06 stycznia 2020 roku, Zakopane, godzina 07:11 czasu europejskiego.
Osiemdziesiąt siedem. Osiemdziesiąt siedem dni. Dokładnie tyle minęło od mojego ostatniego spotkania z tobą. Śmieszne prawda? Szkoda, że nie dla mnie. Czuję się jakby czas płynął niesamowicie wolno. Czy to właśnie tak objawia się tęsknota? Ogromna tęsknota...
Czuję się beznadziejnie. A najgorsze w tym wszystkim, że w ogóle nie chcę się tak czuć. Wiem, że nasze spotkanie może być co raz to bliższe, ale i tak, mój umysł ogarnęło uczucie, którego nie potrafię się pozbyć. Nie chcę się zamartwiać i zacząć myśleć o zorganizowaniu spotkania, lecz nie umiem. Najzwyczajniej w świecie. Maciej Kot nie umie wykonać prostej czynności jaką jest zatankowanie samochodu i pojechanie do Monachium.
Cały czas idę przed siebie. Zimny wiatr otula moją twarz oraz dłonie, wystające spod rękawów kurtki. Zastanawiam się... Dlaczego. Jedno pytanie, dlaczego. Dlaczego jestem tak głupi i nie potrafię oderwać się od skoków, - które i tak, przez spadek formy nie idą najlepiej – i po prostu pojechać do Ciebie?
Nie wiem.
Ale przepraszam.
Że nie jestem w stanie.
Dochodzę nad brzeg jakiegoś jeziora, którego nazwy nawet nie pamiętam. Jest mimo wszystko wcześnie rano, w dodatku siódmy dzień tygodnia – niedziela, więc nikogo tu teraz nie ma i prawdopodobnie nie będzie również, przynajmniej do południa.
Powietrze, jak na styczeń w Zakopanem przystało, jest mroźne. Mimo tej niskiej temperatury nie jest mi zimno. Jestem przystosowany do takich warunków – z wiadomych dość powodów. Wysoko nad ziemią widnieją szare chmury, które bez jakiejkolwiek namiętności przesuwają się po niebie. Były takie... Bez wyrazu. Zwykłe, ponure obłoki. Nic nowego.
Podchodzę bliżej brzegu. Kucam i spoglądam w swoje odbicie w wodzie. Moje ciemne włosy opadają mi na czoło, oczy podkrążone od braku snu.
Jednym słowem wyglądam okropnie.
Zanurzam mą lodowatą dłoń, w jeszcze bardziej zimnej wodzie i delikatnie przejeżdżam nią po spokojnej tafli. Powtarzam gest kilka razy, rozmazując odbijający się obraz. Unoszę dłoń przed swoją twarz i obserwuje jak małe krople cieczy powoli z niej skapują.
Wzdycham ciężko podnosząc się. Zamykam oczy i odchylam głowę oraz ramiona w tył. Stoję tak kilka minut dopóki do moich uszu nie dochodzi dźwięk kroków. Natychmiastowo – acz kolwiek nadal ze stoickim spokojem – prostuję się i chowam ręce w kieszenie, kadrowej kurtki, którą mam na sobie.
Odgłos kroków staje się co raz głośniejszy, aż w końcu ustaje i słyszę jedynie cichutki szelest trawy. Ktokolwiek to jest zbliża się w moją stronę co zaczyna mnie niepokoić. Szelest również ustał. Ja nadal mam zamknięte oczy i nie ruszam się nawet na milimetr. Wyczuwam, że ten ktoś stoi dokładnie krok, może dwa kroki za mną.
Momentalnie otwieram oczy i spinam całe swoje ciało, gdy czuję delikatny dotyk dłoni na mojej szyi. I w tym momencie czas wokół mnie na chwilę się zatrzymuje, a do gry wkracza moja umiejętność szybkiego, strategicznego myślenia. Na początku mam ogromną ochotę odskoczyć, ale przecież przede mną jest lodowate, głębokie jezioro, do którego za żadne skarby świata nie chciałbym w tym momencie wskoczyć. Więc ostatecznie nie ruszam się. Po około sekundzie przypominam sobie sposób w jaki, ta osoba dotknęła mojej skóry. Czuć w nim nadzwyczajną delikatność i czułość. Tylko jedna osoba, robiła to w ten sposób, dokładnie w tym miejscu.
- Andreas. – szepczę cicho i ponownie przymykam powieki.
Mój świat zawirował, gdy poczułem, że zbliżyłeś się do mnie, tak, że moje plecy stykały się z twoją klatką piersiową. Twoja druga dłoń ląduje po drugiej stronie mojej szyi, a ja odchylam głowę, by móc oprzeć ją na twym ramieniu. Po krótkiej chwili zjeżdżasz rękoma wzdłuż mojego ciała i splatasz swoje palce na moim brzuchu.
Stoimy tak przez chwilę. Chwilę wartą więcej niż niejedno wyznanie. Nie wiem ile minęło, kiedy wreszcie odwracam się do Ciebie przodem. Spoglądam na twoją twarz. Blond włosy sterczą na wszystkie strony, w niebieskich oczach latają te cudowne iskry radości, a usta malują najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek mogłem ujrzeć.
Nie potrzebujemy zbędnych słów. Drobnymi gestami umiemy przekazać najlepiej co leży nam na sercach. Unoszę delikatnie rękę i umieszczam swoją dłoń na twoim prawym policzku, a ty ufnie wtulasz w nią twarz i przymykasz powieki. Nadal obejmujesz mnie w pasie, co jest niezmiernie czułe z twojej strony.
A kiedy w końcu zbliżam swoją twarz do twojej tak, że stykamy się nosami, inicjujesz pocałunek, najdelikatniej w świecie łącząc moje usta ze swoimi. Oblewa mnie fala przyjemnego gorąca, po moich plecach przebiegają dreszcze. Czuję się cudownie.
Z ogromnym zaangażowaniem oddaję każdy ruch twoich warg na moich ustach, twój pocałunek. Pocałunek tak delikatny, tak czuły i tak słodki. W najpiękniejszych bajkach bym sobie tego nie wyobrażał. Przelewam w ten gest całą swoją miłość do Ciebie. Całą tęsknotę i rozpacz, które towarzyszyły mi przez cały ten czas twojej nieobecności.
Kiedy oderwaliśmy się od siebie oparłeś swoje czoło o moje patrząc mi głęboko w tęczówki. Mam wręcz wrażenie, że całkowicie Cię pochłonęły. Wreszcie przytulam się do Ciebie, chowając twarz w zagłębieniu między twoją szyją, a barkiem. Tulisz mnie do swojego ciała mocno, przeczesując tym samym moje włosy z tyłu głowy. A z moich ust wydobywa się to jedno, magiczne wyznanie, które nigdy nas nie zniszczy.
- I love you.