Pov. Asher „Ash"
Ash, słysząc natrętny dźwięk budzika, niechętnie zwlókł się z łóżka, wcześniej uderzając z całej siły w zegarek. Wciąż półśpiąc wyszukał na zagraconym biurku okulary, które szybko założył. Sennie przeczesał włosy ręką i swoje kroki skierował do kuchni. Gdy znalazł się w pomieszczeniu, z szuflady wyciągnął bułkę, na której położył ser i szynkę. Po zjedzeniu śniadania, uszykował sobie także drugą porcję, którą zabrał ze sobą do pokoju i spakował do plecaka.
Chłopak zapakował do torby książki potrzebne na dzisiejsze lekcje, po czym przebrał się w wygodną koszulę, na którą założył błękitno-granatowy sweter. Do tego dobrał pasujące spodnie i czarne trampki. Narzucił na siebie też czarną kurtkę, ponieważ był wyjątkowo zimny listopad. Jasnowłosy poprawił zjeżdżające mu z nosa okulary i zarzucił plecak na ramię. Spojrzał na zniszczony zegarek, a z jego ust wydostało się ciche „ups...". Po chwili wygrzebał z odmętów plecaka telefon, który prawie upuścił, i sprawdził godzinę. Niczym strzała wybiegł z domu, uprzednio żegnając się z babcią.
Gdy udało mu się dobiec na przystanek, było już zbyt późno, ponieważ zobaczył tylko tył odjeżdżającego autobusu. Zrezygnowany usiadł na krzesełku pod przystankiem, i pomyślał o tym, że spóźni się w swój pierwszy dzień szkoły. Kiedyś uważał wymówkę „uciekł mi autobus" za chamskie kłamstwo, a dziś sam będzie musiał się nią posłużyć. Ironia losu. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, gdy jego transport przyjechał. Powoli wsiadł do pojazdu i usadowił się na jednym z wolnych siedzeń. Sięgnął po telefon, który tym razem był ukryty w przedniej kieszeni jego kurtki, i odpłynął w świat newsów ze świata.
Po niecałych piętnastu minutach pojazd dotoczył się na przystanek najbliżej szkoły chłopaka. Ash niechętnie wstał z wygrzanego już przez niego siedzenia i skierował się w stronę wyjścia. Przez tłum, który przez ten czas znalazł się w autobusie, udało mu się wyjść ze środka transportu dopiero po kilku minutach praktycznie bezowocnego przeciskania się przez falę ludzi.
Swe kroki skierował do budynku, który miał być jego szkołą przez następne trzy lata. Ów budynek miał trzy piętra oraz strych, a jego kolor to był chyba szary. Okna wyglądały jakby nie myto ich od kilku miesięcy, a dróżka prowadząca do drzwi była cała w zmarzniętych chwastach. Chłopak podszedł do prawdopodobnie drewnianych drzwi i nacisnął klamkę. Od razu uderzyła w niego duchota, a jego oczy oślepiło światło migających żarówek. Ash po raz kolejny tego dnia wyciągnął z kieszeni telefon i sprawdził maila, którego dostał od szkoły. Były w nim zawarte wszystkie informacje, takie jak klasa czy plan lekcji.
Jasnowłosy skierował się do gabinetu numer dwadzieścia pięć, w której miała odbywać się lekcja biologii. Właśnie, miała. Niestety, gdy chłopak dotarł pod pomieszczenie, nikogo w niej nie było. Zdziwiony podszedł do sali obok, jednakże w niej też było pusto. W szybkim tempie obszedł całe piętro, lecz dosłownie wszystkie pokoje były puste. Nie licząc ławek i tablic oczywiście. Przez głowę chłopaka przemknęło kilka słów wątpliwości przeplatanych lekkimi przekleństwami. Szybko wyszedł przed szkołę, uprzednio rzucając ciche „do widzenia" portierowi. Mężczyzna, zajęty polerowaniem jakiegoś medalu, nie zwrócił na niego uwagi. Ostrożnie usiadł na schodach i zaczął wypatrywać ludzi, którzy mogli się kierować do budynku.
Przez następne piętnaście minut chłopak wytężał siłę woli, by po prostu nie wstać i nie pójść w jakiekolwiek inne miejsce. Cierpliwie czekał na innych ludzi, lecz ci nie pojawiali się. Przez myśl przemknęło mu nawet, że pomylił budynki i to nie jest jego szkoła. Jednak zaraz znalazł argument przeciw tej teorii, bo przecież, jeśli by to nie była szkoła, to dlaczego są tu klasy i pan woźny..?
Ostatecznie jednak złamał się i wrócił do domu, mając nadzieję, że babcia nie będzie miała mu za złe ucieczki z lekcji, których przecież nie ma.
>=-=<
Pov. Leonidas „Leo"
Zazwyczaj względnie czyste niebo zaszło duszącym, ciemnym dymem. W powietrzu śmierdziało spalenizną. Dużą ilością spalenizny. Oprócz tego było ciepło. Bardzo ciepło. Ogień pochłaniał kolejne wymyślne budynki, które w szybkim tempie zamieniały się w sterty popiołu i stopionego szkła. Z oddali obraz ten wyglądał przerażająco, a z bliska był gorszy niż najgorsze jumpscary. Praktycznie wszędzie latały kawałki iskrzących śmieci, które w najmniej spodziewanym momencie mogły w coś uderzyć.
Nigdzie nie słychać było syren strażackich, radiowozów czy sygnału karetek. Istniała tylko bezgraniczna cisza przeplatana wesołym trzaskaniem ognia, odgłosami zawalających się budynków i świstami przelatujących odpadów.
Ludzie uciekli z tego miszmaszu już dawno. Jedynie jedna osoba stała na wzgórzu naprzeciw miasta pogrążonego w płomieniach. Był to czarnowłosy nastolatek, który z rosnącym przerażeniem wpatrywał się w chaos. W pewnym momencie jego nogi bezwiednie poniosły go w tamtą stronę, umysł zaszedł osobliwą mgłą, a wolna wola odmówiła posłuszeństwa.
Resztkami wykopanego z głębin samozaparcia chłopak zatrzymał się kilkanaście metrów przed armagedonem. Czuł powiew gorącego, wręcz parzącego powietrza na twarzy. Z dziwacznym oczarowaniem wpatrywał się w krajobraz przed nim. Po chwili otrząsnął się i przerażony odbiegł jak najdalej od hipnotyzującego bezładu.
Chłopak po raz ostatni spojrzał na miasto, a nieznana siła odciągnęła go w tempie wyjątkowo szybkim w zupełnie inne miejsce. Było ona zupełnym przeciwieństwem obłędu sprzed chwili. Jasny, wręcz bijący po oczach, obraz lekko ocucił go ze stanu otępienia. Wtedy podszedł do niego człowiek, którego ubiór zupełnie nie pasował do reszty scenerii. Wszystko wokół było takie pozytywne, optymistyczne, w jaśniutkich kolorach. Jegomość był jednak odziany w zupełnie inny sposób. Wyglądał na żywcem wyciągniętego z chaosu.
- Kdo jste? - wypowiedział w nieznanym Leo języku nieznajomy.
- Przepraszam, możesz powtórzyć? Nie zrozumiałem o czym mówisz - chłopak z lekkim zdenerwowaniem odpowiedział nietypowemu mężczyźnie.
- Kdo jste? - powtórzył swym basowym głosem, jednak nie doczekując się odpowiedzi po prostu odwrócił się i odszedł.
Leo przez chwilę wpatrywał się w plecy oddalającego się człowieka, jednak zaraz stracił go z zasięgu wzroku. Wlepił więc swoje spojrzenie w aż nazbyt pozytywnie wyglądające miasto i wstał. Otrzepał spodnie z ziemi i z płonącą w nim nadzieją ruszył w stronę miasta. Jednak zaraz po wykonaniu kilku kroków z nieba spłynął osobliwy dźwięk. Coś między stukaniem gradu i graniem na dzwonkach ostatecznie otrzeźwiło Leo. Chłopak lewo zdążył rozejrzeć się wokół siebie i zniknął z cichym pufnięciem.
Ten sam chłopak, który przed chwilą oglądał dwa tak różne od siebie światy, właśnie na oślep tłukł po całej szafce w poszukiwaniu telefonu z dzwoniącym już od kilku minut budzikiem. Prawie zrzucił przez to kilka książek, które narobiłoby huku na cały blok. Finalnie jednak odnalazł telefon i wyłączył irytującą pobudką. Przejechał rękoma po twarzy i spróbował przypomnieć sobie co tak właściwie mu się śniło. Jednak wszystkie szczegóły wylatywały mu z pamięci w zbyt szybkim tempie.
Niechętnie wstał i poszedł do łazienki załatwić poranną toaletę. Po powrocie zlustrował pogrążony w bałaganie pokój i zabrał z niego plecak. Kątem oka zerknął na jakiś zegarek i nie przejął się tym, że przespał dwie pierwsze lekcje. Spokojnie poszedł do kuchni i zabrał z niej kilka kanapek, po czym bez słowa wyszedł z mieszkania. Szybkim krokiem zbiegł ze schodów i skierował się na przystanek autobusowy.
Pojazd przyjechał po kilku minutach, a zadowolony z tego, że tym razem autobus mu nie uciekł, zajął jedno z wielu wolnych miejsc. Odkopał spod sterty książek i papierków po cukierkach telefon i zaczął przeglądać nieodebrane wiadomości, w których były jedynie ostrzeżenia o możliwych ulewnych deszczach. Gdy autobus dotoczył się na miejsce chłopak wysiadł z niego i skierował swoje kroki do szkoły. Do budynku, jak praktycznie wszyscy uczniowie, wszedł tylnym wejściem. Spokojnym krokiem podszedł do swojej sali i zerknął na korytarz prowadzący do nieużywanej, ale wciąż zadbanej, części szkoły. Następnie sprawdził, która jest godzina i z idealnie wyliczonym pięciominutowym spóźnieniem wszedł do klasy. Cichutko przeprosił za spóźnienie, usiadł w wolnym miejscu i zaczął notować słowa nauczyciela.
>=-=<
CZYTASZ
Impossible Adventures
Science FictionCiekawość i chaos zdecydowanie nie są dobrym połączeniem...