Rozdział 6.

110 22 1
                                    

  Gdy Prudencja wróciła z ojcem do domu, nie mogła przestać myśleć o widoku Stanleya w jednym z opuszczonych dotychczas domów. Bardzo ją ciekawiło, skąd Carlstonowie dowiedzieli się o właśnie tym domu na sprzedaż. Nie chciała jednak się w to zagłębiać, to nie były jej sprawy.

  I było jeszcze coś. Teraz ojciec jej i Stanleya będą wspólnikami. Coraz więcej spraw nieuchronnie zbliżało ją do tego chłopaka.

  Prudencja przespała niespokojnie noc, pełnej snów o dwóch rezydencjach. Rano wstała niewyspana i z podkrążonymi oczami. Włożyła na siebie koszulkę Nirvany, koszulę w czarno- granatową kratę, ciemne boyfriendy z poszarpanymi dziurami oraz skórzane all stary. W kuchni spotkała już ojca i Edith. Od razu skierowała się w stronę lodówki. Wyjęła z niej czekoladowy pudding i usiadła z nim przy stole.

-To ma być śniadanie? - spytał ojciec.- Może zjesz kanapkę? Będziesz w szkole głodna.

-Nie będę, a poza tym, pudding mi wystarczy.

-A ja tam nie jem słodyczy - oznajmiła Edith. - Trzeba dbać o formę - dodała patrząc z wyższością na Prudencję.

-Figura to nie wszystko, dziecko - powiedział znawczym tonem pan Hartfield.

  Prudencja nie przejęła się słowami przyrodniej siostry i ze smakiem zjadła swoje 'śniadanie'.

-Dziś pojedziecie do szkoły razem - powiedział ojciec. - I bez dyskusji - dodał widząc niezadowoloną minę Edith.

  Prudencja miała jeszcze piętnaście minut, więc wbiegła na górę, by skończyć makijaż. Udało jej się zrobić proste kreski eylinerem i nie rozmazać tuszu. Włosy jak zwykle upięła w kok. Wzięła ze sobą kurtkę i założyła plecak.

  Jazda samochodem do szkoły minęła w ciszy. Edith siedziała z tyłu i w małym lusterku sprawdzała, czy wszystko jest idealnie. Nie chciała się pokazać przed klasą z jakimiś defektami.

-Byłbym zapomniał - odezwał się Mark Hartfield. - W sobotę idziemy na kolację z Carlstonami. Wszyscy - dodał, patrząc na Prudencję.

-Koniecznie? - spytała.

-Koniecznie. David to mój stary kolega ze szkoły, a teraz także wspólnik. A poza tym, chyba chodzisz z jego synem do jednej klasy?

-Niestety - mruknęła cicho.

-Słucham?

-Nic, nic. Nie mogę się doczekać - powiedziała z drwiną w głosie.

  Przez resztę dnia Prudencja musiała znosić komentarze Lizzy, ignorowanie przez resztę szkoły i myśli o sobocie. Dni mijały szybko. Dziewczyna planowała nagły atak grypy czy bólu brzucha- cokolwiek, byleby tylko nie być zmuszoną iść na kolację. Szczerze rozważała też próbe zlamania jakiejś kończyny.Nie zniosłaby siedzenia przy jednym stole razem z Margaret, Edith i oczywiście Stanley'em.

  Gdyby problemów było mało w czwartek do Prudencji zadzwonił Matthew, kolega z zespołu. Dowiedziała się, że razem z chłopakami przyjeżdżają na weekend. I co najlepsze- w sobotę będą grali mały koncert. Mieli zagrać za jakąś grupę, która z niewiadomych przyczyn nie mogła wystąpić. Kolacja miała być o 19, koncert o 22. Musiała zdążyć. Opracowała nawet specjalny plan. W sobotę rano spakowała do plecaka swój strój na koncert. O jedenastej przyjechali Robert i Dick. Dziewczyna rzuciła się na nich i wyściskała ich zdumione sylwetki. Bardzo za nimi tęskniła. Dała im swój plecak z rzeczami i oczywiście gitarę w futerale. Chłopcy szybko się zmyli, żeby nie zauważył ich nikt z domowników.

  Kiedy nadeszła godzina siedemnasta, Prudencja uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, w co się ubierze. Ostatecznie wybrała czarną sukienkę z panterkowym kołniezykiem, która od pasa w dół układała się w miękkie rozkloszowane fale. Do niej założyła czarne zakolanówki i panterkowe creepersy. Włosy zebrała w zgrabny koczek, a zamiast codziennych okularów założyła te z kocimi oprawkami. Sukienka odsłaniała jej tatuaż na przedramieniu przedstawiający, a jakże, sylwetki czterech Beatlesów. Lubiła go eksponować. Miała jeszcze trzy tatuaże i wszystkie kochała jednakowo.

loneliness in paradiseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz