Rozdział 17.

81 17 1
                                    

     Siedząc w ławce, dziewczyna wciąż czuła czyjeś spojrzenie na swoich plecach. Chciała się odwrócić, ale obiecała sobie, że tego nie zrobi. Nie wytrzymała jednak i odwróciła się. Tam popatrzyła prosto na Vincenta, który spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się drwiąco. Siedzący obok niej Stanley wiercił się na krześle. Prudencja odwróciła głowę z powrotem. Chwilę później na jej ławce wylądowała zmięta karteczka. Dziewczyna z lekkim wachaniem rozłożyła ją i przeczytała krótki liścik.

  Jeśli Ci się podobam, to mi powiedz. Nie musisz się tak gapić. Przyzwyczaiłem się, że dziewczyny szaleją na punkcie mojej boskości. Wystarczy poprosić, a masz jak w banku, że pozwolę ci zobaczyć mój największy skarb, ukryty w spodniach. Zdobędziesz go jednym swoim uśmiechem. 

                                Vincent

  Prudencja poczerwieniała ze złości. Zmięła w dłoni list. Obiecała sobie, że jeszcze się na nim odegra. Kiedy po dzwonku wstała z ławki, usłyszała przy uchu jego szept:

-Wystarczy poprosić.

  Prudencja zrzuciła buty i weszła do domu. Zastała w kuchni ojca rozmawiającego przez telefon. W ciszy nastawiła wodę na herbatę i przygotowała sobie obiad. Chwilę później jej ojciec skończył rozmowę.

-Nie uwierzysz, Prudencjo! Najpierw David Carlstone przeprowadza się do domu obok nas, a teraz kto? Jego brat! Nie widziałem Dereka od kilku dobrych lat.

-A ten Derek nie mieszka przypadkiem w tym drugim dworku?

-A skąd wiesz? Znasz go?

-Jego syn chodzi do mojej klasy.

-Naprawdę? - spytał zdziwiony. - Z pewnością się polubiliście. To chyba miły chłopiec.

-Taa, bardzo miły - zadrwiła. - To zwykły gbur. Uważa się za nie wiadomo kogo, a wszystkich ma za nic. Jest irytujący i ma chamskie poczucie humoru. Rzeczywiście milutki.

-Nie mogę uwierzyć, żeby syn Dereka miałby być aż tak niemiły. Jego ojciec to wspaniały facet. Jutro wieczorem umówilismy się, to znaczy ja, David ze Stanleyem i Michaelem oraz Derek z synem, chyba Vincent ma na imię. Idziemy do jakiegoś klubu.

-Ty? Do klubu?

-A co w tym dziwnego? Nie jesteśmy jeszcze tacy starzy.

-A do czego wam są potrzebni ich synowie? Stanley i Vincent chyba się nie znoszą. Nie wyobrażam ich sobie na miłej pogawędce.

-Musi ci się wydawać, ze się nie lubią. To przecież kuzyni. No nieważne. Idziemy wypić piwo, powsponimać, popatrzeć, jak młodzi ludzie się bawią.

-A gdzie dokładnie idziecie?

-Nie wiem. Nie pamiętam nazwy.  A dlaczego pytasz?

-Tak tylko. To idziecie jutro, tak?

-No jutro. A od kiedy tak się interesujesz moimi sprawami? - zdziwił się.

-Jesli nie chcesz ze mną rozmawiać, to następnym razem nie zaczynaj tematu - powiedziała i poszła do swojego pokoju. 

  Następnego dnia była sobota. Dzisiejszy wieczór Prudencja miała spędzić dość pracowicie. Kilka dni temu zadzwonił do niej jej kolega, Jack, który poprosił ją, by uratowała jego zespół. Mieli bowiem zagrać koncert, ale ich wokalista i gitarzysta zachorował. Za nic nie mógł przyjść na występ. Dziewczyna miała go zastąpić. Ojciec zakazał jej koncertów w najbliższym czasie, bo sama przeszła grypę. Nie mogła jednak odmówić i musiała wystąpić ze znajomymi.

loneliness in paradiseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz