Rozdział 20.

69 14 0
                                    

  Deszczowy listopad szybko przeistoczył się w wietrzny grudzień. Dni mijały zadziwiająco szybko. Nim ktoś się obejrzał, nastały święta. Dla Prudencji były to pierwsze święta bez matki. Coroczne radosne przygotowania zmieniły się w pełne przygnębienia i nostalgii. A nic tak nie działo na smutki, jak gotowanie. Jako że Margaret była u kosmetyczki razem ze swoją córką, wszystkie obowiązki spadły na Prudencję.

  Dziewczyna cały dzień przed Bożym Narodzeniem spędziła w kuchni. Piekła ciasta, przygotowywała potrawy. Około piętnastej zorientowała się, że zabrakło jej rumu.

-Tato! - krzyknęła do ojca, siedzącego w salonie.

-Co się stało?

-Rum się skończył. Trzeba iść do sklepu.

-No to idź - odpowiedział i wrócił do swoich spraw.

-Nie zauważyłeś, że przez cały dzień siedzę w tej pieprzonej kuchni i nie mam czasu? - spytała rozeźlonym głosem.

-Ja też nie mam czasu. Mam sporo pracy.

-Są święta. Nawet teraz pracujesz?

-Wiem, że są święta, ale nic na to nie poradzę. Sama musisz iść do tego sklepu. A poza tym, czekam na Davida. Ma wpaść na moment.

-No dobrze, pójdę sama, ale za dwadzieścia minut masz wyłączyć piekarnik. Rozumiesz?

-Rozumiem, rozumiem. Idź już, bo zaraz zamkną sklep.

  Dziewczyna zdjęła kuchenny fartuch i włożyła kurtkę, buty i zabrała swoją torebkę. Wyszła z domu do najbliższego sklepu. Po drodze zadzwoniła do Briana. Odebrał już po pierwszym sygnale.

-Ho, ho, ho! Jak przygotowania do świąt? - spytał naśladując głosem podstarzałego świętego Mikołaja.

-Super, właśnie idę do sklepu, bo ojciec nie mógł się pofatygować.

-To chyba dobrze, nie? Siedzenie przez cały dzień w kuchni może się nudzić.

  Prudencja i Brian rozmawiali dłuższą chwilę. Dziewczyna musiała się rozłączyć, kiedy doszła do sklepu. Weszła do ciepłego pomieszczenia. Okulary jej zaparowały, więc zdjęła je, by przetrzeć szkła szalikiem. Szła po omacku alejkami, wycierając okulary i przez przypadek na coś wpadła. To coś miało prawie dwa metry wysokości, było twarde i niewątpliwie żywe.

-Przepraszam - mruknęła i założyła okulary. - O, cholera - dodała szeptem, kiedy zauważyła, co było jej przeszkodą.

-Naucz się chodzić, do chole...Ach, to ty! - wykrzyknął Vincent na widok Prudencji.

-Eee no ja - odpowiedziała i próbowała go wyminąć. Chłopak jednak z tylko sobie znajomych przyczyn nie chciał jej przepuścić.

-Gdzie się tak spieszysz?

-Nie zgadniesz: do domu!

-Jak zwykle dowcipna - zadrwił.

-Daj mi spokój, okay? Jednak wolałam twoją powypadkową wersję. Wtedy trzymałeś się ode mnie z daleka.

-Muszę cię zaskoczyć. Wczoraj wróciła mi pamięć! - wykrzyknął zbyt entuzjastycznym tonem.

  Na twarzy Prudencji przez chwilę zagościło przerażenie. 'On pamięta' - pomyślała.

-Fascynujące. Może pozwolisz... - znów próbowała go obejść.

-Nie tak szybko. Może pogadamy?

-Zapewniam cię, że nie mamy wspólnych tematów do obgadania.

-Tak sądzisz? Bo mnie się wydaje, że przeciwnie. Mamy o czym rozmawiać.

loneliness in paradiseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz