Michalina podskakiwała radośnie wśród kulek w basenie dla dzieciaków. Jak na nasz region ta malutka salka zabaw dla dzieciarni była cudowna. Do podobnej, tyle, że sporo większej chodziliśmy z Miśką we Wrocławiu. Uśmiechnęłam się na myśl o tym jak wiele dobrych wspomnień przywieźliśmy z tak krótkiego wyjazdu. A później przyszedł smutek bo niewiele ich miała wcześniej, nie tak radosnych. Chociaż zawsze robiłam co mogłam, żeby uszczęśliwić moje dzieci. O dziwo udało mi się to dopiero wtedy gdy Michał zginął.
- Zmieniłyście się. - Dotarł do mnie aksamitny głos Adama. Popatrzyłam na niego uważnie. Tak naprawdę po raz pierwszy mu się przyjrzałam. Był przystojnym facetem, przechodzące obok nas, dużo młodsze ode mnie kobiety z przyjemnością zawieszały na nim oczy. Jego ciemne oczy mają w sobie jakieś ciepło, rozczochrane lekko falowane włosy mimo wyraźnej siwizny na skroniach nadają mu wygląd łobuziaka. Zwykła biała koszulka opina umięśnione szczupłe ciało, bicepsy z delikatnymi czarnymi wzorami ledwie mieszczą się w rękawkach. Dba o siebie, jest jednym z tych facetów, którzy pozostają atrakcyjni nawet do późnej starości. Dużo się uśmiecha. Ma ładne kurze łapki w kącikach oczu, zadbane zęby i lekki zarost. I kolejna laska w przykrótkiej spódniczce posyła mu spojrzenie. - Jesteście jakieś spokojniejsze, bardziej zadowolone. - Wzruszam ramionami. Bo co mam mu powiedzieć? Tak Adamie, nasze życie stało się lepsze bo mój mąż choleryk zniknął? - Napijemy się kawy? Jestem trochę zmęczony, miałem nocny dyżur.
- Jasne, przyda się nam. Zamówię. - Odruchowo wstaję, chcąc mu ją przynieść. Łapie moją dłoń i lekko szarpie.
- Usiądź. Mi nie trzeba usługiwać, po za tym tu są od tego ludzie. - Opadam na siedzenie całkiem zawstydzona, Jezu co jest ze mną? Zaczynam się zachowywać tak jak wymagał ode mnie Michał. Jasna cholera. Podbiega przywołana gestem kelnerka.
- Chętnie wypijemy kawę, masz ochotę na kawałek ciasta? - Pyta mnie Kaliński.
- Nie. Poproszę cappuccino waniliowe. - Przestaję obserwować mojego rozmówcę i skupiam się na Michalince. Mała szaleje z innymi dziećmi jak nigdy wcześniej. Oboje obserwujemy ją. Kawa pojawia się na stoliku.
- Zbadałem tą sprawę, o której mi mówiłaś. Zaginione dziecko. - Kiwam głową czekając na resztę.
- Twój mąż nie miał z nią nic wspólnego. Tak naprawdę nikt nie miał. Mała wcale nie zaginęła. - Opada mi szczęka.
- Ale jak to? Przecież było o tym głośno.- Adam uśmiecha się w odpowiedzi.
- Chciałaś powiedzieć, że ludzie plotkowali. Ta rodzina jest raczej biedna, a dziewczynka była bardzo chora. Postanowili ją oddać do adopcji, żeby dać jej szansę na lepsze życie. Znaleźli się dobrzy ludzie z kasą, zakochali się wręcz w tej małej. - Mrugam niedowierzając jego słowom.
- Jesteś tego pewny? - On się uśmiecha pokazując dołeczek w policzku.
- Tak, zbadałem wszystko, a nawet odwiedziłem tą małą. Teraz to już prawie kobieta. Jest zdrowa i szczęśliwa. Pamięta dawną rodzinę ale na razie nie planuje szukać z nimi kontaktu, bo oni sobie tego nie życzyli. - Ulga jaka mnie ogarnia sprawia, że mam ochotę tańczyć. Ten moment wybiera Misia aby do mnie wrócić na chwilę. Dopada do mojej torebki i wyciąga z niej butelkę wody i ciasteczko owsiane. Łapczywie pije i przegryza co nieco. Trwa to ledwie minutę. Po czym chowa wszystko co zostało na miejsce i ucieka się bawić.
- To żywe srebro. - On stwierdza szczerząc się szeroko.
- Masz takie w domu? - Tak naprawdę nie jestem ciekawa, uznaję, że powinnam zachować jakieś pozory bo ten facet bardzo mi pomógł.
- Nigdy nie miałem, nawet nie mam kobiety. - No cóż, może to gej. Nie przeszkadza mi to. - Chociaż chyba teraz chciałbym mieć. - W jego głosie słychać jakąś tęsknotę.
- Do posiadania dzieci nie potrzebna jest żona. - Stwierdzam oczywisty fakt.- Popatrz na mojego męża. - On śmieje się w głos, na te moje insynuacje.
- Wolałbym jednak coś na stałe. Ale zmieniając temat, zbadałem tą akcję, o której mówiła twoja córa. Wystarczyło przepytać matkę tamtego dziecka. Ten facet to był jej brat a cała sytuacja była tak ustawiona, żeby przestraszyć małą. Wtedy facet trochę był niepoukładany, ćpał i pił. Teraz to porządny człowiek i strasznie mu było wstyd za to co zrobili wtedy. Twój Michał. - Te stwierdzenie boli najbardziej. Czy on kiedykolwiek był mój? To raczej ja byłam jego. To ja z siebie coś dawałam temu związkowi nie on. I to ja byłam gotowa na każde poświęcenie i na każdą niedogodność w tym związku nie on.
6 lat wcześniej.
Ledwie doczłapałam się do domu, do końca ciąży zostały mi cztery tygodnie. Chyba to mnie najbardziej przerażało. Bo czułam się fatalnie, opuchnięte nogi już nie dawały rady mnie nosić. Wizyty u lekarza wymagały trzech kilometrów spaceru, dzisiaj zrobiłam trasę w obie strony. Do kuchni się już praktycznie wczołgałam. Miałam ochotę na chłodny prysznic ale nie miałam już na niego siły. Musiałam się położyć. Skonana nawet nie ściągając butów padłam na wersalkę w pokoju. Odpłynęłam w sen.
- Anka. - Głos Michała wyrwał mnie z krainy błogości. - Jasna cholera, nie ściągnęłaś nawet butów pełno jest piachu na dywanie. - Narzekał na mnie pomagając mi usiąść. - Na końcu języka miałam już przykre słowa. - Idź się chociaż rozbierz i może wykąp bo chyba tego potrzebujesz. - Ta no cóż pocę się do jasnej cholery. Te hormony sprawiały, że bywałam złośliwa w mojej głowie. Bo prawda jest taka, że nie umiałam się mu postawić. Jako kobieta nie czułam się fajnie, gdy facet zwracał mi uwagę, że śmierdzę. Zacisnęłam zęby i potoczyłam się do łazienki. Z trudem wzięłam szybki prysznic, nakryłam ciało lekkim szlafrokiem i wlokąc się noga za nogą dotarłam do łóżka. Byłam cała obolała. Pękał mi krzyż, obrzęknięte nogi pulsowały w rytm krwi. Miałam lekkie zawroty głowy. Wtedy to do mnie dotarło, nic dzisiaj nie jadłam. Michał własnie pochłaniał kanapki popijając je herbatą. Popatrzyłam tylko na to nie mając siły nawet poprosić o jedzenie. Zwinęłam się w kłębek i zasnęłam. Obudził mnie silny ból w podbrzuszu, tak rwący jak nic wcześniej.
- Michał. - Jęknęłam. Spał na mniejszym łóżku po drugiej stronie pokoju, pewnie zasnął oglądając telewizję, tak jak zazwyczaj. - Michał. - Powtórzyłam głośniej. - Zerwał się gwałtownie.
- Co? Co się dzieje? - Głos miał szorstki jakiś taki przestraszony.
- Musimy jechać do szpitala. Coś jest nie tak. - Wyjęczałam zwijając się z bólu.
- Ok, ok. Już. - Szamotał się ubierając. - Wstawaj. - Kiedy zauważył, że mimo starań nie daje rady podszedł i postawił mnie na nogi.
- Muszę się ubrać. - Jęknęłam prawie z płaczem.
- To się ubieraj. - Burknął. Spróbowałam zrobić krok i ból mnie powalił prawie na kolana. - Pieprz to wychodzimy.- Złapał mnie podtrzymując przy sobie. Wolno ruszyliśmy na zewnątrz.
Ludzie zgromadzeni na izbie przyjęć szpitala patrzyli na mnie jak na wariatkę. Pielęgniarki ze mnie żartowały, że nie muszą mnie rozbierać. Nie miałam nawet swojej torby z ciuchami, którą tak dokładnie spakowałam. Na moje narzekanie mój mąż zareagował jedynie wzruszeniem ramion.
- Gorączkował się pewnie. - Pielęgniarka go broniła. Co miałam jej powiedzieć? Zamknęłam twarz i siedziałam cicho starając się nie wrzeszczeć z bólu. Dość szybko trafiłam na wózek i do windy. Odwożąca mnie salowa czekała, że on do mnie dołączy.
- Jedzie pan? - W końcu niewytrzymała.
- Nie. Wracam do domu, muszę się przespać. Jutro idę do pracy. - Stwierdził odwracając się do nas plecami. Kobieta stała z wytrzeszczonym wzrokiem i otwartymi ustami patrząc to na mnie to na jego znikającą za rogiem sylwetkę.
- On nie lubi szpitali. - Odruchowo go wytłumaczyłam.
Teraz.
- Ania. - Adam chyba od jakiegoś czasu próbował zwrócić moją uwagę. - Wszystko z tobą dobrze?
- Tak. Przepraszam zamyśliłam się. - Uśmiechnęłam się zakłopotana.
CZYTASZ
Zaginiony. Zakończone.
Romantizm- Pani Anna Rydź? - Obcy męski głos wyrywa mnie z mojego zadowolonego w tej chwili świata. Pierwszy raz od czterech lat byłam u fryzjera. Spędziłam ostatnią godzinę śmiejąc się co chwilę. Poznałam parę uroczych gejów prowadzących nowy zakład fryzjer...