. Zacznijmy od tego że Howard niestety umarł a szkoda ponieważ ostatnio zaczęliśmy się dogadywać, nie miałam męża ponieważ w moim sercu wciąż jest Steve, nie udało nam się pójść na randkę ale nie winię go za to, kiedyś nam się uda... Przy biurze popracowałam rok a później razem ze Starkiem założyliśmy T.A.R.C.Z.E. mieliśmy wiele pracy ale uważam że opłacało się, ma ona na celu chronić nasz kraj. Od 7 lat leżę tutaj ponieważ starość daje o sobie znać.
- Ktoś do pani.- mówi kobieta która wcześniej u mnie była, a za nią stoi... Nie, to niemożliwe.
- Steve?!- mówię, chłopak do mnie podchodzi i siada przy mnie chwytając mnie za rękę.
- Obiecałem ci randkę pamiętasz?- ma łzy w oczach, tak samo jak ja.
- Jak mogłabym zapomnieć.- uśmiecham się i zaczynam kaszleć.- Tak bardzo tęskniłam, każdego dnia i każdej nocy.
- Spokojnie, już tu jestem i nigdzie się nie wybieram.- odwzajemnia uśmiech.
- Steve, przez te 70 lat żałowałam tylko jednego, nie powiedziałam ci że cię kocham.- znów zaczynam kaszleć i swoją dłoń kładę na jego policzku a on wtula się w nią.
- Ja ciebie też i nigdy nie przestanę.
- Steve ja już przeżyłam swoje życie, teraz przyszła pora na ciebie. Obiecaj mi że znajdziesz sobie kogoś, że będziesz szczęśliwy.
- Emily...
- Obiecaj.- przerywam mu.
- Obiecuje.- całuje moje dłonie a później już jest ciemność.
Taki one shot ale to dlatego że chciałam mieć coś ze Steve'm, dobry nie jest ale może komuś się spodoba...
CZYTASZ
By my Side- One shot | Steve Rogers
FanfictionWojna się skończyła lecz dopiero wtedy zrozumiałam że moja wojna dopiero się zaczyna.