Rozdział 5.

116 18 3
                                    

  Przez otwarte okno do dużego pokoju wpadały powiewy chłodnego wiatru, który sprawiał, że na rękach Prudencji pojawiła się gęsia skórka. Dziewczyna rozglądała się po swoim pokoju. Patrzyła na ciemne ściany, plakaty ulubionych zespołów, zdjęcia mamy. Postawiła zrobić dziś coś, co sprawiłoby, że to pomieszczenie stałoby się jej bliższe. Miała pewien pomysł. Potrzebowała tylko małej puszki białej farby.

  Prudencja zerwała się z łóżka, na którym do tej pory siedziała, włożyła stopy w miękkie kapcie w kształcie króliczków i zeszła po schodach na dół. Była sama w domu, więc mogła bez problemu zająć się swoją misją. Powędrowała aż do piwnicy. Było tam cicho i ciemno. I bardzo zimno. Zimniej, niż na górze. Panowała tam mroczna atmosfera, ale dziewczyna się tym nie przejmowała. Nie była typem strachliwego tchórza. Zeszła i przypomniała sobie, że nie zabrała ze sobą latarki. Na szczęście znalazła włącznik światła, które zapłonęło niezbyt jasnym blaskiem. Prudencja nie była pewna, czy znajdzie tam to, po co przyszła. Wprowadzili się do tego domu na Peachstreet 7 niedawno, więc nie krył on za wiele prywatnych rzeczy Hartfieldów.

  Piwnica była dość duża, więc osiemnastolatka dopiero po chwili ujrzała kredens z farbami. Był on lekko zakurzony, ale jeszcze nie przekraczał granicy obrzydliwości. Dziewczyna sięgnęła po małe wiaderko z białą farbą i przeczyściła je szybko ręką. Obok znalazła też średniogruby pędzel. Z całym tym ekwipunkiem  wspięła się z powrotem na górę, do swojego pokoju.

  Zdjęła wieczko z puszki i zamoczyła pędzel. Przyłożyła go do ściany i zaczęła pisać dużymi, widocznymi literami. Jej charakter pisma był lekko niedbały, ale to nie miało znaczenia. Końcowy efekt był taki, na jaki liczyła. W niektórych miejscach farba tworzyła krótkie strużki wyciekające pod napisem. Gotowe. Prudencja zrobiła kilka kroków w tył, żeby móc dokładnie przyjrzeć się swojemu dziełu. Uśmiechnęła się do siebie i zbiegła po schodach, by zanieść farbę na swoje miejsce. Zostawiła za sobą na ścianie jeden ze swoich ulubionych cytatów z piosenki.

' Nothing's gonna change my world'

  Godzinę później do domu wróciła Margaret i Edith. Dziewczyna uznała, że dziś nie chce się już z nikim kłócić, więc najlepiej, żeby wyszła na zewnątrz. Wyjęła z szafy granatowe dresy, świeżą koszulkę i szybko się przebrała. Narzuciła na siebie tylko bluzę, zabrała z biurka słuchawki i telefon, po czym zeszła na dół. Założyła swoje adidasy i wstąpiła do kuchni. Tam macocha razem ze swoją córką podziwiały zdobycze upolowane na zakupach.

-Gdzie ojciec? - spytała Prudencja.

-Od kiedy ty się niby tym interesujesz?

-Tylko pytam, okey? Jak nie chcesz, to nie mów...

-Pojechał do, być może, swojego nowego wspólnika.

  Ojciec dziewczyny miał własną firmę prawniczą. Od jakiegoś czasu poszukiwał partnera do interesów.

-Daleko?

-Kilka ulic stąd. Dopiero się wprowadził - odpowiedziała zadziwiająco miło Margaret.

- Ja lecę się przebiec - oznajmiła dziewczyna i wyszła z domu.

  Prudencja włożyła w uszy słuchawki i wybrała swoją specjalną playlistę, zarezerwowaną na bieganie. Kliknęła przycisk odtwarzania i w rytmie muzyki wybiegła w stronę pobliskiego lasu.

  Drzewa otaczały ją ze wszystkich stron. Kroczyła lekko po ścieżce, zgrabnie omijając wystające korzenie i połamane gałęzie. W myślach podśpiewywała słuchane piosenki. Nie mogła nucić, by nie złapać niepotrzebnej zadyszki. Śpiewała razem z Kurtem Cobainem 'Lake of fire' i rozkoszowała się ostatkiem słońca przemykającego miedzy koronami drzew. Biegła już jakieś piętnaście minut, kiedy zagajnik się skończył. Wyszła z lasku wprost na drogę. Nie była zbyt ruchliwa. Stało przy niej tylko kilka domów w tym dwa niezamieszkane. Jednym z nich była dość duża rezydencja z czterema kolumienkami przy drzwiach. Miała ona wielkie okna w drewnianych obramiwaniach, gdzieniegdzie zabite deskami. Prudencji bardzo podobał się ten dom, bo skrywał w sobie jakąś tajemnicę. Po dziewczynie przechodziły dreszcze, kiedy na nią spoglądała. Drugi pusty dom, był jakby kopią pierwszego. Oba tak samo piękne i tak samo zagadkowe. Były wręcz identyczne z zewnątrz. Prudencja często musiała się starać, by nie ulec pokusie odwiedzenia obu posiadłości.

  Tym razem jednak było coś nie tak. Pierwszy dom, z lewej strony, stał jak zawsze. Nic się w nim nie zmieniło. Poczerniałe ze starości ściany, zarośnięty ogród. Wszystko było na swoim miejscu. Drugi dom, stojący po prawej wywołał wielkie zaskoczenie na dziewczynie. Pod kilkutygodniową nieobecność Prudencji ktoś dom wyremontował, trawnik był równo przystrzyżony, a wokół rezydencji ktoś posadził kilka sadzonek kwiatów. Odnowiony dom zapierał dech w piersiach. Był piękny, ale dla Prudencji nie tak ładny, jak jego stary bliźniak.

  Zdziwiona jednak tym widokiem postanowiła podejść trochę bliżej. Zauważyła jakieś postacie wychodzące z domu, a pod bramą, która go otaczała ujrzała samochód. Nie byle jaki. Był to samochód jej ojca. Prudencja stała jak wmurowana w chodnik.

  Co jej ojciec robił pod tym domem? Chciała to szybko wyjaśnić. Zbliżyła się w stronę domu i samochodu i wtedy ktoś ją zauważył.

- Prudencja? Co tu robisz? - spytał jej ojciec

- Wyszłam się przebiec, tylko nie wiem, co ty tutaj robisz.

- Byłem na spotkaniu z moim nowym wspólnikiem. Davidzie- zwrócił się do stojącego obok wysokiego, przystojnego mężczyzny w wieku około pięćdziesiątki - to moja córka, Prudencja. Prudencjo, to David Carlstone.

  Dziewczyna nieśmiało popatrzyła na mężczyznę. Nie chciała sprawić kłopotu ojcu, więc mruknęła:

-Bardzo mi miło pana poznać.

- Mnie ciebie również, młoda damo - uśmiechnął się do niej przyjaźnie.

  Pan Carlstone i ojciec Prudencji żegnali się, a dziewczyna miała dziwne myśli. Znała jego nazwisko. Skądś je znała, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć skąd. Także wygląd Davida kogoś jej przypominał. Po chwili wiedziała już, kogo.

  Zobaczyła w drzwiach wejściowych sylwetkę Stanley'a. 

loneliness in paradiseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz