Rozdział 14.

99 15 0
                                    


  W sobotę rano Prudencja pożegnała się z przyjaciółmi. Była zmęczona po wczorajszym koncercie i nie mogła zapomnieć widoku Stanleya w klubie. Zdziwiła się na jego widok. Przecież jej nie znosił, a zauważyła, że bez przerwy na nią patrzył. Ona też nie mogła przestać na niego spoglądać. Kim był ten chłopak? Bez przerwy zadawała sobie to pytanie.

  W poniedziałek doszło do koszmaru, którego tak bardzo się obawiała. Schodząc do kuchni jej ojciec bez przywitania powiedział:

-Masz zabrać Edith do szkoły.

-Co powiedziałeś?

-To, co usłyszałaś. Masz wziąć ze sobą siostrę.

-Ile razy mam ci powtarzać, że ona nie jest moją siostrą? A poza tym ona nie wsiądzie do mojego samochodu - rozzłościła się.

-A to dlaczego?

-Bo jak sama nazwa mówi, to jest mój samochód. Rozumiesz? Mój.

-Nie bądź samolubna. Pojedziesz z nią i koniec.

  Zdenerwowana Prudencja specjalnie jak najwcześniej powiedziała, że zaraz jedzie. Miała nadzieję, ze Edith nie zdąży się wymalować i z nią nie pojedzie. To jednak nie nastąpiło. Po chwili jej przybrana siostra zeszła po schodach. Obie bez słowa się ubrały i wyszły z domu. Osiemnastolatka wyprowadziła swój samochód z garażu i już z Edith w środku pomknęła ulicami Londynu. Młodsza dziewczyna ignorowała Yoko, jakby ta nie istniała. Prudencja nie tym się przejmowała. Wiedziała, że Brian i Miles będą na nią czekać na parkingu. Jak im wyjaśni obecność Edith, skoro byli przekonani, że ona nie ma żadnej siostry, nawet przybranej?

  Wjeżdżając na parking, dziewczyna zauważyła czekających przyjaciół. Zaparkowała obok nich i pospiesznie wysiadła. Młodsza zrobiła to samo, ale dużo wolniej, jakby chciała udawać pełną gracji księżniczkę, więc Prudencja powiedziała cierpko:

-Wynoś się z mojego samochodu. I nawet nie myśl, że z powrotem cię zabiorę do domu. Radź sobie sama.

-Nie potrzebuję twojej łaski, psychopatko - odpowiedziała oburzona i z teatralnym westchnieniem pomknęła w stronę drzwi.

-Jezu, kto to był? - spytał od razu zaskoczony Brian.

-To? - zapytała, wskazując palcem na oddalającą się Edith. - Nic nie znaczący element mojego życia.

-A jaśniej?

-Córka mojej macochy.

-Macochy? A twoja mama? Nic nie mówiłaś, że...

-Kiedy indziej o tym pogadamy, okay? - przerwała mu. - Zapomnijcie, że widzieliscie ją w moim towarzystwie.

  Chłopcy byli zbyt zdezorientowani, by powiedzieć coś więcej. Poszli za Yoko w stronę szkoły i nie poruszali przy niej tematów, które wyraźnie ją drażniły.

  Przed piątą lekcją Prudencję czekało niezbyt przyjemne spotkanie. Idąc do klasy, poczuła że ktoś mocną trąca ją w ramię.

-Och, przepraszam - powiedział ktoś z wyraźną drwiną w głosie. Prudencja spojrzała w stronę dobiegającego głosu i głośno westchnęła. Na jej drodze stanął Euan- właściciel nie w pełni rozwiniętego przyrodzenia. Dziewczyna próbowała go wyminąć, ale skutecznie zasłaniał jej przejście.

-Mógłbyś się przesunąć? Próbuję przejść - powiedziała zniecierpliwiona.

-A gdzie się tak spieszysz, co? Może sobie pogadamy?

  Prudencja żałowała, że nie ma przy sobie Briana lub Milesa.

-Gdybyś się nie zorientował, to jesteśmy w szkole, więc jedyne miejsce, do którego mogę się spieszyć jest sala lekcyjna.

-Jak zawsze zabawna - zakpił.

-Słuchaj, nie wiem czego ode mnie chcesz, więc najlepiej by było, gdybyś zszedł mi z drogi i pozwolił przejść. Nic mi tu nie zrobisz, bo korytarz jest pełen ludzi.

-Ale ja ci nie chcę nic zrobić. Jeszcze. Zobaczysz, zemszczę się na tobie. I nie będziesz musiała czekać na tą zemstę zbyt długo, obiecuję skarbie.

  Yoko jak zwykle się zdenerwowała, więc bez skrupułów wymierzyła Euanowi siarczysty policzek, niosący za sobą głuchy pogłos uderzenia. Jak na złość, usłyszała za sobą:

-Panno Hartfield - głos należał do dyrektora - co pani wyprawia?

  Prudencja zaklęła w duchu i spojrzała na dyrektora. Nie powiedziała nic, a on gestem wskazał jej, aby poszła za nim. Powędrowała smętnym krokiem do gabinetu dyrektora.

  Po kilkuminutowym kazaniu usłyszała, że za karę musi zostać po lekcjach dwie godziny, w czasie których miała 'przyczynić się do pięknego wyglądu szkoły'. Osiemnastolatka nie chciała wiedzieć, na czym to mogło polegać. W ciszy wykonywała swoje obowiązki i co chwila spoglądała na zegarek, jakby to mogło ją przybliżyć do wyczekiwanego końca kary.

***

  Wychodziłem już ze szkoły, kiedy ich zobaczyłem. Euan od małego przyjaciela i dziewczyna, chyba Lizzy, która wyglądała, jak miss mokrego podkoszulka. Trochę mnie zdziwiło, że stoją obok siebie namawiając się półgłosem. Choć nie chciałem, to przypadkiem podsłuchałem ich rozmowę.

-Wszystko idzie zgodnie z planem - powiedział podekscytowany Euan.

-Ta suka jest tak głupia, że bez problemu poradzimy sobie z drugą częścią.

-No tak, jak już wyjdzie ze szkoły, to będzie ciemno i na bank nikt jej nie zobaczy. Ale może jeszcze raz wszystko powtórzmy.

  Lizzy westchnęła wtedy głośno, a ja mimo woli zacząłem jej się uważniej przysłuchiwać.

-Od początku. Kiedy Panna Suka wyjdzie za szkoły ty pójdziesz za nią, a ja będę przed wami. Przed jej domem, gdzie zaczyna się las ja ją zatrzymam, a ty zajdziesz ją od tyłu i przyłożysz jej do twarzy gazę nasączoną eterem. Kiedy już straci przytomności ty bierzesz ją na ręce i niesiesz w głąb lasu. Tam ją wiążemy i strzelamy kilka ciekawych fotek i robimy bardzo niedobre rzeczy z jej piękną twarzyczką. Na początku złamię jej nos, później zrobię nożem rysunek na jej buźce i...

-Dobra, wystarczy. Mamy ją nastraszyć, a nie zabić - zaprotestował Euan. 

  Wtedy spostrzegli, że stoję niedaleko. Szybko odwrócilem wzrok i poszedłem przed siebie. Udawalem, że nie usłyszałem ani jednego ich słowa. Ale usłyszałem. I domyślałem się, kim może być dziewczyna, o której mówili. Wtedy jednak myślałem tylko o tym, że mam ją gdzieś. Poszedłem prosto do domu, próbując wyrzucić z pamięci ich słowa.

***

  Kara Prudencji dobiegła końca. Dziewczyna założyła swój płaszcz i musiała na piechotę wrócić do domu. Swój samochód pożyczyła Brianowi, który pilnie potrzebował pojazdu. Oddała mu wtedy, trochę niechętnie, kluczyki. Teraz czekała ją wędrówka w ciemnościach. Po kilku minutach marszu usłyszała za sobą czyjeś kroki. Zadrżała z niepokoju, ale potem zganiła siebie w duchu za tchórzostwo. Po chwili przed sobą zauważyła ciemną sylwetkę, zbliżającą się do niej. Chciała odrobinę zwolnić, ale przypomniała sobie o krokach za sobą. Szła niepewnie po morkym chodniku.

  Wszytsko stało się w jednej chwili. Prudencja poczuła, że nagle osoba przed nią staje, a z tyłu na jej szyję rzuca się jakaś postać, przyciskając do jej nosa i ust małą ściereczkę. Przerażona dziewczyna z trudem łapała powietrze. Zdała sobie jednak sprawę, że każdy kolejny oddech ją osłabia, ale było za późno. Jej ostatnią myślą było: 'Tylko nie połamcie mi okularów' i osunęła się w ciemność. 

loneliness in paradiseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz